Kawerna - fantastyka, książki fantastyczne, fantasy
MEDIA
Kategorie: Komiksy

Wieczny Batman: tom 2

Pierwszy tom „Wiecznego Batmana” być może nie był komiksem z najwyższej półki, ale miał kilka udanych momentów które sprawiały, że fani Nietoperza czytali kolejne rozdziały. Niestety to, co początkowo zdawało się jeszcze trzymać nadaną przez pomysłodawców formę, zaczyna się rozsypywać w drugim, zawierającym zeszyty #22-#32 serii, tomie. Wydawało się, że „Wieczny Batman” ma wszystko, żeby na stałe wpisać się w serca fanów Mrocznego Rycerza (dla których to zresztą powstał, w ramach obchodów 75-lecia powstania postaci) – za pomysł na serię odpowiadali Scott Snyder oraz James Tynion IV, warstwę graficzną przygotowywał szereg uznanych ilustratorów, a i DC Comics znakomitym „52” udowodniło, że jest w stanie wypuszczać dobry komiks w tygodniowym cyklu wydawniczym.

Niestety historia rozłazi się w szwach niemal na każdym kroku – kolejne zeszyty sprawiają wrażenie jedynie przypadkowo ze sobą połączonych. Opowieść jest chaotyczną mozaiką, wypełnioną postaciami, lokacjami i wątkami, jednak pozbawionymi spoiwa, dzięki któremu czytelnik czułby wagę wydarzeń. Akcję napędzają spotkania z kolejnymi łotrami (niekoniecznie z pierwszego szeregu) i po nastym przeciwniku jedyne co można odczuwać widząc kolejny wątek, to znużenie.

W natłoku wydarzeń giną ważne elementy historii i w pewnym momencie ciężko stwierdzić, dokąd właściwie zmierza całość. Nie brakuje tu też fabularnych dziur wielkości jaskini Nietoperza, szczególnie związanych z nowym komisarzem i jego interakcjami z Batrodziną. Odnoszę wrażenie, że przez tygodniowy cykl wydawniczy nikt z redaktorów nie miał czasu czuwać nad produkowanymi taśmowo zeszytami, przez co na rynek trafiały kolejne potworki. Zadowoleni z lektury mogą być jedynie fani Catwoman, o której dowiadujemy się kilku ciekawych rzeczy, a także Alfreda – lokaj/lekarz/aktor/wojskowy/wynalazca/detektyw w jednej osobie otrzymuje scenę może nie tak widowiskową, jak w „Injustice”, ale wciąż niezwykle satysfakcjonującą.

Podobnie jak w pierwszym tomie, za ilustracje odpowiada szereg artystów i należy się liczyć z ciągłymi zmianami rysowników. Gdyby historia była ciekawa, zapewne inaczej odbierałbym tę rotację – jako okazję do poznania opowieści na różne sposoby. Kiedy jednak zgrzyta wszystko wokół, także ten element przestaje bawić i zaczyna irytować. Większość rysowników wypada jednak dobrze, poza jednym. Uwielbiam pracę jaką R.M. Guera wykonuje w „Skalpie” i wychwalam go za nią przy każdej okazji, ale Batman w jego wydaniu wypada karykaturalnie. Może twarz Nietoperza nie prezentuje się równie źle, co klata Kapitana Ameryki w wydaniu Roba Liefelda, ale zmierza w tym kierunku.

„Wieczny Batman: Tom 2” przypomina mi scenariusz gry komputerowej, w której to trzeba zawrzeć stosowną ilość walk, żeby gracz miał co robić pomiędzy kolejnymi przerywnikami filmowymi. I być może w tej formie całość by się obroniła, niestety jako komiks zupełnie się nie sprawdza. Śmiało możecie odpuścić tę serię, przeczytać jedynie znakomity prolog, a następnie sprawdzić w Sieci kto stoi za wydarzeniami w Gotham.