Gdybyśmy słuchali tylko narzekaczy spod znaku „kiedyś to było”, można by pomyśleć, że przeciętny Polak sięga po książkę tylko wtedy, gdy padnie Wi-Fi albo w kolejce do dentysty ktoś zostawi „Chłopów” na parapecie. Tymczasem rzeczywistość, choć niepozbawiona zgrzytów, ma znacznie więcej liter niż tylko „LOL” i „OMG”. Z raportu Biblioteki Narodowej opublikowanego w 2024 roku wynika, że aż 41% Polaków przeczytało przynajmniej jedną książkę w ciągu ostatnich dwunastu miesięcy. To nie triumf, ale to też nie upadek. To stabilizacja. Wzrost o 9 punktów procentowych od pandemicznego dołka z 2020 roku pokazuje, że ludzie jednak nie czytają tylko etykiet na keczupie.
Ale teraz uwaga, bo tu robi się naprawdę ciekawie. Kogo czytamy?
Remigiusz Mróz po raz enty zostaje najchętniej czytanym pisarzem w Polsce. Gdyby jego książki były pokarmem, przeciętny czytelnik miałby już alergię na intrygi sądowe i lekką nietolerancję na prawnicze zwroty akcji. Ale czyta, i to tłumnie. Tuż za nim plasują się Harlan Coben i Jo Nesbø, więc zagranica nie idzie całkiem w odstawkę, ale w TOP10 autorów wciąż przeważają nazwiska polskie. Znajdujemy tam także Henryka Sienkiewicza i Joannę Kuciel-Frydryszak, której Chłopki. Opowieść o naszych babkach nie tylko rozbiły bank, ale i serca wielu czytelniczek.
Według danych Biblioteki Narodowej ponad połowa (53%) książek czytanych przez Polaków to publikacje autorów rodzimych. Tak, moi drodzy – czytamy „swoich” częściej niż „obcych”. I nie dlatego, że nie potrafimy wymówić „Chimamanda Ngozi Adichie”. Po prostu mamy w czym wybierać. W sektorze literatury gatunkowej, szczególnie fantasy, horroru i science-fiction, polscy autorzy trzymają poziom i przebijają się do mainstreamu.
Zresztą wystarczy przywołać kilka nazwisk, które znają nie tylko maniacy konwentów i ludzie w koszulkach z cytatem z Lema. Jacek Dukaj od lat z powodzeniem walczy z rzeczywistością, próbując napisać książkę, która będzie zarówno literackim objawieniem, jak i algorytmem przyszłości. Radek Rak zgarnął Nagrodę Nike i tym samym udowodnił, że magiczny realizm po polsku nie kończy się na Gombrowiczu z halucynacjami. Robert Wegner, Anna Kańtoch, Marta Kisiel, Łukasz Orbitowski, Michał Gołkowski – każdy z nich zbudował już swój mikrokosmos, a niektórzy nawet własne imperia czytelnicze z tysiącami fanów, cosplayów i memów.
A skąd ten nagły renesans polskiej fantastyki? Odpowiedź nie jest wcale taka ezoteryczna. Po pierwsze, wydawnictwa zaczęły inwestować w jakość – okładki, redakcje, marketing. Po drugie, czytelnicy zmęczeni kalką anglosaskiej fabularnej papki zapragnęli czegoś, co brzmi znajomo – czasem nawet jak dziadek z Lubelskiego opowiadający o duchach. Po trzecie – i tu najważniejsze – polscy autorzy zaczęli pisać dobrze, a często nawet lepiej niż zagraniczni koledzy. Z dialogiem, humorem, świadomością konwencji. Z dystansem. Z energią.
I z bohaterami, którzy nie mają na imię „John Fireblade” tylko, dajmy na to, „Bartek, co gada z wężem”. Czytelnik to docenił, bo Polak może i nie czyta dziesięciu książek rocznie, ale potrafi rozpoznać tekst z duszą. I z krwią. I z teleportacją.
To zresztą widać nie tylko w statystykach Biblioteki Narodowej, ale też w badaniach Nielsena. Z raportu „Polski rynek książki 2023” wynika, że 62% najchętniej kupowanych tytułów to książki polskich autorów. Ba, wśród nich rośnie też udział książek z kategorii young adult i fantastyki. Tylko w 2023 roku sprzedaż literatury fantasy w Polsce wzrosła o ponad 15% w porównaniu z rokiem poprzednim.
I teraz pytanie, które zadaje sobie każdy inteligentny obserwator rynku: czy to chwilowy trend, czy stała zmiana? Otóż nie ma nic bardziej trwałego niż dobre uniwersum i bohater, którego da się pokochać – albo przynajmniej nienawidzić z klasą. Polska fantastyka nauczyła się nie tylko pisać o smokach, ale też o ludziach – z ich słabościami, lękami i marzeniami. Czasem na serio, czasem z przymrużeniem oka, a czasem przez filtr postapo z cyberłajbą.
A skoro już o oczach mowa – warto je czasem zasłonić… zakładką. Taką z napisem „Uważaj co czytasz! Książki pożerają”. Albo z ilustracją przesłodkiego Bibliokotarza. Takie rzeczy robią na molom.pl, bo – powiedzmy to sobie otwarcie – czytanie to styl życia, a styl życia wymaga odpowiedniego wyposażenia. Kubek z grafiką z Wiedźlama, skarpetki z Kotem w stroju Gryffindoru, torba z napisem „Nie lam się, czytaj książki” – to nie fanaberia, to manifest.
Dzień Książki, który przypada 23 kwietnia, to doskonały moment, żeby świętować nie tylko czytanie, ale i polskie pisanie. Zwłaszcza to fantastyczne, literacko, gatunkowo i emocjonalnie. Nie musimy się wstydzić ani polskich tytułów, ani polskich autorów. Wręcz przeciwnie – możemy się nimi chwalić, a czasem nawet pochwalić im się sobą – na targach, konwentach, spotkaniach autorskich. A jeśli nie lubicie tłumów – to przynajmniej zróbcie to w domowym zaciszu, z książką w jednej ręce i herbatą w drugiej.
W kubku, rzecz jasna, z molom.pl.
Bo książka to jedno. Ale styl czytania – to już zupełnie inna historia.