„The Walking Dead” gości na ekranach już osiem lat (nie wspominając o komiksowym pierwowzorze, który dużymi krokami zbliża się do osiągnięcia pełnoletności) i choć nie jest pod tym względem rekordzistą, tak był jednym z motorów napędowych popularności żywych trupów w ostatnich latach. Jak to jednak z trendami bywa i ten znalazł się u schyłku. Niestety, jakość oraz oglądalność ostatnich sezonów „The Walking Dead” jedynie potwierdza, że zombie się (nomen omen) przejadły. Z tym większym zdumieniem śledzę czwarty sezon „Fear the Walking Dead”, który nie tylko wybił się ponad i tak solidny poziom trzeciego, ale też okazał się lepszy od głównej serii.
Dziewiąty odcinek, noszący (w wolnym tłumaczeniu) tytuł „Ludzie jak my” to spodziewane wyciszenie po wydarzeniach z finału pierwszej połowy sezonu. Bohaterowie starają się na własną rękę pogodzić ze stratą oraz dotykającą wszystkich beznadzieją i choć początkowo spodziewałem się jednego z charakterystycznych dla „The Walking Dead” odcinków, gdzie wszyscy albo filozofują albo cierpią w samotności, „Fear” całkiem pozytywnie mnie zaskoczył. Owszem, wszechogarniający marazm jest wyczuwalny na kilometr, ale w przeciwieństwie do głównej serii, gdzie scenarzyści uwielbiają rozciągnąć nurzanie się w rozterkach na cały sezon, tutaj całość przeżywania została albo ograniczona do kilku scen, albo przygotowana do rozwiązania w najbliższej przyszłości. Choć wydarzenia ósmego odcinka dotknęły przede wszystkim Alice, akcja odcinka skupia się na Morganie, który zaczyna rozmyślać nad powrotem do Alexandrii, (jak sam stwierdza, jest to dobre miejsce z dobrymi ludźmi; mógłbym się z jego opinią kłócić…). Upewniając się, że Al go podwiezie, postanawia pożegnać się z poznanymi na miejscu ludźmi, po cichu licząc, że uda się ich przekonać do wyruszenia z nim w drogę. Obserwując wędrującego od grupy do grupy Morgana nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że gdzieś to już widziałem. Przecież tak zaczynał się pierwszy odcinek sezonu! Z tym, że wówczas to jego przyjaciele starali się go odwieść mężczyznę od decyzji wyruszenia w podróż. Tak skonstruowany odcinek pozwala nie tylko dokładniej spojrzeć na relacje łączące Jonesa z ocalałymi, ale również dowiedzieć się nieco więcej o ich sposobach na radzenie sobie ze stratą. Strand raczy się winem z nieźle zaopatrzonej piwniczki, pogrążona w żałobie Lucy słucha płyt, a wciąż leczący ranę po postrzale John marzy o powrocie do domu. W przeciwieństwie do wiecznie zasępionych Ricka i spółki, w „Fear the Walking Dead” byłem w stanie ujrzeć ludzi radzących sobie z problemami w sposób jak najbardziej ludzki.
W trakcie oglądania „Ludzi jak my” dotarło do mnie coś jeszcze. Otóż nie jestem w stanie przypomnieć sobie kiedy ostatnio żywe trupy w TWD stanowiły coś więcej niż tło. Przyplątywały się głównie po to, by bohaterowie mogli powywijać bronią, ale na dobrą sprawę przestały mieć znaczenie. Tymczasem „Fear” przypomina widzom, że nie bez powodu należy się żywych trupów bać. Począwszy od ciekawej sceny w tartaku, aż po nadciągający huragan, który to zmienił zazwyczaj powolne zombiaki w… zombinado? Wraz z miotanymi o burtę pojazdu Al żywymi trupami nadciągnął tak wyczekiwany przeze mnie odcinek koncentrujący się na Alice (i jej pragnieniu zemsty) o wiele mówiącym tytule – „Zamknij oczy”.
Zaskoczona przez huragan, Alice szuka schronienia w domu przemienionej w zombie rodziny. Gdy obserwujemy jak kobieta w ciszy zabija niegdysiejszych mieszkańców, a następnie układa ich zwłoki przed domem (świadomie lub nie, odtwarzając ich ustawienie na rodzinnym zdjęciu) nie można zignorować symbolizmu towarzyszącego tym scenom. Jednak właściwa część odcinka zaczyna się w momencie, gdy Alice znajduje ukrywającą się w jednym z pokoi Charlie. Chcąc uniknąć jak największej liczny spoilerów dodam tylko, że choć „Zamknij oczy” jest kameralny (koncentrując się na dwóch postaciach), nie mogłem oderwać wzroku (nomen omen) od rozgrywających się na ekranie wydarzeń. Napięcie między uwięzionymi w domu dziewczynami było wyczuwalne i gdy Alice zauważyła broń wykorzystaną w dość szokującym momencie pierwszej połowy sezonu, byłem pewien, że całość skończy się dość krwawo. Tymczasem nienawiść i pragnienie zemsty odnalazły zupełnie inne ujście, o którym… musicie przekonać się na własną rękę. Niestety, całość psuły nieco już charakterystyczne dla TWD i FTWD nielogiczności i rozwiązania deus ex machina. Licho zabezpieczone deskami okna jakimś cudem przez dłuższy czas wytrzymują napór żywych trupów, a protagonistki uciekają z pozornie śmiertelnej pułapki w wyniku strasznie naiwnego zbiegu okoliczności… Mimo to, „Zamknij oczy” okazał się być dobrym odcinkiem, dającym nadzieję na solidny poziom reszty czwartego sezonu.
Choć „Fear the Walking Dead” miał swoje wzloty i upadki, ostatnie dwa sezony dowodzą, że wciąż można stworzyć ciekawą opowieść w zgranej już do znudzenia tematyce apokalipsy zombie. Nawet jeśli nie jestem przekonany do przyszłości Morgana w serialu (odnoszę wrażenie, że twórcy będą próbowali obsadzić go w roli przywódcy), z zainteresowaniem będę śledził dalsze losy Alice, Johna i spółki. Jedno jest pewne – w przeciwieństwie do ostatnich sezonów „The Walking Dead” nie muszę się zmuszać do odpalenia AMC w poniedziałkowy wieczór.