Shazam, znany wcześniej jako Captain Marvel, miał burzliwą przeszłość. Stworzony w 1939 roku błyskawicznie zyskał na popularności, bijąc wynikami sprzedaży nawet Supermana. W 1941 roku dorobił się własnego serialu, będącego zarazem pierwszym przeniesieniemą komiksu na ekrany. Jak sobie poradził po reboocie uniwersum DC znanym jako The New 52?
Billy Batson, chłopak, który został obdarzony mocą władania żywą błyskawicą po wypowiedzeniu magicznego słowa, przeżył już wiele na łamach komiksu. Jego alter ego było obiektem sporów sądowych, a serie przedstawiające przygody Kapitana Marvela to były zakańczane, to podejmowane na nowo. Po zresetowaniu uniwersum w 2011 roku DC nie ujęło w planach wydawniczych solowej serii dla tej postaci. Zamiast tego, Shazam zaczął pojawiać się jako dodatek do przygód Ligii Sprawiedliwości (zeszyty numer 0, 7, 11, 14, 16, 18 i 21). Już wtedy nie rozumiałem dlaczego wydawnictwo nie postanowiło zaryzykować i dać Batsonowi szansę, szczególnie, gdy ukazywały się kiepskie serie „Teen Titans” czy „Red Hood and the Outlaws”. Shazam dysponował czymś, o czym większość komiksów wydawanych w ramach The New 52 mogło pomarzyć: interesujące postaci, z którymi czytelnik mógł się identyfikować, ciekawą fabułę, dobre sceny walki, a to wszystko doprawione odpowiednią dawką humoru.
„Shazam!” w sierpniu zagościł i na polskim rynku komiksowym. Pierwszy tom zawiera opowiedzianą jeszcze raz historię o tym, jak ledwo co przygarnięty przez rodzinę zastępczą Billy Batson otrzymał moc Shazama i niemal od razu musi się zmierzyć z Czarnym Adamem. W przeciwieństwie do bardziej popularnych superbohaterów pokroju Batmana czy Spider-Mana, których origin jest opowiadany raz za razem i zdążył się znudzić większości fanów, ten Shazama czyta się z przyjemnością. Głównie dlatego, że od czasu debiutu na łamach wydawnictwa Fawcett Comics, bohater ten nieco stracił na popularności, a co za tym idzie, strasznie ciężko było spotkać tego herosa poza kartami komiksu. Z tego powodu wiele osób mogło nie znać początku historii Shazama. Właściwie jestem w stanie wskazać jedynie filmy i seriale animowane (jak „Justice League United” czy „Young Justice”) i gry („Mortal Kombat vs DC Universe”, „Injustice”, czy „DC Universe Online”). Szkoda, ponieważ jego pojawienie się w The New 52 dowodzi jak ogromny potencjał drzemie w opowieści o dziecku, które otrzymało nagle moc mogącą rywalizować z samym Supermanem. Zastanówcie się, drodzy czytelnicy, co by się stało, gdybyście otrzymali taki dar mając te naście lat.
Niestety, póki co nie ma żadnych informacji dotyczących kontynuowania przygód Shazama. Podczas krótkiego zbierania informacji w sieci, natrafiłem na ciekawą wymianę zdań. Podobno scenarzysta, Geoff Johns zaklepał sobie serię dotyczącą tego herosa, ale obecnie jest ograniczony do pisania dwóch tytułów („Superman” i „Justice League”), więc Shazam został skierowany na ławkę rezerwowych i czeka na lepsze czasy. Czytelnicy spragnieni większej ilości przygód Batsona i ferajny muszą pocieszać się jego częstszą obecnością w Lidze Sprawiedliwości (o ile się nie mylę, to począwszy od trzydziestego numeru występuje tam regularnie) oraz trzymać kciuki za swojego bohatera.
Komiks jest świetny również od strony graficznej, ale czego innego oczekiwać, gdy za robotę bierze się Gary Frank. Artysta ten ma na koncie ogromną ilość tytułów. Współpracował zarówno z Marvelem („Avengers”, „Doctor Strange”, „Power Supreme”), DC („Action Comics”, „Batman: Earth One”, „Wonder Woman”), jak i Image (miał tam autorską serię zatytułowaną „Kin”). Na marginesie dodam tylko, że jego wersja Supermana jest jedną z moich ulubionych. Nie mogę niczego zarzucić polskiemu wydaniu.Egmont standardowo wykonał świetną robotę, a tłumacz, Tomasz Sidorkiewicz (wielokrotnie sprawdzony przy takich tytułach, jak „Sprawiedliwość”, czy „Batman – Mroczne odbicie”) również pokazał wysoką formę. Nie pozostaje nic innego, tylko polecić „Shazam!” każdemu miłośnikowi komiksów oraz szykować się na nadciągające listopadowe nowości od wydawnictwa. Niejeden portfel zapłacze.