Z grami francuskiego studia Spiders miałem już styczność przy okazji wydanego w 2013 roku „Mars: War Logs”, czy dość przeciętnego „Bound by Flame” – jednego z pierwszych tytułów na najnowszą generację konsol. Nauczony doświadczeniem, podszedłem do „The Technomancer” bez szczególnych oczekiwań, mając nadzieję na solidny tytuł RPG z porządnym systemem walki.
Czerpania przyjemności z gry trzeba się jednak nauczyć. Pierwsze wrażenie okazuje się być dość negatywne, a to ze względu na bardzo skromny ekran kreatora postaci. Wpływ na wygląd bohatera, z którym przyjdzie nam spędzić około dwudziestu godzin, tak naprawdę ogranicza się do wytypowania kilku predefiniowanych modeli twarzy oraz koloru skóry. Gracz nie ma wpływu na tak podstawowe kwestie, jak płeć czy imię głównego bohatera, co w obliczu tytułów pokroju „Dragon Age”, „Skyrim”, czy „Fallout” może błyskawicznie zniechęcić miłośników spędzania godzin nad dopieszczaniem wyglądu protagonisty. Owszem, z drugiej strony kreatorowego spektrum znajduje się seria „Wiedźmin”, ale tam odebranie jakiegokolwiek wpływu na cechy bohatera jest uzasadnione ponad wszelką wątpliwość. Zupełnie inaczej, niż w przypadku Zachariaha, mężczyzny-technomanty, który raczej nie tkwi głęboko w polskiej literaturze fantasy, a jego płeć czy imię nie ma praktycznie żadnego wpływu na fabułę.
Osoby znające wspomniany na wstępie „Mars: War Logs” z marszu odnajdą się w „Technomancerze”. Ludzkość skolonizowała Czerwoną Planetę, ale trudne warunki oraz wrogo nastawiona fauna stopniowo wybijały kolonistów, doprowadzając do utraty nie tylko kontaktu z Ziemią, ale i technologii z niej sprowadzonej. Pozostali przy życiu ludzie zgromadzili się w miastach-państwach, kierowanych przez wiecznie skłócone korporacje. Gdzieś w środku politycznego zamieszania Zachariah, obiecujący technomanta, wyrusza na misję będącą jednocześnie inicjacją. Trzeba przyznać, że Spiders stworzyło interesującą fabułę, która tylko na początku sprawia wrażenie sztampowej walki dobrych rebeliantów ze skorumpowaną korporacją. Z każdym kolejnym strzępkiem informacji, Zachariah, a za jego pośrednictwem i gracz, stawiany jest w obliczu nie do końca oczywistych wyborów. Balansowanie między różnymi frakcjami zostało całkiem sprawnie zaprojektowane, a konsekwencje opowiadania się po jednej ze stron można szybko odczuć na własnej skórze. Wystarczy podpaść lokalnej organizacji przestępczej, by dotychczas spokojny spacer ulicami Slumsów został urozmaicony serią potyczek.
Niestety, lokacje stanowią jeden z najsłabszych, jeśli nie najsłabszy, element gry. W „The Technomancer”, wzorem „Dragon Age II”, krążymy po bliźniaczo podobnych uliczkach, kanałach i jaskiniach. Graczom oddano do zwiedzania raptem trzy większe lokacje, które wsparto kilkunastoma mniejszymi oraz kilka korytarzowych skrawków map. Trudno tu doszukiwać się śladów życia, ponieważ nawet udostępnione miasta straszą pustymi ulicami. Szczególnie boli tutaj zmarnowany potencjał zwiedzania obcej planety. Zamiast zapierających dech w piersiach miejsc, otrzymujemy szaro-burą mieszankę tekstur, które czasem zapominają się załadować na czas. „Technomancer” jest niestety zwyczajnie brzydki, co widać również po modelach postaci.
Na szczęście braki w grafice tytuł nadrabia systemem walki oraz rozwoju postaci. Gracz może w trakcie potyczek płynnie przechodzić między trzema postawami, zmieniając nie tylko broń, ale i sposób podejścia do przeciwników. Do wyboru otrzymujemy: styl wojownika (korzystający z dwuręcznego kostura, którego ataki sięgają kilku przeciwników), styl łotrzyka (oparty na atakach kombinowanych korzystających z noża i broni palnej, który to niższe obrażenia nadrabia szybkością) oraz mój ulubiony, styl strażnika (tarcza pozwala sparować ataki, w skutek czego nawet najtwardszy przeciwnik otwiera się na kontratak buławą). Ponad trybami jest jeszcze czwarty rodzaj umiejętności, oparta na elektryczności, tytułowa technomancja, pełniąca rolę magii w grze, a polegająca przede wszystkim na zadawaniu obrażeń oraz wzmacnianiu ataków. Poziom trudności oraz wymagający odrobiny wprawy zręcznościowy charakter walki zasługuje na pochwałę. Ciężko czuć się niepokonanym, gdy nawet grupa bandytów potrafi błyskawicznie sprowadzić naszą drużynę do parteru.
Jeśli chodzi o rozwój postaci, to odbywa się on poprzez rozdysponowanie otrzymywanych punktów między trzy kategorie cech. W pierwszej znajdują się cztery drzewka umiejętności, odpowiedzialne za każdy z trzech stylów oraz technomancję. W drugiej kategorii rozwijamy podstawowe cechy bohatera. Co kilka poziomów decydujemy, czy wolimy zwiększyć siłę postaci, czy może jednak postawimy na zręczność. Prócz wpływu na statystyki, przydzielane tutaj punkty określają z jakiego ekwipunku możemy korzystać. Do ostatniej kategorii należą umiejętności wykorzystywane podczas eksplorowania świata. Chcecie charyzmatycznego włamywacza, który za pomocą wytrycha przekradnie się do oblężonego magazynu, a następnie słowami doprowadzi do poddania znajdujących się wewnątrz żołnierzy? Nie ma problemu. Wolicie rzemieślnika, na poczekaniu tworzącego najlepsze wyposażenie? Da się zrobić. Należy jednak z góry obrać konkretną drogę rozwoju i się jej trzymać, ponieważ umiejętności jest mnóstwo, a zbyt wszechstronna postać może okazać się słabsza, niż wyspecjalizowana.
Wspomniane powyżej elementy można bez problemu zaklasyfikować jako mocne lub słabe strony tytułu. Nieco inaczej sprawa ma się w przypadku towarzyszy Zachariaha. Z jednej strony, każdy z nich posiada własny charakter (indywidualnie reagują na wybory gracza, a nawet potrafią opuścić drużynę) oraz opowieść, ujawnianą w miarę zdobywania ich zaufania, ale z drugiej… stanowią zwykłe mięso armatnie. SI w walce zachowuje się tragicznie. Nie razi to aż tak w przypadku przeciwników, ale regularność z jaką nasi towarzysze rzucają się na przeciwnika, by błyskawicznie zaliczyć glebę, potrafi zirytować. Jedyną wartość bojową przejawiają pełniąc rolę wabików.
„” to tytuł nie wybijający się ponad przeciętność. Dobre rozwiązania w postaci fabuły, rozwoju postaci i systemu walki tracą w zestawieniu z brzydką grafiką oraz do bólu powtarzalnymi lokacjami, co nie pozwala czerpać z rozgrywki pełni frajdy. Pojawiające się od czasu do czasu błędy (w rodzaju znikających NPC i przeciwników, czy przenikania przez mapę) również dokładają cegiełkę do ogólnego obrazu gry. Mimo to, nie czułem znudzenia podczas zwiedzania Czerwonej Planety. Nowy tytuł ze studia Spiders może i nie błyszczy, ale zapewnia około dwudziestu godzin solidnego RPG.