Kostucha, Mroczny Żniwiarz… Śmierć wiele ma imion i jeszcze więcej eufemizmów, ale chyba najliczniejsze są jej wizerunki, które w lwiej części stanowią te mroczne, posępne, nierzadko przerażające, ale niemal zawsze nieprzyjazne dla człowieka. Wszak to ona odbiera życie, przychodzi o kresu czasu, nie ma od niej ucieczki i spotka każdego, bez wyjątku… A może ona jest tylko kimś, kto pełni funkcję w metafizycznej strukturze Wszechświata? Być może ona ułatwia ludziom przejście na drugą stronę. Zabiera ich duszę do lepszego miejsca… bądź gorszego – w zależności od postępowania konkretnej osoby. Tak właśnie widział ją Neil Gaiman tworząc serię „Sandmana”, a potem parę spin-offów z Śmiercią w roli głównej – które trafiły do tego obszernego zbioru.
Neil Gaiman to mistrz fantastyki, jego scenariusze oraz – przede wszystkim – książki zyskały nie tylko ogromne rzesze fanów i przychylność krytyków, ale też liczne nagrody dla autora, a niektóre trafiły nawet na ekran. Jako twórca komiksów zasłynął dzięki niezwykle oryginalnej i bogatej w treść serii o Śnie – „Sandman” – uosobieniu pana marzeń sennych, jednym z siedmiorga Nieskończonych, swoistych bóstw. To właśnie w nim po raz pierwszy pojawiała się postać Śmierci, która uzyskała kilka własnych samodzielnych utworów.
Śmierć nie jest taka jak młodszy brat – jest wesoła, rezolutna i wcale nie ponura, to po prostu jakaś propaganda, przecież ubranie fanki gotyckiej muzyki do niczego nie zobowiązuje, czerń to tylko kolor. A skoro sama Śmierć może być pogodna, to dlaczego barwa ciemności nie miałaby charakteryzować przyjaznych a miłych cech? I mimo że gaimanowska Kostucha wykonuje najstarszy zawód świata – nie, nie o to chodzi, Nieskończona zajmuje się przeprowadzaniem ludzkich dusz przez granicę, których zwykli śmiertelnicy by nie przekroczyli bez pomocy bytów wyższych – to kocha wszystko, co żyje. A dzieje się tak, bo ma świadomość, jak to jest żyć i docenia ten wielki dar. Od czasu do czasu zmienia się w człowieka, żeby to zrozumieć i nie zapomnieć o tym – okazję do zobaczenia tego na własne oczy mamy w „Wysokiej cenie życia”. Śmierć to także kobieta, którą można kochać, ale i nienawidzić, to osoba, która pokazuje, jakie wartości są w życiu najważniejsze – a to uświadczymy między innymi w „Pełni życia”. Ale to nie wszystko, bo na kartach tego zbioru jest też parę innych historii (wprawdzie te dwie są tu największe), acz tylko całość razem pozwala przedstawić Śmierć względnie w pełnym świetle.
Scenariusz każdego z opowiadań napisał Gaiman, a to do czegoś zobowiązuje – i na szczęście autor tworząc przypowieści o Śmierci ani na chwilę nie stracił formy, za to wycisnął z pomysłów wszystkie soki, co zaowocowało bardzo zmyślnie przeprowadzoną fabułą, pełną niespodzianek, drobnych nawiązań do mitologii (w „Sandmanie” było ich co prawda o wiele więcej) oraz masy odwołań do szeroko pojętej popkultury. Ale na tym nie kończą się plusy warsztatu – żywe dialogi, dobrze napisane sceny i ciekawe ich przedstawienie (na razie jesteśmy przy fazie scenariusza) to zaledwie krok do komiksowego ideału, a tych kroków jest tutaj więcej i Gaiman zdecydowanie osiągnął to, co chciał, a nam, skromnym czytelnikom, pozostaje cieszyć się przyjemnością płynącą z lektury oraz głębokim przesłaniem kryjącym się za słowami i planszami. Nie można zapomnieć o kreacjach postaci, bo i ci zachwycają – już od tytułowej bohaterki zaczynając, a kończąc na sylwetkach tła. Wszystko zostało w tej sferze misternie napisane, zresztą jak cały świat przedstawiony.
Szata graficzna jest tu niejednolita, a to za sprawą wkładu pracy różnych rysowników, wnoszących do uniwersum własne style. Chris Bachalo („Sandman”) oraz Mark Buckingham („Baśnie”) to twórcy, których szczególnie cenię, bo potrafią za sprawą wyrobionych warsztatów oddać klimat opowieści i sprawić, że ich ilustracje ożywają na oczach – wyobraźni – czytelników. Nie mniejszymi zasługami mogą poszczycić się DaveMcKean oraz Mark Pennington, rysownicy najwyraźniej doskonale rozumiejący świat przedstawiony Gaimana. Ostatnią osobą w tym obrębie, która podołała zadaniu, jest Steve Oliff, który za pomocą palety barw nadał komiksowi specyficznego wyrazu, jakże pasującego do całego uniwersum.
„Śmierć” to album niezwykle bogaty nie tylko w historie graficzne, ale zawierający również galerię wysokoartystycznych ilustracji – utwierdzających w przekonaniu, że rysownicy biorący udział w projekcie to odpowiednie osoby na odpowiednim miejscu. Gaiman wyważył opowieści, dzięki czemu temu zbiorowi ambitnych, ale jednocześnie rozrywkowych tekstów, nie brak wyczucia i smaku. Jednak sami zdecydujcie, czy zamierzacie wziąć Śmierć do własnego domu. Być może odkryjecie za jej sprawą wiele wartości, uśmiechniecie się, a może wręcz ją pokochacie, któż to wie? Ja romans z Kostuchą uważam za całkiem udany, a z Wami jak będzie?