Space operę cechuje w znacznej mierze awanturniczość oraz popęd do międzyplanetarnych wypraw, ale także romantyczne konflikty – i Rafał Cichowski wszystkie te elementy w „Pyle Ziemi” uwzględnił, dodając doń to i owo, a z tego i owego wykwitła całkiem bogata i szeroka w barwach krajobrazu powieść drogi, zadająca także poważne pytania. Jednak nie robi tego aż tak nachalnie, aby szukający czystej rozrywki poczuli się wciąż odrywani od pasjonujących wątków, których w intrydze utworu bynajmniej nie brakuje.
Na pewno istotnym posunięciem Cichowskiego było osadzenie akcji „Pyłu…” w odległej przyszłości oraz uzasadnienie obecnego stanu rzeczy przyczynami i motywacjami. Wiek XXIV okazał się dla Ziemi zgubny, nastąpił jej ostateczny upadek, a ludzkość powodowana wolą przetrwania wyrusza w kosmos na pokładzie olbrzymiego statku, pozostawiając za sobą większą część dorobku kulturowego. Niespodziewanie siedem stuleci później duet Lilo i Rez musi wrócić do kolebki, aby odnaleźć materiały, które pomogą ocalić populację owego promu. Jak się jednak okazuje Ziemia wcale nie jest taka martwa, jakby się można spodziewać, a i po drodze do celu czeka czytelnika oraz bohaterów wiele niespodzianek.
Budując labirynt barwnych lokacji i zarysowując ich obyczajowość autor stanął przed niełatwym wyzwaniem, któremu po prawdzie podołał, choć nie obyło się bez drobnych wpadek, zacieranych wartką fabułą i nagromadzeniem zawrotnej a częstokroć zaskakującej akcji. Jednak kreując tak zróżnicowany świat przedstawiony oraz zważając na fakt, że czasem odbiorca ma go zaledwie liznąć – swobodnie można Cichowskiego usprawiedliwiać, zwłaszcza, że swoją prozę kieruje raczej w stronę rozrywkowej fantastyki, co wcale nie oznacza, iż gorszej. Wiarygodność zadowala i satysfakcjonuje, adresat otrzymuje wiele drastycznie różnych portretów, w których bohaterowie starają się odnaleźć – z większym bądź mniejszym skutkiem, ale to tylko wzmaga dynamikę rozwoju intrygi i pozytywnie wpływa na fikcyjną losowość świata przedstawionego.
Właśnie tempo utworu sprawia, że trudno się od niego oderwać – z jednej strony otrzymujemy magnetyzujące obrazy, które kuszą swą mechaniką funkcjonowania, a z drugiej bohaterowie nie mają linearnego życia. Raz wiele rzeczy uchodzi im na sucho albo wychodzi w myśl zamierzenia, raz zaś wszystko sypie się niby zamek z piasku i muszą szybko działać, aby jakoś wywinąć się z danej sytuacji. W powieści można doszukać się kilku zmontowanych schematów, będących podstawą „Pyłu Ziemi”, Cichowski natomiast starał się dołożyć – ale tak, by każdy komponent logicznie do siebie pasował i oddziaływał na sąsiednie – niemało od siebie. Widać zatem typową dla space opery manierę sięgania za granice gatunku, przez co niektóre akcenty utrzymane są jakby w poetyce fantasy, a wewnątrz science fiction autor porusza się już bardzo swobodnie, wykorzystując motywy to z jednego, to z drugiego subgatunku.
Fabuła to jednak nie wszystko i gdyby nie przeprowadzili czytelnika przez nią akuratnie tacy – Lilo i Rez – bohaterowie wiele mogłoby się nie udać. Na szczęście intrygują, są dobrze skonstruowani i działają na zasadzie dwóch-trzech charakterystycznych cech osobowo-fizycznych, stanowią również odpowiednio zarysowane obrazy psychologiczne, które wyłamują się z szablonu „bohatera jako tła” dla intrygi. Niemniej, choć to oni są najbardziej szczegółowo zarysowani, inne sylwetki spotykane na ich drodze także satysfakcjonują, dlatego też czytelnik raczej nie ma okazji obcować (podczas lektury) z papierowymi postaciami.
Warsztatowo rzecz również trzyma się dobrze – nie jest to wprawdzie majstersztyk na miarę Sapkowskiego czy Grzędowicza (patrząc na język), ale Cichowski operować słowem potrafi. Pisze przejrzyście i klarownie, wszystkie elementy lingwistycznej układanki składają się na łatwy w odbiorze, wyraźny oraz – przede wszystkim – kompletny obraz.
Cichowski. Świeże nazwisko na rodzimym firmamencie fantastyki, a jak zaczyna jasno świecić. Jego druga powieść, „Pył Ziemi”, być może w tym roku powtórzy sukces debiutu autora, nominowanego do nagrody im. Janusza A. Zajdla i stanie w szranki z wcześniej wspomnianym Grzędowiczem, bo zapewne to nazwisko do finału trafi, ale czy w tym roku również nazwisko Cichowskiego tam się pojawi? Kto wie, szanse są niemałe. Szczególnie, że wiedział on, u kogo się uczyć, a skojarzenia z Douglasem Adamsem, Peterem F. Hamiltonem czy Robertem A. Hainleinem nie będę w trakcie lektury chybione.