Stephen King w Misery nie pisze horroru. On pisze autopsję – bardzo dokładną, momentami wręcz sadystycznie szczegółową – i to nie tylko literalną, bo bólu fizycznego tu nie brakuje, ale przede wszystkim autopsję psychiki. Psychiki pisarza, psychiki czytelnika, psychiki osoby, która myśli, że ma jakąkolwiek kontrolę nad własnym życiem, dopóki nie spotka kogoś takiego jak Annie Wilkes.
To opowieść, która działa jak zardzewiały korkociąg w żebrach: najpierw masz nadzieję, że to tylko niegroźne ukłucie, potem, że może nie jest tak źle, a potem… potem już tylko krzyczysz, ale i tak nikt cię nie usłyszy, bo jesteś zamknięty w domu, gdzie twoje złamanie nie jest przenośnią, tylko literalnym stanem kończyn.
Misery to King, który nie potrzebuje duchów, demonów ani wesołych miasteczek, by wywołać panikę. Tu nie ma gdzie uciec. Jest pokój, łóżko, staromodny opiekacz do tostów i jedna kobieta, która wie, że jesteś jej ukochanym autorem. I że zniszczy cię, jeśli nie przepiszesz zakończenia jej ulubionej powieści. Na nowo. Tak, jak ona chce.
Annie Wilkes – najlepszy potwór jest człowiekiem
Misery nie istniałoby bez Annie. Annie Wilkes to najstraszniejsza postać w bibliografii Kinga, właśnie dlatego, że nie jest efektem promieniowania z meteorytu ani pradawną istotą z innego wymiaru. Jest pielęgniarką. Kocha literaturę. Piecze ciasto. I odcina kogoś od świata, bo nie podoba jej się to, jak skończył się romans fikcyjnej bohaterki.
W Annie jest coś przerażająco znajomego – obsesja ubrana w fartuch i domowe kapcie. King stworzył postać, która równie dobrze mogłaby wręczać ulotki w bibliotece, jak i smażyć czyjeś palce w patelni, bo przecież nie dziękował, jak powinien.
Jej emocjonalne skoki, nagłe zmiany nastroju, ta lepka troskliwość podszyta przemocą – to wszystko czyni ją nieprzewidywalną i niebezpieczną w sposób, który każe ci sprawdzać, czy drzwi są zamknięte, mimo że nie czytasz horroru z duchami.
Paul Sheldon – pisarz w matni
Paul, nasz bohater-narrator, jest pisarzem romansów, który miał nieszczęście zginąć w wypadku samochodowym i jeszcze większe nieszczęście zostać uratowanym przez Annie. Leżący w łóżku, z połamanymi nogami i bez dostępu do telefonu, zostaje zmuszony do pisania powieści, którą uznawał za zamknięty rozdział.
To opowieść o twórczym piekle, gdzie każdy błąd stylistyczny może cię kosztować palec, a niewłaściwa narracja kończy się wiadrem z brudną wodą w twarz. King nigdy wcześniej i nigdy później nie był tak bezlitosny wobec postaci-autora. Paul pisze, bo nie ma wyboru. I pisze dobrze, bo inaczej umrze.
To najbardziej brutalna alegoria procesu twórczego, jaka kiedykolwiek trafiła do mainstreamu literatury popularnej. Żadnych mus, żadnych inspiracji. Tylko stary maszynopis, środek przeciwbólowy i psychopatka z nożem.
Zamknięcie w czterech ścianach
To, co Misery robi perfekcyjnie, to wykorzystanie ograniczeń. King odcina bohaterowi możliwość ruchu, komunikacji, ucieczki – i jednocześnie odcina czytelnika od przewidywalnych rozwiązań fabularnych. Tu nie będzie policjanta, który rozwiąże wszystko w trzecim akcie. Nie będzie magicznego telefonu.
Tu jest pokój. Pokój, który King opisuje tak dokładnie, że w pewnym momencie masz wrażenie, że sam w nim siedzisz, a każdy skrzyp deski pod nogą Annie to osobny rozdział bólu. Ten klaustrofobiczny klimat to majstersztyk konstrukcji i rytmu – King udowadnia, że nie trzeba zmieniać lokalizacji, by trzymać czytelnika w emocjonalnym potrzasku przez kilkaset stron.
Moment, w którym Annie „pomaga” Paulowi nie wychodzić z łóżka, jest prawdopodobnie jednym z najbardziej szokujących momentów w całej twórczości Kinga. Nie tylko przez brutalność samego aktu, ale przez jego logikę. Bo Annie nie chce go skrzywdzić. Ona tylko chce, żeby został z nią już na zawsze.
Pisarz kontra potwór, czyli King bez filtra
Misery to książka nie tyle o strachu, co o kontroli. O tym, co się dzieje, kiedy autor traci władzę nad własną opowieścią. I co się dzieje, gdy czytelnik uznaje, że ma prawo do dyktowania zakończeń.
To również jedna z najbardziej osobistych książek Kinga – odbija się w niej jego własna walka z uzależnieniem, jego lęk przed czytelnikami, którzy chcą wciąż tego samego, i jego gniew wobec siebie za to, że czasem im to daje. Annie jest fanką, ale też krytykiem, cenzorem i demonem na ramieniu twórcy – w jednym ciele.
Cios w kolano (emocjonalny)
Jeśli Misery nie wywoła u ciebie niepokoju, to znaczy, że albo masz już znieczulicę literacką, albo regularnie czytasz poradniki „jak przetrwać w piwnicy socjopaty”. To powieść brutalna, duszna, genialnie skonstruowana, pełna bólu i przerażająco prawdziwych emocji.
Stephen King stworzył tu dzieło, które boli, wciąga i zostaje w głowie na długo po przeczytaniu. To nie książka na plażę, chyba że twoja plaża to wyspa, z której nie ma ucieczki, a jedynym towarzystwem są głosy w twojej głowie.