„Mortal Kombat” jest już legendą. Pierwsza część stworzona jeszcze w 1992 roku sporo namieszała na rynku, głownie za sprawą swojej brutalności. Krwawe zakończenia pojedynków, zwane „Fatalities”, były wówczas dość kontrowersyjne i przyczyniły się nawet do tego, że rząd amerykański rozpoczął walkę z przemysłem gier wideo.
To właśnie dzięki serii „Mortal Kombat” powstało ESRB, organizacja odpowiedzialna za wyznaczanie granic wiekowych dla gier wydawanych w USA. Jednocześnie jednak to właśnie cała kontrowersyjna otoczka sprawiła, że gra zyskała tak ogromną popularność, chociaż i bez tego dzieło Midway miało się czym bronić: dygitalizowane sprite’y wzorowane na prawdziwych aktorach, piękne tła, mroczny klimat, a dodatkowo prosty, acz niezwykle przyjemny system walki sprawiły, że tytuł z miejsca zyskał status najlepszej bijatyki.
Ciepłe przyjęcie przez graczy oraz dobra sprzedaż wręcz wymusiły na twórcach stworzenie kontynuacji, tym sposobem już w rok później wszyscy fani mogli cieszyć się jeszcze piękniejszym i jeszcze bardziej rozbudowanym „Mortal Kombat II”. I tak jak w przypadku poprzedniczki, tak i tym razem gra odniosła niebywały sukces. Jako że nie zarzyna się kury znoszącej złote jajka, twórcy postanowili pójść za ciosem i stworzyć trzecią już odsłonę turnieju Mortal Kombat (Mortal Kombat III/Ultimate Mortal Kombat). Panom z Midway znów się udało, gra okazała się hitem i, przynajmniej dla mnie, najlepszą odsłoną serii, a zarazem ostatnią naprawdę udaną. Rok 1997 był dla smoczego cyklu rokiem poważnych zmian. Trójwymiarowe szaleństwo, jakie wówczas panowało, nie ominęło dziecka Boona i spółki. Digitalizowane sprity zastąpiono modelami złożonymi z poligonów, co zwyczajnie nie wyszło grze na dobre, i choć „MK IV” samo w sobie złe nie było to niestety zostało obdarte z dotychczasowego klimatu i wśród prawdziwych fanów serii nie cieszyło się zbyt dobrą opinią. Kolejne lata przyniosły więcej trójwymiarowych odsłon, wraz z którymi marka „Mortal Kombat” coraz bardziej traciła na popularności, stając się jedynie popłuczynami pierwszych części i oddając palmę pierwszeństwa takim tytułom, jak seria „Tekken”, „Soul Calibur” czy „Virtua Fighter”. Iskierka nadziei, że „MK” powróci do swej dawnej świetności pojawiła się w 2009 roku, kiedy to Midway, z wiszącym nad nim widmem bankructwa, zostało wykupione przez Warner Bros., które następnie z ekipy odpowiedzialnej za serię „MK” utworzyło NetherRealm Studios. Niedługo później zapowiedziano powstanie kolejnej części krwawego mordobicia, obiecując tym razem powrót do korzeni. Gra miała zawierać wszystkie elementy, za które miliony graczy na całym świecie tak pokochały serię, oraz miała być wykastrowana z wszelkich udziwnień, które wprowadzono na przestrzeni ostatnich kilku lat, jednocześnie oferując kilka nowych rozwiązań. Atmosferę skutecznie podgrzewały wyciekające co jakiś czas informacje, a z czasem pierwsze concept arty, screeny czy wreszcie trailery. Reakcje były bardzo pozytywne, wszystko wskazywało na to, że fani dostaną wreszcie porządnego „Mortala”, utrzymanego w duchu pierwszych części. Premiera zbliżała się wielkimi krokami i wreszcie, 21 kwietnia 2011 roku, gracze mogli osobiście przekonać się, czy twórcy dotrzymali obietnicy.
{youtube}-jg0yfeDaxU{/youtube}
Ziemski wymiar przegrywa turniej, jedynym reprezentantem Ziemi, który wciąż jeszcze pozostaje przy życiu jest lord Raiden toczący walkę z Shao Kahnem, ale i on broni się już ostatkiem sił. Koniec końców imperator zyskuje przewagę nad bogiem piorunów i los ludzi zdaje się być przesądzony. Jednak tuż przed zadaniem przez władcę Zaświatów śmiertelnego ciosu, Raiden wysyła telepatyczną wiadomość w przeszłość, której odbiorcą jest on sam. Jego zadaniem jest wpłynąć na przebieg poprzednich turniejów i nie dopuścić, by Shao Kahn zwyciężył. Jednak pomimo usilnych starań, w żaden sposób nie udaje mu się zmienić biegu historii. Czyżby Ziemię miała czekać zagłada?
Warner Bros., wierząc w sukces swojego najnowszego projektu, już na długo przed premierą zadbało o odpowiednią kampanię reklamową. O grze było głośno we wszystkich możliwych mediach, a na szumne zapowiedzi można było natknąć się na każdym kroku. Stworzono nawet serial internetowy, zatytułowany „Mortal Kombat: Legacy”, przedstawiający losy bohaterów gry sprzed turnieju. Za reżyserię odpowiadał Kevin Tancharoen, który wcześniej nakręcił niezłego shorta, „Mortal Kombat: Rebirth”, zaś za choreografię walk jeden z najlepszych choreografów na świecie – Larnel Stovall. Zatrudniono nawet takie gwiazdy jak Michael Jai White, Jeri Ryan czy Darren Shahlavi. Niestety pomimo niezłego startu w postaci dwóch pierwszych, profesjonalnie wykonanych odcinków, serial ostatecznie rozczarował. Przede wszystkim, jak na tytuł opierający się na biciu po mordach, za mało w tym wszystkim walk, a jeśli już się pojawiają to daleko im do tej z „Rebirth”. Drugim mankamentem okazał się czas trwania jednego epizodu oscylujący w granicach 5 minut, odcinek kończył się, nim zdołał się na dobre rozkręcić. Oczywiście jak na produkcję internetową nie jest tak źle, jednak po bardzo dobrym „Rebirth” oczekiwania były wygórowane i „Legacy” nie zdołało im sprostać, dlatego serial należy traktować bardziej jako ciekawostkę i kolejną formę promocji gry, aniżeli poważną produkcję.
{youtube}ov63lTUvNok{/youtube}
Skupmy się jednak na samej grze. Zacznijmy może od tego, że nowy „Mortal Kombat” to w pewnym sensie reboot serii i zarazem remake trzech pierwszych części. NetherRealm Studios nie kombinowało z nowymi postaciami, zamiast tego oddało do naszej dyspozycji dobrze nam znanych wojowników z trzech pierwszych odsłon, jedyny wyjątek stanowi tutaj postać Quan Chi z „MK IV”, ale jego obecność jest uzasadniona, a i został odpowiednio przemodelowany stając się bohaterem dużo bardziej interesującym, niż to miało miejsce poprzednio. Oprócz wyżej wymienionego w grze znalazły się takie postacie jak Scorpion i Sub-Zero będący już wizytówką serii, a także Reptile, Liu Kang, Johnny Cage, Sonya, Jax, Kitana z Mileeną, Cyrax, Smoke, Sektor czy chociażby Shang Tsung. Dodatkowo, ekskluzywnie dla PlayStation 3, grywalną postacią jest Kratos, bohater serii „God of War”. Łącznie do wyboru jest 26 wojowników, kolejne będzie można pobrać jako DLC. Twórcy zrezygnowali również z wesołych elementów, które średnio pasowały do mrocznego klimatu całości. Tym razem nie uświadczymy radosnych „Friendship” czy dziwacznych „Animality”. Pozostawiono jedynie klasyczne „Fatalities”, „Stage Fatalities” oraz „Babalities”, chociaż z tych ostatnich, moim zdaniem, również można było zrezygnować. W każdym bądź razie jest mrocznie i brutalnie. Część wykończeń to po prostu odpowiednio podrasowane ich stare wersje; wyrywanie kręgosłupa przez Sub-Zero czy nogi przez Quan Chi a następnie okładanie nią przeciwnika teraz możemy oglądać w HD i ze wszystkimi szczegółami. A jest co oglądać, bo to bez wątpienia najkrwawszy „Mortal Kombat” z dotychczasowych. Twórcy się postarali, nie dość, że każde fatality to spektakl bryzgającej juchy, rozlanych wnętrzności i fruwających kończyn, to jeszcze, nowością w serii, na wojownikach widać teraz wszelkie obrażenia. Jeżeli postać przyjmie na siebie zbyt wiele ciosów, wówczas jej strój ulega zniszczeniu, a gdy jest już wystarczająco porwany, wtedy ciało nieszczęśnika z każdym kolejnym razem coraz bardziej zaczyna przypominać tatar. Na skórze widać otarcia, wyrwane fragmenty mięsa czy wybite zęby. Niejednokrotnie po wygranej walce wasz fighter będzie wyglądał jak siedem nieszczęść. Pomysł bardzo ciekawy i, biorąc pod uwagę wysoki poziom graficzny produkcji, dodający realizmu. Skoro o grafice mowa to ciężko jest się do czegoś przyczepić, areny, w większości dobrze nam znane tylko podciągnięte pod obecne standardy, są śliczne i pełne detali, że wystarczy wspomnieć fontanny krwi, które opryskują wojowników na jednym z poziomów, czy siejącego, gdzieś w tle, grozę smoka. Nie inaczej jest z samymi fighterami, modele są szczegółowe i ładnie animowane. Zresztą o czym tu mówić, skoro całość hula na zmodyfikowanym silniku Unreal Engine 3. Zastrzeżenia mam jedynie do twarzy, ja wiem, że za grę nie odpowiadają Japończycy, ale czemu, u licha, kobiety są brzydkie, a faceci wyglądają, jakby aktywowali głową minę przeciwpiechotną? Czy naprawdę nie dało się bardziej dopracować tego elementu? W każdym razie jest to szczegół, który nijak nie wpływa na samą grę. Do oprawy dźwiękowej na szczęście nie mogę się w ogóle przyczepić, podłożone głosy brzmią jak należy i nadają odpowiedniego charakteru każdej z postaci, natomiast muzyka jest dynamiczna i stanowi idealne dopełnienie rozgrywki, motywując i zagrzewając do walki.
W tym momencie przechodzimy do najważniejszego elementu, czyli właśnie systemu walki. Postanowiono powrócić do korzeni i tym razem starcia odbywają się wyłącznie w dwóch wymiarach, bez jakichkolwiek przeszkadzajek na arenach. Standardowo już dla serii postacie dysponują ruchami specjalnymi, tym razem wzbogaconymi o kilka dodatkowych, mogą także wykonać legendarny już uppercut oraz podcinkę. Zrezygnowano natomiast z typowych kombosów, zamiast tego wojownicy wyprowadzają teraz krótkie serie/juggle, które należy odpowiednio ze sobą łaczyć, aby wykonać co bardziej destrukcyjne kombinacje. Jest to o tyle dobre rozwiązanie, że taki system sprawdza się zarówno w przypadku casuali, którzy nie mają większego doświadczenia w tego typu grach, jak i starych wyjadaczy, którym ogromną przyjemność sprawia samodzielnie odkrywanie coraz bardziej zabójczych połączeń. Nowością w serii jest specjalny trzypoziomowy pasek na dole ekranu, który zapełnia się wraz zadawanymi i odnoszonymi obrażeniami. Jeden zapełniony poziom pozwala na odpalenie Combo Breakera, czyli przerwania i skontrowania wypłacanej nam wiązanki, dwa poziomy pozwalają wyprowadzić wzmocnione wersje niektórych ciosów, natomiast w pełni zapełniony pasek daje nam możliwość uruchomienia niezwykle widowiskowego kombosa zwanego X-Ray. Ofiara zostaje rentgenowo prześwietlona i gracz obserwuje jak jej kości zostają zgruchotane, zęby wybite, a organy wewnętrzne zmiażdżone. Warto odnotować, że twórcy odwzorowali ludzkie wnętrzności i podzielili ciała postaci na 12 różnych części, które mogą zostać wyrwane, pocięte, połamane itd., dzięki czemu podczas masakrowania ofiar wszystko widać jak na dłoni i nie musimy zgadywać, że jakiś niewyraźny zbitek pikseli to dla przykładu jelito. Wracając do samej walki to jest ona teraz dużo bardziej dynamiczna, wymiany ciosów są szybkie, a czasu na reakcję jest niewiele. Niezmiennie naszą jedyną możliwością obrony jest blok, który może zostać przerwany łapaniem, ostatecznie Combo Breaker, zakładając, że mamy zapełniony choć jeden poziom paska. Co tu dużo mówić, system walki nie jest specjalnie skomplikowany, ale w praktyce sprawdza się świetnie i odnajdą się w nim zarówno doświadczeni jak i niedzielni gracze.
Na koniec wspomnę o możliwych trybach gry, a tych jest kilka. Najważniejszy z nich to oczywiście tryb Story, w którym poznajemy całą historię i odblokowujemy nowych wojowników. Budową przypomina on ten z „MK vs. DC Universe”, czyli mamy podział na rozdziały, z którego każdy poświęcony jest innej postaci. Oprócz tego jest jeszcze Arcade Ladder, czyli dobrze nam znane „słupki”, Tag Team oraz Challenge Tower. Dwa ostatnie to zupełnie nowe tryby. Pierwszy z nich, jak można wywnioskować z nazwy, pozwala walczyć dwóm wojownikom w jednym zespole. Gracz może się przełączać w locie między nimi oraz wykonywać kombosy zaczęte przez jednego fightera a zakończone przez drugiego. Dodatkowo można aktywować również tzw. ataki asystujące znane głównie z dwuwymiarowych mordobić, nieaktywna postać wskakuje na arenę, spuszcza przeciwnikowi łomot i znika. Drugi tryb to z kolei szereg zadań, przy wykonywaniu których gracz musi spełnić pewne kryteria jak np. nieużywanie bloku, wykończenie przeciwnika samymi kopniakami itd. itp. Wisienkę na torcie stanowi tzw. krypta, w której za zarobione podczas walk pieniądze możemy kupować dla postaci nowe fatality, odblokowywać concept arty, specjalne kody pozwalające na grę w różnych dziwacznych trybach, (np. postacie walczą bez głów, nie mogą skakać itd.) oraz całą masę innych drobiazgów. Jest tego naprawdę sporo i potrafi skutecznie wydłużyć zabawę. Nie zabrakło również mini gier w postaci „Test your might” czy „Test your sight”. Twórcy naprawdę się postarali i nim znudzony tytułem gracz odłoży grę na półkę będzie musiało minąć naprawdę sporo czasu, a jeśli jeszcze do gry zasiądzie się wraz z kolegami to płytka przez bardzo długo nie opuści czytnika konsoli.
Warner Bros. dokonało, zdawać by się mogło, niemożliwego, nie dość, że przywrócili serii dawny blask, to jednocześnie stworzyli chyba najlepszą do tej pory odsłonę cyklu. To jest stary dobry „Mortal Kombat”, w którego wiele lat temu zagrywaliśmy się na automatach w salonach gier, tyle że dużo bardziej dopieszczony i z nowoczesną oprawą audiowizualną. Jeżeli, tak jak ja, kochacie smoczą serię, a kolejne części „Tekkena”, „Soul Calibura” czy „Street Fightera” już wam się przejadły, to nowego „MK” kupujcie w ciemno, bowiem nie można go przegapić. To obecnie najlepsze, moim zdaniem, dostępne mordobicie na rynku. Król bijatyk powrócił i jest w jeszcze lepszej formie niż kiedykolwiek. Warner Bros., to bez wątpienia wasze Flawless Victory.
{youtube}cK0823HP7oo{/youtube}
Ocena: 10/10
Autor: Marcin Kargul
Gra do nabycia w atrakcyjnej cenie w sklepie internetowym: