Razem z Bilbo Bagginsem i wesołą kompanią krasnoludow wybieramy się na wielką przygodę po Śródziemiu, gdzie trole i gobliny czają się na każdym kroku. „Hobbit, czyli tam i z powrotem” to wyprawa godna najznamienitszego z filmowców – naszej wyobraźni.
„Hobbit” opowiada o wyprawie kompanii pod dowództwem Thorina Dębowej Tarczy. W jej skład wchodzą krasnoludy i poczciwy hobbit – Bilbo Baggins. Jest także podróżujący z nimi Gandalf. Bohaterowie ruszają na wielką i niebezpieczną przygodę do Samotnej Góry, będącej legowiskiem Smauga Straszliwego, smoka, który niegdyś wygonił stamtąd krasnoludy, przejmując pieczę nad ich bogactwami.
Tolkien stworzył opowieść lekką, łatwą i przyjemną w odbiorze. Nie ma tu ani przytłaczającego mroku, ani dylematów moralnych czy ważnych dla losów Śródziemia wydarzeń. Stanowi to olbrzymi kontrast dla później napisanej trylogii „Władca Pierścieni”, ale jednocześnie jest to świetny początek na zapoznanie się z twórczością Tolkiena. Powieść jest tak naprawdę baśnią, która w taki sam sposób potrafi wciągnąc młodego jak i starszego czytelnika.
W Polsce wyszło kilka przekładów „Hobbita”, lecz tylko jeden, ten, który tu omawiamy, jest jedynym słusznym i akceptowanym przez każdego. Mowa o tłumaczeniu Marii Skibniewskiej, które ukazuje się nakładem wydawnictwa Iskry. Użyte słownictwo sprawia, że momentalnie czujemy oblewający nas, niczym wiosenny wiatr, klimat magicznego Śródziemia i przygody, w której sami uczestniczymy. Śmiało można zaznaczyć, że jest to wyśmienity przykład na to, jak powinno się przekładać książki fantasy. Skibniewksa nie używa języka współczesnego, lecz słów często już nieużywanych i zapomnianych. Taki język pasuje do świata pełnego magii i złowrogich potworów i sprawia, że nawet zardzewiała wyobraźnia zaczyna pracować na najwyższych obrotach, przeobrażając słowa w piękne obrazy.
Teraz, gdy pierwsza cześć adaptacji książki gości na ekranach kin, można śmiało dokonać głębszej analizy tworu Tolkiena i zobaczyć, czy w istocie jest tu wystarczająco materiału na trzy filmy. Czytając zwracałem na to szczególną uwagę, wypatrując z ochotą wzmianek o wydarzeniach, które na wielkim ekranie mogą zostać nam ukazane i rozbudowane. Z zadowoleniem odkryłem, że takowych zdarzeń jest całkiem sporo. Choć na pewno część z nich ulegnie zmianie podczas adaptacji, śmiało obwieszczam, że historii na kinowe filmy jest wystarczająco, a sam z gorączkową niecierpliwością oczekuję przedstawienia bardzo emocjonującej i dramatycznej bitwy pięciu armii.
Pod względem fabuły jeden zabieg Tolkiena wywołał u mnie irytację. Z jednej strony przemiana Bilbo Bagginsa w woja mężnego, ale nie zapominającego, że w jego żyłach nie płynie tylko krew Tuków, jest przedstawiona w sposób subtelny i przekonujący. Z drugiej natomiast mieliśmy Thorina Dębową Tarczę i jego kompanię. Tutaj pojawia się irytacja, gdyż krasnoludy opisane są w sposób godzący w wyobrażenie o tych dzielnych wojach i miłośnikach skarbów. Częściej są przedstawiani jako tchórze, lękający się wszystkiego dokoła, niż jako wojownicy doświadczeni w walce. Brakuje w tym równowagi i można powiedzieć nawet, że jest to lekko przesadzone.
„Hobbit, czyli tam i z powrotem” to książka niezwykła. Emocjonująca wyprawa kompanii wciąga od pierwszej do ostatniej strony, pozwalając poczuć ten zew przygody, do której żywo będzie chciało się wracać.
Ocena: 9/10
Autor: Adam Siennica