Kawerna - fantastyka, książki fantastyczne, fantasy
MEDIA
Kategorie: Konsole

Super Mario Odyssey (recenzja)

Fani produkcji spod znaku Nintendo z niecierpliwością wyczekiwali najnowszej gry z najsłynniejszym hydraulikiem świata w roli głównej. Ciężko im się zresztą dziwić, bo choć cykl z Mariem liczy już sobie kilkadziesiąt pozycji, wciąż cieszy się niesłabnącym zainteresowaniem. I choć „The Legend of Zelda: Breath of the Wild” oraz „Mario + Rabbids: Kingdom Battle” mogły na jakiś czas ukoić niesłabnące pragnienie świetnych tytułów, Switch żeby móc mienić się prawdziwą konsolą Nintendo, musiał w końcu otrzymać pełnoprawny tytuł z Marianem. Na szczęście nie musimy już dłużej czekać, ponieważ król platformówek powrócił!

Nigdy nie zgadniecie co stoi za faktem, że Mario wyruszył w kolejną przygodę; otóż – słuchajcie uważnie – księżniczka Peach została porwana przez Bowsera! Wiem, wiem, zdaję sobie sprawę, że może to być dla was szok, tak się jednak stało. Jegomość ze skorupą na plecach był jednak tym razem na tyle nierozważny, że wraz z księżniczką pojmał także jej nakrycie głowy – a to nie dość, że okazało się żywe, to jeszcze posiadało rodzinę. W ten sposób Bowser sprawił, że Mario łączy siły z bratem Tiary, cylindrem imieniem Cappy, tworząc tym samym duet, któremu nikt nie stanie na przeszkodzie. Cappy bowiem pozwala Marianowi na– jak najbardziej dosłowne –przejmowanie kontroli nad najróżniejszymi istotami – od zwykłych gumbów, przez Yoshiego, aż po tyranozaury. Jest to umiejętność tyleż przerażająca, co potężna, a jej odpowiednie wykorzystywanie stanowi sedno rozgrywki w „Super Mario Odyssey”. Okazji do jej używania z pewnością nie zabraknie, ponieważ na kilkunastu światach będziemy mieli do zebrania aż 999 księżyców napędzających nasz statek, tytułowe Odyssey. I choć zabawa z przejmowaniem kolejnych istot zapewnia masę frajdy, ma jedną dość dużą wadę – zawsze wiemy w jaki sposób rozwiązać daną zagadkę, ponieważ stwór z którego umiejętności musimy skorzystać znajduje się tuż obok niej. To, wraz z dość niskim poziomem trudności w najbardziej podstawowym sposobie podejścia do kampanii, sprawia, że ta nie gwarantuje zbyt dużego wyzwania. Nie znaczy to jednak, że Nintendo zostawiło starych wyjadaczy gatunku na lodzie, co to to nie. Właściwa rozgrywka zaczyna się już po uratowaniu księżniczki Peach. To właśnie wtedy plansze otwierają się przed graczem, oferując szereg wyzwań, jakich początkowo na nich nie było. A te – szczególnie na dodatkowych światach – potrafią stanowić ogromne wyzwanie.

Nintendo Switch nie słynie z najmocniejszego hardware’u w historii rynku gier wideo, jednak to nic nowego jeśli chodzi o konsole Nintendo. Twórcy „Super Mario Odyssey” znakomicie poradzili sobie z wykorzystaniem dostępnej im mocy, i przy pomocy wielu sprytnych sztuczek programistycznych zagwarantowali, że Mario biega w stałych sześćdziesięciu klatkach na sekundę. Plansze są bardzo ładne, kolorowe a także niezwykle urozmaicone – trafi się tu i nadmorski kurort i miejska dżungla i częściowo zamarznięta pustynia lub zamek w japońskim stylu – i zachwycają swoim designem. W dodatku mapy ładują się błyskawicznie, co przy wymagającej (od pewnego momentu) platformówce jest niezwykle ważne. Pomimo słabych parametrów Switcha w dalszym ciągu jest tu więc na czym zawiesić oko. Jedyne zastrzeżenia jakie mam dotyczą pierwszego świata – ten powinien gracza nastawić pozytywnie do całej rozgrywki, tymczasem jest… Obrzydliwy. Szary, pełen mgły i kolorów, które w połączeniu z listopadem za oknem mogą przyprawić o myśli samobójcze. Wiele kontrowersji wśród fanów Mariana wzbudziły etapy dziejące się w New Donk City, w których to nasz dzielny bohater przebywa wśród „prawdziwych” ludzi, to jednak każdy z was musi ocenić samemu. Ja nie miałem z nim problemu, a odbywający się w jego trakcie festiwal to moim zdaniem jeden z najfajniejszych etapów w grze.

„Super Mario Odyssey” powinno szczególnie ucieszyć graczy, którzy spędzili dziesiątki godzin przy „Super Mario 64”, ponieważ to właśnie do tego tytułu najczęściej odwołuje się najnowsza produkcja z wąsatym bohaterem. W pewnym momencie mamy nawet okazję zakupić dla Maria specjalne ubrania, które sprawią, że będzie wyglądał dokładnie jak w kultowej odsłonie z Nintendo 64. Samych strojów i nakryć głowy są zresztą do zakupienia (za wewnętrzne waluty gry, nie uświadczycie tu żadnych mikrotransakcji) dziesiątki i z pewnością każdy znajdzie tu coś dla siebie. Moje serduszko starego dinozaura najbardziej ucieszyły jednak momenty, w których Mario przeskakiwał w dwa wymiary, upodabniając rozrywkę do tej znanej z „Super Mario Bros.” Poza tymi oczywistymi porównaniami w grze znajdzie się cała masa odniesień do poprzednich części z serii i fani cyklu będą zachwyceni ich odkrywaniem – od ubrań, przez dźwięki czy muzykę, po fragmenty etapów.

Oczekiwania wobec najnowszej części z hydraulikiem było ogromne i z przyjemnością melduję, że zostały w pełni spełnione. „Super Mario Odyssey” to fantastyczna platformówka dla wszystkich, jedna z najlepszych odsłon cyklu i pozycja obowiązkowa dla posiadaczy Nintendo Switch.