Zacznijmy może od tego – debiutancka powieść, świeże nazwisko na arenie fantastycznej, pochwała Grzędowicza i Cetnarowskiego, pierwsze przychylne opinie… Powiedz, jak się z tym czujesz? Spodziewałeś się, że gdy wydasz książkę, zostanie ona tak dobrze przejęta? Że tak szybko trafi w czytelnicze gusta?
Jeszcze to do mnie nie dotarło i czekam podświadomie na jakieś wielkie negatywne „bum”. To moja pierwsza książka, uczę się dopiero pisać, widzę błędy, jakie popełniam i to, jak dużo pracy jeszcze przede mną. Dlatego jestem bardzo zaskoczony pierwszym odzewem i staram się podejść do tych pochwał z dystansem. To, czy udało mi się trafić w gusta Czytelników, okaże się dopiero za kilka miesięcy. Dopiero wtedy opinie i oceny uznam za wiarygodne i będę mógł wyciągnąć z nich średnią, na podstawie której podejmę dalsze decyzje dotyczące kontynuacji serii i pisania w ogóle.
Z tego, co mi wiadomo, nie jest to Twoja pierwsza przygoda z piórem. Wcześniej kilka opowiadań sygnowanych nazwiskiem Łukawskiego ukazało się w antologii „Gawędy Motocyklowe” – a to dwa skrajnie odmienne gatunki i konwencje. Mogę wiedzieć, czy bliżej Ci raczej do fantastyki, czy możedo motocyklowo-drogowych gawęd? A może stoisz gdzieś pomiędzy?
Zarówno fantastyka, jak i motocykle towarzyszą mi wystarczająco długo, bym zapomniał, czym fascynowałem się najpierw. Generalnie wszystko miało być zupełnie inaczej, bo nigdy nie patrzyłem na motocykle przez pryzmat literacki. Za to, przed dwudziestką, byłem przekonany, że już „za chwilę” zacznę pisać powieść fantasy i podbiję serca czytelników. Na szczęście dla nich i dla mnie, czas przyniósł coś zupełnie innego (śmiech). Pierwsze kroki „pisarskie” rzeczywiście postawiłem w tematach motocyklowych. To był przypadek, ale w efekcie doprowadził do tego, że pojawiłem się w „Gawędach”. Idąc za ciosem, stworzyliśmy z grupą przyjaciół kwartalnik motocyklowy, co przyniosło wiele nowych, fascynujących doświadczeń. Dziś to już zamknięty rozdział, ale zdobyte doświadczenie pozwoliło mi urzeczywistnić marzenia o pisaniu fantastyki. Oczywiście długa droga przede mną, wiele muszę się nauczyć i poprawić, ale to właśnie fantastyka jest tym, co chcę pisać. Motocykle niech zostaną w garażu, gdzie ich miejsce (śmiech).
W „Krwi i stali” niejednokrotnie można się natknąć na cechy znamionujące high and heroicfantasy. Czy przypadkiem nie inspirowałeś się twórczością Howarda, Wagnera, bądź Moorcocka? A może to wyłącznie moje skojarzenia?
Bardziej chyba oscyluję gdzieś pomiędzy Tolkienem, Donaldsonem i Sapkowskim, z góry przepraszając za zestawienie tych nazwisk ze swoim. Lubię klasyczne fantasy, więc chciałem pisać w takim klimacie, który jest mi bliski. Oczywiście przyniosło to ze sobą zarówno pozytywne jak i negatywne skutki. Z jednej strony (negatywnej) poruszam się w dobrze znanych konwencjach, lecz z drugiej (pozytywnej) przedstawiam je po swojemu, nadając – oby! – świeżości. Jeśli czytałeś „Krew i stal”, to z pewnością zauważyłeś, że w kilku miejscach otwarcie staram się to pokazać. Mrugam okiem do Czytelnika nawiązując do klasyki, ale w oderwaniu od głównej treści książki, bez wpływu na jej fabułę. Inspiracja więc pozostaje tylko w formie, a nie w treści. Taką mam przynajmniej nadzieję (śmiech).
Ciężka powieść drogi, wyprawa po „Złote Runo”, okrutny świat, posępny klimat, wielka polityka, intrygi… trochę tego jest i nie skłamię, jeśli wspomnę, że wszystko układa się w zgrabną całość. Gdzie rodzą się na to wszystko pomysły?
Dziękuję za miłe słowa, ale nie mam pojęcia, jak odpowiedzieć na to pytanie (śmiech). Może, parafrazując słowa pewnego polityka, odpowiem, że pomysły „biorę z głowy, czyli z niczego” (śmiech).
Wiem, że jesteś miłośnikiem książek Dardy, kiedyś zaczytywałeś się w prozie Kinga i Mastertona oraz uwielbiałeś oglądać filmy grozy. Mógłbym wiedzieć, co sprawiło, że tak bardzo wciągnął Cię ten gatunek? Co sprawia, że warto sięgnąć po tego typu dzieła? W Twojej powieści niemało podobnych elementów, a chyba przecież nie sam dreszczyk i napięcie uczyniło Cię sympatykiem horroru. Nie mylę się?
To nie tak (śmiech). Miałem taki etap w życiu, że co chwila sięgałem po inną książkę lub film z tego gatunku. Potem doznałem uczucia przesytu i przez wiele lat nie czytałem nic, co mogło przeszkadzać w spokojnym śnie (śmiech). Na „Dom na wyrębach” trafiłem przypadkiem i przemeblował mi pojęcie horroru. Otóż Stefanowi Dardzie udało się napisać opowieść, która zawierała wszystko to, za czym tęskniłem w klasyce tego gatunku, a pozbawiona była wad, na jakie sarkałem. Ja wiem, że nie jest to typowy horror, ale właśnie za tę inność ją pokochałem. To mój prywatny numer jeden. Teraz z niecierpliwością czekam na jej kontynuację. W samym gatunku cenię nie tylko dreszcz emocji, jaki ze sobą niesie, ale przede wszystkim przekraczanie granicy poznania. Lubię, gdy zaburzona zostaje bariera między tym, co rzeczywiste, a tym, co znajduje się po drugiej stronie lub między dwoma skrajnie różnymi światami. Dlatego też horrory, które pozbawione są pierwiastka nierzeczywistego, mnie nużą. Choć i od tego są wyjątki, bo na „Obcym” najczęściej zasypiam (śmiech).
W „Krwi i stali” nie brak także warstwy – dodajmy, mocno rozbudowanej – militarnej. Czy to część Twoich zainteresowań?
Oczywiście! Staram się jak najwięcej czytać o broni i uzbrojeniu oraz technikach walki, między innymi po to, by jak najrzetelniej przedstawić je w książce. Poświęcam im dużo uwagi, choć nie zawsze to widać (śmiech). Każdą, nawet najkrótszą scenę, w której bohaterowie używają jakiejś broni, staram się najpierw dokładnie przeanalizować. Krok po kroku wyobrazić sobie postawy wojowników, ich strój, sposób walki, interakcję z otoczeniem i tak dalej. Czasem sporządzam szkice, by nic mi nie umknęło i by nie stworzyć jakiegoś koszmaru, w którym bohaterowie walczą jak aktorzy w amerykańskim filmie, czekając na cios lub atakując swoje ostrza, a nie siebie (śmiech). Naturalnie nie jestem historykiem, więc mogą mi się zdarzyć jakieś potknięcia, lecz staram się, by było ich jak najmniej.
Jak zabierasz się do literackiej pracy? Ot, siadasz sobie spokojnie przed klawiaturą, z kawką, względnie herbatką, i snujesz opowieść, jak chociażby Sapkowski? Czy raczej stosujesz metodę Tolkiena, czyli najpierw rozbudowujesz świat przedstawiony, rozplanowujesz wszystkie sekwencje, zbierasz materiały i dopiero wtedy rozpoczynasz pisanie?
Kawką, herbatką lub alkoholem (śmiech). Wydaje mi się, że jestem gdzieś pomiędzy. Najpierw tworzę podwaliny świata i krain, gdzie będzie się toczyła akcja, wraz z ich kluczowymi elementami. Następnie obmyślam szkielet opowieści i jej punkty zwrotne. Wtedy mogę już spokojnie usiąść i pisać, budując w trakcie nowe wątki, postaci, zdarzenia. Zaczynając, mam stałe punkty, ku którym zmierza fabuła, lecz nigdy do końca nie wiem, jaką drogą pójdzie i jak się rozwinie. Czasem sam jestem zaskoczony rozwojem wypadków (śmiech).
Przyznam, słowiańskiego folkloru w powieści niemało. W takiej dawce to szlachetna rzadkość. Mogę wiedzieć, z jakich źródeł korzystasz? Brückner może? Strzelczyk? Gieysztor? A może inne? I jak narodził się pomysł wplecenia owych elementów do fabuły?
Na początku ustalmy kluczową sprawę: „Krew i stal” to nie jest książka słowiańska! Nieodłączną częścią świata, który stworzyłem, są istoty z wierzeń słowiańskich, ale cała reszta, z boskim panteonem na czele, to już zupełnie inna historia (śmiech). Swego czasu starałem się dużo czytać na temat naszych rodzimych wierzeń. Brückner, Strzelczyk, Kosman, ale także Podgórscy, to autorzy, których książki towarzyszyły mi przez jakiś czas. W pewnym momencie rozważałem nawet, czy nie powinienem bardziej się na nich oprzeć, pisząc powieść, lecz ostatecznie doszedłem do wniosku, że nie odnalazłbym się wtedy w tej historii. Z opowieści będącej (w zamierzeniu) klasyczną fantasy, pozostałoby pseudosłowiańskie bajdurzenie, a tego chciałem uniknąć. Nie wykluczam, że może kiedyś podejmę się napisania czegoś w słowiańskich klimatach, lecz wcześniej będę musiał odświeżyć i pogłębić swoją wiedzę w tym zakresie.
Z zawodu jesteś grafikiem komputerowym. Czy Twoje doświadczenie i umiejętności związane z macierzystym fachem, jakoś pomagają Ci w pisarstwie? Być może najpierw wizualizujesz wygląd lokacji albo bohaterów?
Doświadczenie graficzne przydało mi się do stworzenia mapy, jaka zdobi pierwszy tom. Żałuję, że nie zobaczyłem min chłopaków z wydawnictwa, gdy poprosili o jakiś szkic na brudno, na podstawie którego mogliby narysować mapę, a dostali gotowy do druku plik (śmiech). W projektowaniu okładki również miałem bardzo duży udział, ale to wszystko. Gdy potrzebuję zobrazować jakąś lokację lub scenę, sięgam po kawałek kartki i długopis. To jest dla mnie wygodniejsze. Bohaterów w ogóle nie wizualizuję graficznie, pozostawiając ich tylko w wyobraźni i notatkach.
Na koniec – wiem, że właśnie jesteś w trakcie pisania drugiego tomu. Mógłbyś uchylić rąbka tajemnicy i zdradzić, kiedy mniej więcej można się go spodziewać?
W chwili obecnej potrzebuję jeszcze około sześciu–ośmiu miesięcy, by go skończyć. Chciałbym więc, aby pojawił się w przyszłym roku. O ile oczywiście tom pierwszy przypadnie Czytelnikom do gustu, na co mam naturalnie nadzieję.
Bardzo dziękuję Ci za rozmowę i życzę sukcesów na ścieżce literackiej!
Dziękuję i również życzę wszystkiego, co najlepsze.
Wywiad prowadził Adrian Turzański