W komiksie, będącym adaptacją ekranizacji powieści Brama Stokera wyreżyserowanej przez Francisa Forda Coppolę, nie chodzi ani o treść (chyba że ktoś jeszcze jej nie zna), tylko o formę i akcent najważniejszych wątków – wampiryzmu oraz erotyzmu. Ciekawie wyszła realizacja graficzna w wykonaniu Mike’a Mignoli – i trzeba wiedzieć, że oryginalna premiera komiksu przypada na ten sam rok, co filmu, zatem sławny dziś twórca podówczas dopiero wspinał się po szczeblach kariery.
Ale to wcale nie znaczy, że nie miał warsztatu i że „Draculi” brak rysunkowej finezji – zdołał się nieźle rozwinąć pod patronatem Marvela i DC, na koncie miał przecież „Batmana w świetle lamp gazowych”. Choć nie zdołał tu wstąpić na arenę na równi z późniejszym „Hellboyem”, to i tak sprawił, że surowa, niepokojąca i wyizolowana atmosfera oryginału (Stokera) złączyła się dzięki niemu z wyniosłą, manieryczną i liryczną poetyką filmu (Coppoli), uzyskując też wiele oryginalnych cech. Mignola mimo że adaptuje, wie, na co może sobie pozwolić, gdzie stoi postawiona granica – i wykorzystuje możliwości w pełni. Tyle tylko, że tu całkiem nieźle dogadał się z Thomasem.
„Dracula” to opowieść o tym, jak pewien średniozamożny, ale dobrze rokujący mężczyzna, Jonathan, wyrusza w podróż do Transylwanii, gdzie ma podpisać z staroświeckim arystokratą kontrakt na zakup posiadłości wokół Londynu. Na miejscu okazuje się, że enigmatyczna postać skrywa wiele mrocznych sekretów i ma zamiar nawiązać relację bliższą niż przyjacielska z wybranką Jonathana.
W opowieści niewiele zmienia się względem filmu. Właściwie głównie tam, gdzie medium komiksu wymogło swoistych uproszczeń, zastosowania konkretnych zabiegów. Jest to historia odtwórcza, przekładająca scenariusz Jamesa V. Harta na scenariusz komiksu. Za pomocą języka komiksu transluje kadry wprost z kinowego obrazu i wykorzystuje je w dziele.
„Dracula” to nie tylko przegląd sugestywnych, dość realistycznych jak na Mignolę obrazów, lecz także próba uchwycenia dwóch największych tabu cywilizacji zachodu – i nie chodzi tu wcale o grozę, potwora czy strach (choć i te odgrywają w utworze znaczącą rolę), ale o seks i krew. Połączenie zgoła skrajne, niemniej niezwykle bliskie, szczególnie z kobiecej perspektywie. Komiks powiela wszystko to, co i w filmie, i w książce, zostało nakreślone, czyli niezwykłą sferę inicjacji seksualnych, cielesnych, dojrzewania, a oprócz tego pewnych fantazji i obaw.
Niestety, dotychczasowy dorobek popkultury i przewałkowanie kinowej wersji sprawiają, że w Polsce „Dracula” Thomasa i Mignoli pojawia się raczej jako ciekawostka, smaczna, wartościowa, ale nie oferująca zbyt wiele świeżości, ponieważ większość zawartych w niej sensów zostało odkrytych wraz z lekturą powieści i, chyba przede wszystkim w tym kontekście, seansu adaptacji Coppoli. Jednak pozostaje nadzieja, że gdzieś uchowała się dusza stroniąca od powieści Stokera oraz filmu z 1992 i sięgnie po graficzne dzieło odkrywając niezwykle bogaty świat treści, nieodzownie związanych z człowiekiem i kulturą.