Nowy film animowany osadzony w świecie komiksu Zielona latarnia jest zbiorem sześciu opowiadań o członkach korpusu. Hal Jordan opowiada nowej adeptce o znanych latarniach, podczas gdy szykują się do walki z największym wrogiem, zagrażającym całemu wszechświatowi.
Wielkim atutem animacji jest obsada aktorów podkładających głos postaciom w oryginalnej ścieżce dźwiękowej. W rolę Hala Jordana wciela się Nathan Fillion, którego cenię za role w serialach Firefly i Castle. Wielu wielbicieli chciało, aby to on został Halem w aktorskiej wersji przygód zielonej latarni, lecz niestety twórcy woleli kogoś bardziej znanego jak Ryan Reynolds. Na szczęście Nathan dostał swoją szansę w animacji i wyraźnie widać, że jego głos idealnie pasuje do tego bohatera. Zwłaszcza gdy zaczyna snuć opowieści, można wczuć się w klimat historii.
Można rzec, że film animowany służy w pewnym sensie za przygotowanie widzów przed filmem kinowym. Przedstawia początki najważniejszych postaci jak Abins Sur, Kilowog czy Tomar Re. Najciekawiej wypadła opowieść o pierwszej latarni, który był skrybą, a nie wojownikiem i doszedł do tego, jak prawidłowo wykorzystywać pierścienie mocy. Ciekawie zaprezentowano jego walkę z armadami setek statków kosmicznych. Sama opowieść pozwala widzowi na samym początku dowiedzieć się, czym tak naprawdę jest korpus zielonych latarni.
Dobrze zrealizowaną opowieścią była także historia Lairy, księżniczki, która stała się latarnią, a teraz musi powrócić na rodzinną planetę. Musi tam stawić czoła bratu i ojcu, którzy dokonali rzezi na ich dawnych wrogach. Bardzo dobrze uchwycono klimat kultury Lairy, który wyraźnie był inspirowany Dalekim Wschodem. Laira w starciach nie wykorzystuje przewagi, jaką daje jej pierścień – bardziej opiera się na umiejętnościach w sztukach walki. Jej tragiczny los został trochę ironicznie przedstawiony w pojedynku z ojcem, podczas którego w jednej scenie na pierwszy plan wychodzą holonagrania z jej dzieciństwa. Dwa sprzeczne obrazki na ekranie robiły piorunujące wrażenie. Opowieść o Lairze była efektowna i bardzo klimatyczna, a głos Kelly Hu bez wątpienia był idealnie dopasowany.
Najsłabiej wypadły historie o Kilowogu i Mogo. W tym pierwszym nie podobało mi się oparcie wszystkiego na schematach armii USA. Wszyscy wiemy, że Kilowog jest twardy dla swoich kadetów, nie musimy łopatologicznie dowiadywać się o stereotypowych przyczynach tego faktu. Jego mentor wygląda jak oficer wyjęty z filmu wojennego. W realiach korpusu nie sprawia to oczekiwanego wrażenia, a efekt jest negatywnie komiczny. Sama realizacja natomiast jest przyzwoita. Ekstremalny trening na różnych planetach, podczas którego oczywiście Kilowog się wyróżnia, pokazano ciekawie. Ich pierwsza oficjalna akcja okazało się trudna i efektowna. Niestety głos Kilowoga kompletnie niedopasowany. Michael Clarke Duncan w kinowym filmie i w nadchodzącym serialu wydaje się stworzony do tej roli, przez co znając już tamtą postać z reklamówek, tutaj nie ma tego efektu. Jeśli chodzi o Mogo, ciężko kupić sytuację, w której latarnią jest żyjąca planeta. Sama historia z wojownikiem szukającym starcia z Mogo jest przynudnawa i kompletnie pozbawiona emocji czy jakiegokolwiek napięcia.
Główny wątek z istotami z antymaterii był bardzo dobry, a jego wielki finał został pokazany z klimatem i odpowiednią dawką epickości. Tutaj też trzeba zaznaczyć fakt, że chociaż jest to film animowany, nie jest to bajka dla dzieci. Istoty z antymaterii rozrywają członków korpusu na kawałki i zdecydowanie nie jest to przeznaczone dla najmłodszych. Końcowa wielka bitwa z udziałem Mogo nasycona została dużą dawką klimatu i akcji.
Sam scenariusz został stworzony jasno i prosto z bardzo przewidywalnymi momentami. Pomimo tego, twórcy lepiej potrafią uchwycić ten wspaniały klimat komiksu niż scenarzyści z Hollywood mogliby kiedykolwiek o tym marzyć. Animacja jest przyzwoita i raczej typowa dla filmów opartych na komiksach DC. Przede wszystkim jest to animacja rysowana, z minimalnym użyciem komputera, co w dzisiejszych czasach jest rzadkością. Potrafi być efektowna, zapewniając widzom rozrywkę i widowisko, lecz także w niej leży problem – jakkolwiek by się chciało oddać epicką walkę z flotami statków czy istotami z antymaterii, odczuwalne są ograniczenia ze strony animacji 2D. Oglądając nie mogłem powstrzymać się od wrażenia, że z dodatkiem komputera to wszystko byłoby bardziej efektowne i sprawiałoby technicznie o wiele lepsze wrażenie.
Zielona latarnia: Szmaragdowi Wojownicy jest przyzwoitą produkcją z dużą dawką akcji i klimatu, który wydaje się chwytać esencję komiksów o korpusie, zapewniając dużo dobrej zabawy.
Ocena: 7/10
Autorem tekstu jest Adam Siennica.
{youtube}GV9WdByQj-E{/youtube}