DC Comics i Marvel przyzwyczaili nas do „epickich crossoverów, po których nic już nie będzie tak, jak wcześniej (ale tylko przez chwilę)!”. Takie opowieści, jak „Convergence”, „Secret Wars” czy trwający obecnie „Civil War II” udowodniły, że służą jedynie chwilowemu podbiciu słupków sprzedaży, a ewentualne zmiany są zazwyczaj nieznaczne i nie utrzymują się długo. Sytuacja wyglądała zupełnie inaczej, gdy w 1985 roku pierwszy zeszyt monumentalnego „Kryzysu na Nieskończonych Ziemiach” trafił w ręce czytelników.
Gdy komiks superbohaterski jeszcze raczkował, a na rynek trafił „Action Comics #1”, herosi byli pozamykani we własnych, oddzielnych światach. Dopiero współpraca dwóch wydawnictw, All-American Comics (wydawca Flasha, Atoma, Hawkmana i Zielonej Latarni) oraz National Comics (Sandman, Spectre, Dr Fate oraz Hourman) przy wydaniu „All-Star Comics #3” położyła podwaliny pod obfitujące w postaci uniwersum. Jednak w 1961 roku wydawnictwo odkryło pełnię możliwości, jaką dawało posiadanie wielu światów zapełnionych różnorodnymi wersjami znanych postaci. Pierwszym sprinterem DC był Jay Garrick. Niestety, w latach 50. popularność „Justice Society of America” drastycznie spadła, co doprowadziło do tego, że Garrick wraz z resztą drużyny został sprowadzony do roli komiksowej postaci… wewnątrz komiksu. W 1956 roku Jay’a zastąpiono nowym Flashem – znanym wszystkim Barrym Allenem. Pięć lat później zdecydowano się na historyczny krok i w „The Flash #123”, noszącym podtytuł „Flash of Two Worlds”, Allen spotkał Garricka, co ostatecznie doprowadziło do powstania znanego dzisiaj multiversum. Wraz z Jay’em powrócił cały skład Justice Society, a czytelnicy musieli poradzić sobie z koncepcją światów równoległych. Dwa lata po „Flash of Two Worlds” rozpoczęto tradycję corocznych wydarzeń, podczas których Liga Sprawiedliwości z Ziemi-Jeden oraz Justice Society z Ziemi-Dwa współpracowały celem zażegnania wydarzeń mogących zagrozić bezpieczeństwu multiversum. Z czasem historie te stawały się coraz bardziej skomplikowane, przechodząc z „Crisis on Earth-One!”, czy „Crisis on Earth-Two!” w „The Super-Crisis That Struck Earth-Two!”, „Crisis on Apokolips” a nawet „Crisis in the Thunderbolt Dimension”. Prócz dawania ujścia pomysłowości scenarzystów, Kryzysy sprawiały również, że świat DC Comics puchł w przyspieszonym tempie, coraz częściej tracąc wewnętrzną spójność. Dopiero w 1985 roku postanowiono na poważnie zmierzyć się z problemem, a Marv Wolfman oraz George Pérez przystąpili do tworzenia komiksu, który miał przejść do historii.
Podczas lektury „Kryzysu” wyraźnie czuć trzydzieści lat zmian na komiksowym rynku. Charakterystyczna dla tamtego okresu narracja sprawia, że czytelnik regularnie trafia na ściany tekstu. Rozwlekłe monologi, napełnione patosem przemowy oraz kiepskie żarty mogą zrazić niejednego miłośnika superbohaterszczyzny, a zawrotna ilość postaci wprawi w konsternację nawet zaprawionego weterana. Nie zmienia to jednak faktu, że „Kryzys” jest rewolucyjnym, jak na swoje czasy, komiksem i właśnie taka a nie inna forma sprawia, że dzieło duetu Marva Wolfmana i George’a Péreza doskonale odzwierciedla ówczesny stan uniwersum DC Comics. Blisko pięćdziesiąt lat tworzenia postaci oraz fabuł sprawiło, że komiksy obfitowały w sprzeczności, a próg wejścia dla nowych czytelników był niemal nie do pokonania. Światy pojawiały się jak grzyby po deszczu, wprowadzając do kanonu nowe wersje znanych i lubianych postaci, a wydawnictwo nabywało prawa do nowych superbohaterów (jak Plastic Man, Question, czy Captain Atom). Przed Wolfmanem postawiono nie lada zadanie – doprowadzić rozłażące się w szwach uniwersum do stanu używalności, przygotowując grunt dla bardziej nowoczesnych opowieści.
Sama fabuła nie prezentuje się zbyt skomplikowanie. Tajemniczy byt imieniem Monitor od zarania dziejów sprawuje pieczę nad niezliczoną ilością rzeczywistości, opierając się własnemu przeciwieństwu, wywodzącemu się ze świata antymaterii, Antymonitorowi. Impas powodowany równymi siłami tych dwóch istot ulega zachwianiu, a miliardy istnień rozmywają się w nicości. Zdesperowany, Monitor wyrusza na poszukiwanie osób zdolnych powstrzymać potop antymaterii.
Sloganem reklamującym „Kryzys na Nieskończonych Ziemiach” było obecnie aż zbyt dobrze znane czytelnikom komiksów hasło „Światy przeżyją, światy umrą i nic już nie będzie takie samo”. Choć współcześnie słowa te wywołują raczej pełne politowania spojrzenia, w 1985 roku były bardzo prawdziwe. Na kartach komiksu ginęły całe światy, a czytelnicy bezsilnie obserwowali uśmiercanie kolejnych herosów oraz łotrów. Około czterdziestu znanych i lubianych postaci poszło pod nóż, a wśród nich, dwie śmierci przeszły do zbiorowej świadomości fanów. Wolfmann potraktował zamierzony cel bardzo poważnie, otwierając uniwersum nie tylko dla nowych czytelników, ale i przygotowując grunt pod zupełnie inną jakość nadchodzących komiksów. Bez „Kryzysu”, jedne z najlepszych superbohaterskich komiksów, jak „Powrót Mrocznego Rycerza”, „Kingdom Come”, czy „Człowiek ze stali” nie byłyby takie same.
George Pérez nie otrzymał najłatwiejszego zadania. Rysownik ten, znany przede wszystkim z pracy nad „The New Teen Titans” oraz „Tales of The Teen Titans” podjął się (nomen omen) tytanicznej pracy, zapełniając blisko czterysta stron istnym potopem postaci, przy tym niemal każdej poświęcając odpowiednią ilość uwagi, by czytelnik bez większych problemów mógł wyłowić z tłumu nawet mniej znanych herosów lub łotrów. Skrupulatność, planowanie oraz świetnie układająca się współpraca między rysownikiem a autorem scenariusza sprawiła, że pomimo trzydziestu lat na karku, „Kryzys” nadal przebija jakością „Convergence”.
Pisząc o „Kryzysie” nie można zapomnieć o Marvelu i wydawanym w latach 1984-1985 „Secret Wars”. Wydarzenie to, również zamykające się w dwunastu zeszytach było o wiele bardziej kameralne, jak i o wiele mniej skomplikowane od „Kryzysu na Nieskończonych Ziemiach”. Przedstawiona tam czterdziestka postaci nie tylko wypada blado przy zjednoczonych bohaterach i złoczyńcach multiversum, ale nawet nie przekracza ilości uśmierconych herosów. Nie wspominając nawet o zupełnie innej skali oraz trwałości wprowadzonych do uniwersum zmian. Choć nie jest to historia pozbawiona wad, a lekko już naiwna narracja od czasu do czasu wywołuje parsknięcia śmiechu, to właśnie w tym komiksie można odnaleźć sceny, które przeszły do klasyki gatunku. Wydana w ramach DC Deluxe opowieść prezentuje ogromną wartość historyczną, pozwalając zrozumieć jak bardzo zmieniał się komiks na przestrzeni trzydziestu lat. „Kryzys na Nieskończonych Ziemiach” to obowiązkowa część kolekcji każdego fana komiksu.