Przedostatni odcinek Gry o tron już za nami – były emocje, zwroty akcji i niespodzianki. Król Joffrey pokazał swoje prawdziwe oblicze, a walka staje się coraz krwawsza.
Po 8. odcinku Gry o tron można było spodziewać się, że dojdzie do pierwszych starć, a widzowie będą świadkami zmagań armii na polach bitwy. Tyrion Lannister dostał pod komendę od swojego ojca, Tywina, plemiona górskie i ku jego zaskoczeniu ma iść w bój w pierwszej linii. Ciekawość zżerała, jak mały wzrostem, acz silny duchem Tyrion poradzi sobie w zbroi i z orężem w dłoni. Zanim jednak do tego doszło, musiał spędzić noc, jakby to była jego ostatnia. Bronn przyprowadził do niego tajemniczą kobietę imieniem Shae, która była jego towarzyszką tego, jakby mogło się wydawać ostatniego wieczoru. Ciekawie ukazano relacje pomiędzy Shae, Bronnem i Tyrionem. Dinklage, jak zwykle, świetnie zagrał w tej scenie i ponownie, jak to miało wielokrotnie już miejsce, ukradł ją swoim ekranowym partnerom. Gdy już nadszedł poranek i miało dojść do pierwszej bitwy…
HBO rozczarowało. Żadnego starcia nie pokazano, a skupiono się na budzącym się Tyrionie, który zadaje dość prozaiczne pytanie: Czy wygraliśmy„. Chociaż Gra o tron nie skupia się na widowisku, ale intrygach, ciekawych dialogach oraz wciągającej fabule, to jeśli w książce świetne opisano wspomniane starcie, dlaczego pominięto je w ekranizacji? Przecież jest to serial o niemałym budżecie, więc taki kierunek pokazywania wydarzeń wydaje się niezrozumiały. To samo tyczy się późniejszej walki Robba Starka z Jaime’em – scena w odcinku również rozpoczyna się już po fakcie, a zdziwiony widz zastanawia się przez chwilę o co chodzi i dlaczego Catelyn Stark jest wzruszona, widząc Robba jadącego na czele swoich ludzi.
W tym miejscu warto podkreślić przyzwoicie pokazaną przemianę Robba, który na początku serialu sprawiał wrażenie mało wyrazistego chłystka, a teraz staje się wodzem, wysyłającym na śmierć swoich wojów. Richardowi Maddenowi udaje się stopniowo tworzyć tę metamorfozę, nadając ekranowemu Robbowi coraz więcej charyzmy. Jak już przy Starkach jesteśmy, warto wspomnieć o Sansie i Aryi – od pierwszej minuty premierowego odcinka do ostatniej minuty 9. odcinka aktorka grająca Sansę nie podoba mi się – nie chodzi nawet o wyobrażenia po przeczytaniu książki – po prostu jej maniera aktorska jest ciągle tak samo irytująca i tak też było w końcowych scenach tego epizodu. Może teraz, gdy ujrzała prawdziwe oblicze Joffreya, który zdaje się nią nie przejmować, jej gra zmieni się na lepsze? W finalnej scenie pojawiła się także Arya – dowiedzieliśmy się, jak dziewczyna próbowała przeżyć w tajemnicy przed Lannisterami. Ned Stark postawiony przed obliczem tłumu, w którym znajdowała się także i Arya, przyznaje się do wszystkiego, by ochronić swoje dzieci. Joffrey jednak do miłościwych nie należy i każe ściąć go na miejscu, wbrew obietnicom składanym swojej przyszłej żonie. Sean Bean bez wątpienia był najbardziej znanym i najbardziej wyrazistym aktorem Gry o tron. Jak mawiali producenci i jak wiedzą o tym wielbiciele książki, nie można przyzwyczajać się do bohaterów, bo autor zmienia ich jak rękawiczki. Pozostaje jednak niedosyt i przede wszystkim pustka po odejściu Neda, którą miejmy nadzieję twórcy wypełnią nowym, znanym, acz dobrym aktorem w drugim sezonie Gry o tron.
Wątek Dany i khala Drogo nie rozwinął się tak, jakby tego mogli oczekiwać wielbiciele serialu nie znający książki. Chociaż khal został ledwie draśnięty, wdała się infekcja i rana stała się nagle śmiertelna. Tak ma umrzeć wielki wojownik Dothraków? Niejasne jest, jakim cudem od takiej rany mogło zrobić się coś takiego – jako widz mogę jedynie przypuszczać, że wiedźma, którą Khaleesi za wszelką cenę chciała chronić, odpłaciła się jej zatruciem rany khala. Emilia Clark także przeszła długą drogę – od pustej, mało wyrazistej, wręcz nudnej Daenerys Targaryen po silną i pewną siebie królową Dothraków. Dzięki temu jej wątek nabiera kolorytu, a postać zaczyna intrygować. Końcowe sceny, gdy Khaleesi zaczyna rodzić, podczas gdy czarownica próbuje uratować khala, robią wrażenie – zwłaszcza krótki, lecz dobry pojedynek pomiędzy Jorah a jednym z buńczucznych Dothraków. Twórcy serialu dobrze zagrali tutaj cliffhangerem, pozostawiając niepewność dla widzów, których będzie ciekawić, czy khal przeżyje i jaki los czeka Dany.
Wbrew oczekiwaniom, 9. odcinek Gry o tron pozostawił dość duży niedosyt, rozczarowując w kilku momentach. Było ciekawie i odcinek wciągał bez reszty. Teraz pozostaje widzom nadzieja, że finał pierwszego sezonu zakończy się z oczekiwaną pompą godną jednej z najlepszych produkcji telewizyjnych roku.
{youtube}dSGbrAwb8hY{/youtube}
Autorem recenzji jest Adam Siennica.