Czego należy oczekiwać od dobrego horroru? Jednym z najważniejszych czynników jest antagonista – potwór, duch lub człowiek nękający głównego bohatera. Szczególnie w przypadku gier, bez widma śmierci ciążącego nad postaciami nie można mówić o budowaniu klimatu. To właśnie przeciwnik pozwolił takim tytułom, jak „Slenderman” czy „Amnesia” osiągnąć stopień kultowych. W jakich kategoriach należy zatem rozpatrywać grę, w której śmierć to drobna niedogodność, a największym wrogiem jest pusty korytarz?
Horror od kilku lat jest bardzo popularnym tematem dla gier AAA, jak i indyków. Gracze byli rzucani w środek lasu, do szpitala psychiatrycznego, a nawet pizzerii, jednak niezależnie od otoczenia, prześladowani byli przez istoty, których pokonać się zwyczajnie nie da. Twórcy „Layers of Fear” postanowili przełamać ten schemat, skupiając się na tym, czego nie widać. Największym wrogiem gracza stają się jego karmiące wyobraźnię zmysły. Bloober Team świetnie poradził sobie z budowaniem atmosfery szaleństwa, choć nie wszystko w ich grze stoi na równie wysokim poziomie.
W „Layers” gracz wciela się w XIX-wiecznego malarza cierpiącego z powodu blokady twórczej. Mężczyzna stopniowo acz nieubłaganie pogrąża się w długach i alkoholu, z kochającego ojca i męża zmieniając się w apodyktycznego dupka. To w jego skórze przyjdzie nam pokonywać pomieszczenia domostwa, stopniowo odkrywając historię rodzinnego dramatu. Nie chcąc zbytnio zagłębiać się w opowieść, ograniczę się do stwierdzenia, że już dawno nie czułem tak wielkiej potrzeby, by skompletować znajdźki. Każdy odnaleziony przedmiot, niezależnie czy to czapka pluszowego misia, czy wycinek z gazety dokłada cegiełkę do opowieści, dynamicznie zmieniając stosunek gracza do postaci.
Graficznie „Layers of Fear” prezentuje się zjawiskowo. Pomieszczenia zaprojektowane zostały bardzo skrupulatnie, ani na chwilę nie wybijając gracza z klimatu, niezależnie od tego, czy ten wkracza do pogrążonego w półmroku korytarza, czy pełnego zabawek pokoju dziecinnego. Otoczenie sprawia, że gracz pozostaje czujny, spodziewając się ataku z każdej strony. Na każdym kroku graczowi nie poprawiają też surrealistyczne, graniczące czasami z groteską obrazy, z których wykrzywiane w grymasach twarze obserwują każdy krok gracza. Niestety, jeśli chodzi o metody wywoływania strachu oraz o ich różnorodność, gra zawodzi.
Nagminne korzystanie z tzw. jumpscare’ów dowodzi pójścia po najmniejszej linii oporu. Nie jest sztuką machnąć czymś przed oczami gracza lub huknąć wyjątkowo głośną muzyką. Czy uda się wystraszyć? Pewnie, że tak. Ale będzie to dyktowane naturalnym odruchem, a nie strachem. Gra korzysta z takich chwytów co kilka kroków, zmieniając zaskoczenie w coraz bardziej irytujący schemat. Ileż razy można przerazić się spadającego ze ściany obrazu? Albo nagle zapadających ciemności? Całe szczęście, autorzy postanowili jednak kilka razy przełamać szkodliwy schemat, implementując całkiem udane sekwencje, podczas których gracz nie wie co za chwilę się wydarzy. To jest właśnie horror do jakiego „Layers” powinno aspirować. Zabawy psychiką gracza, sprawianie, że ten będzie bał się spojrzeć za siebie. Świetnym przykładem niech będzie scena w pokoju dziecięcym, czy znikające drzwi w pomieszczeniu przypominającym izolatkę.
Największym obok schematyczności sposobów straszenia problemem tytułu jest interfejs. Interakcja między graczem a domostwem ograniczona jest do jednego przycisku, za pomocą którego otwiera się drzwi, przeszukuje szafki, jak również podnosi przedmioty. Niestety, jest to na tyle topornie zrealizowane, że otwarcie dwóch szuflad graniczy z cudem, a skuteczne kliknięcie na przedmiot potrafi nastręczyć trudności. Nie można pominąć też sytuacji, w których ledwo co otwarte drzwi zamykają się przed nosem postaci tylko dlatego, że nie udało się ich otworzyć do końca. W grze przeszkadza również kiepskie rozmieszczenie kilku jumpscare’ów. Wystarczy ustawić się nieco inaczej, niż przewidzieli deweloperzy, lub odwrócić się w ostatnim momencie, by zepsuć cały efekt. Jak na horror, który prewencyjnie zamyka gracza w pomieszczeniu zanim rozpocznie proces straszenia, zaskakująco łatwo jest zapatrzeć się w kąt i przegapić pokaz.
Szczególna pochwała należy się za ścieżkę dźwiękową, która sama w sobie potrafi przyprawić o ciarki. Wielokrotnie śmiech dziecka, szczekanie psa lub płacz dobiegający zza drzwi działały na mnie mocniej od huku drzwi wyrywanych z zawiasów. Nie wspominając nawet o głosie sączącym się z głośnika Dualshocka, obarczającym mnie winą za wszystko, co mnie spotykało. Już po chwili grania postanowiłem, że dopadnę ścieżkę dźwiękową z „Layers of Fear”, choćby oznaczało to nabycie wersji pudełkowej na PC.
Czy horror rodzimej produkcji jest grą dla każdego? Zdecydowanie nie. Tytuł jest bardzo krótki, a regrywalność jest znikoma. Właściwie po jednym przejściu nie czekają na gracza żadne niespodzianki – wszystko pozostaje na miejscu. Owszem, „Layers of Fear” to wydatek nieco ponad osiemdziesięciu złotych w przypadku wersji na PS4, podczas gdy za edycję pudełkową na PC trzeba zapłacić niecałe pięćdziesiąt złotych. Należy jednak pamiętać, że to cena za góra pięć godzin gry. W związku z tym, grę polecić mogę jedynie fanom horroru, gotowym wyłożyć pieniądze na solidnie wykonaną, choć bardzo krótką produkcję.