Od chwili powołania do życia w dwudziestym drugim odcinku „Batman: The Animated Series” Harley Quinn była definiowana przez fakt bycia beznadziejnie zakochaną w Jokerze, który nie zawsze odwzajemniał owo uczucie. W miarę krzepnięcia w uniwersum DC Comics, postać ta zaczęła zyskiwać spore grono fanów, aż do osiągnięcia statusu jednej z najbardziej rozpoznawalnych ikon komiksu. Mimo to, niezmiennie wlókł się za nią cień bycia popychadłem Jokera oraz nadmierna seksualizacja. W pierwszym tomie zbiorczego wydania przygód Harley (zatytułowanego „Miejska gorączka”), twórcy odcinają się od przeszłości, kierując Quinzel w nieznane, a przy tym ani na chwilę nie zwalniając szaleńczego tempa.
Gdy Harley ni z tego, ni z owego otrzymuje w spadku kamienicę na Statten Island, nie potrafi uwierzyć we własne szczęście. Odziedziczona po jednym z pacjentów Arkham nieruchomość jest dokładnie tym, czego było jej trzeba. Bez chwili wahania ładuje niezbędne drobiazgi (w tym kubeł popcornu, deskorolkę i kolekcję komiksów „Suicide Squad”) i w towarzystwie wypchanego, wiernego Pana Bobra opuszcza przygnębiające Gotham, kierując się ku słonecznemu Nowemu Jorkowi. Zanim jednak czytelnikowi dane będzie dotrzeć do przygód Harley – zarządcy kamienicy, czeka go otwierający tom numer zerowy.
Nie ma cienia przesady w stwierdzeniu, że wydana w 2013 roku „Harley Quinn #0” stanowi najmocniejszy punkt „Miejskiej gorączki”. Zamiast opowiadać po raz kolejny o tym, jak Harleen Quinzel związała się z Księciem Zbrodni, Jimmy Palmiotti i Amanda Conner (prywatnie małżeństwo) przełamują czwartą ścianę, nawiązując dialog z antybohaterką. Wymieniając żarty i kąśliwe uwagi, rozpoczynają poszukiwania artysty, który mógłby ilustrować komiks z przygodami Harley. W ramach numeru zerowego, czytelnicy otrzymują pokaz umiejętności najbardziej znanych rysowników współpracujących z DC Comics. Niesamowite, jednostronne pokazy umiejętności autorstwa Darwyna Cooke’a, Adama Hughesa, Bruce’a Timma, Sama Kietha, czy Jima Lee stanowią ukłon nie tylko w stronę czytelnika, ale i historii oraz różnorodności wydawanych przez lata komiksów.
Ostatecznie wybór pada na Chada Hardina (wspieranego przez Amandę Conner), którego dopełniona przez żywe kolory kreska świetnie współgra z przedstawionymi wydarzeniami i opowieść wraca na właściwe tory. Prócz obowiązków związanych z pełnieniem funkcji zarządcy zadłużonej po dach kamienicy oraz ściągania czynszu, Harley musi zmierzyć się z hordą płatnych zabójców, bezdusznymi pracownikami schroniska, emerytowanymi agentami wywiadu rodem z ZSRR, a nawet znalezieniem normalnej, płatnej pracy. W przypadku Harleen definicja normalności jest jednak niesamowicie elastyczna. Antybohaterka w jednej chwili nakłada tonę makijażu, by zdobyć pracę terapeutki w lokalnym domu opieki, a w drugiej kładzie trupem tuzin więźniów za pomocą kosy spalinowej i gwoździarki. Trup w „Miejskiej gorączce” ściele się gęsto, a duet scenarzystów serwuje coraz bardziej wymyślne metody pozbawiania życia. Odstrzelenie przez Wielkiego Tony’ego, czyli karła gustującego w wysokich kobietach jest najnormalniejszym sposobem rozstania się z życiem.
Czarny humor atakuje z każdej strony, jedynie umacniając skojarzenia z Deadpoolem i Lobo. Harley zabawnie komentuje wszystko i wszystkich, bez chwili zastanowienia kalecząc, torturując i mordując. Choć do poziomu prezentowanego przez Wade’a Willsona jeszcze jej daleko, niemal od razu widać, że autorzy idą właśnie w tę stronę. Co prawda budzi to pewien opór wśród oczekujących czegoś oryginalnego fanów, to muszę przyznać, że nie raz parsknąłem śmiechem podczas lektury. Należy też wspomnieć o nawiązaniach do popkultury, bez wątpienia stanowiących największe wyzwanie dla tłumacza. Paulina Braiter wywiązała się z tego zadania, dzięki czemu na kartach komiksu bez problemu można odnaleźć cytaty i motywy z takich tytułów, jak „Pulp Fiction”, czy „Podziemny krąg”, a wyłapywanie tego rodzaju smaczków jest bardzo satysfakcjonujące.
„Harley Quinn: Miejska gorączka” nie jest jednak komiksem dla każdego. W gruncie rzeczy to seria luźno powiązanych, abstrakcyjnych opowieści, które ociekają juchą. Czytelnicy nastawiający się na ciekawą fabułę najprawdopodobniej odejdą zniesmaczeni, podobnie jak osoby o poczuciu humoru wykraczającym poza żarty o pokazaniu bobra. Choć Harley nie osiągnęła jeszcze poziomu absurdalnego humoru, z jakim czytelnik może się zetknąć w przypadku Deadpoola i Lobo, to serwowane w „Miejskiej gorączce” poczucie humoru z pewnością nie rozczaruje.