Zastanawiam się, czy jakaś produkcja w Polsce jest równie wyczekiwana przez fanów fantastyki, co „Wiedźmin” produkcji Netfliksa. I mam wrażenie, że nawet IX część „Gwiezdnych Wojen” mu nie dorównuje. Pytanie, czy produkcja spełnia pokrywane w niej oczekiwania.
Nie będę trzymać Was w niepewności – moja teza brzmi: spełnia. Owszem, nie jest idealna, parę rzeczy można by poprawić, ale jednocześnie inne momenty są wręcz genialne. Na podstawie pięciu udostępnionych przedmierowo do recenzji odcinków uważam, że serial naprawdę oddaje ducha twórczości Andrzeja Sapkowskiego, a przecież to jest najważniejsze – nie litera, tylko właśnie duch. Choć z oddaniem litery też jest nieźle.
Obsada naprawdę daje radę. Jestem wręcz zdziwiona, jak dobrze. Nie jest tajemnicą, że Henry Cavill jest potężny, a Geralt z Rivii powinien być szybki i zwinny. Wielu fanów obawiało się, że Henry Cavill przypominał będzie raczej Letho, czyli wiedźmina z gry „Wiedźmin 2. Zabójcy królów”, a nie gibkiego Białego Wilka… ale kiedy ogląda się Henry’ego Cavilla na ekranie, nie widać napakowanego faceta prosto z siłowni. W jego ruchach jest wręcz kocia gracja. Aktor odnalazł się w roli, widać, że naprawdę zżył się ze swoim bohaterem i daje z siebie wszystko. Fakt, że sam zagrał w scenach walk, sprawia natomiast, że ogląda się je z przyjemnością – nie ma potrzeby ukrywania obecności dublera sztuczkami montażowymi. Widzimy wyraźnie, że Geralt wymiata z mieczem w dłoni, a od jednego przeciwnika do drugiego płynie niczym w tańcu.
Internet huczał też wątpliwościami pod adresem aktorki wcielającej się w Yennefer z Vengerbergu. Obawy wynikały z faktu, że Anya Chalotra jest młodziutka. Ma zaledwie 23 lata i niewielkie doświadczenie aktorskie, zaś Yennefer – choć dzięki magii wygląda młodo – liczy sobie niemal sto lat. Jest silną kobietą, a jej spojrzenie powinno wyrażać doświadczenie i potęgę. I ponownie – uważam, że Anya Chalotra wyzwaniu podołała. Po prostu dobrze się ją ogląda. W jej wspólnych scenach z Henrym Cavillem nie mamy wrażenia, że oglądamy dojrzałego mężczyznę w duecie z podlotkiem. Anya Chalotra jest Yennefer z krwi i kości – dumną i potężną, choć jednocześnie dziką, zarozumiałą i skorą do wściekłości.
Serial ma troje głównych bohaterów – a trzecia jest oczywiście Ciri czyli Freya Allan. I tu ponownie wiek aktorki mógł budzić kontrowersje. Gdy poznajemy Ciri w książce, ma ona około 10 lat, Freya Allan zaś ma 18. Jest to tym istotniejsze, że różnica wieku między aktorkami wcielającymi się w dorosłą kobietę i dziewczynkę wynosi zaledwie 5 lat. A jednak Freya Allan ma naprawdę niezwykłą urodę – oglądając ją na ekranie, miałam problem z określeniem, ile właściwie ma lat. Jasne, grała nieco postarzoną Ciri, ale nie powiedziałabym, że pełnoletnią. Czy jej postać miała 13 lat? Czy 15? Trudno powiedzieć – obie wersje nie wywołałyby mojego sprzeciwu. Wybór aktorki sprawia też, że w przyszłych sezonach to ona będzie mogła odegrać starszą Ciri. Tak, to kolejna dobrze obsadzona rola. Tym bardziej, że księżniczka Cintry dostaje naprawdę sporo czasu ekranowego, a obsadzanie dziecięcych aktorek i aktorów to zawsze loteria.
Na tym kończy się lista głównych bohaterów, ale przecież nie bohaterów w ogóle. Joey Batey jako Jaskier jest zachwycający. Irytuje dokładnie tak, jak powinien irytować, ujmuje tak, jak powinien ujmować, a do tego pięknie śpiewa. Emma Appleton radzi sobie z rolą Renfri zarówno wtedy, kiedy musi zachować pokerową twarz, jak i wtedy, kiedy wojownicza księżniczka wybucha emocjami. Anna Shaffer, choć odbiega od popularnego wyobrażenia Triss Merigold, oddaje jej ciepło i delikatność… oczywiście na tyle, na ile czarodziejka może być ciepła i delikatna. (Nie zapominajmy też, że Triss z gier równie mocno różni się od Triss książkowej, zanim bezrefleksyjnie porównamy kadry serialu i gry – ale to na marginesie). Widzimy też kilka postaci dopisanych specjalnie na potrzeby serialu. Należy do nich sir Lazlo grany przez Macieja Musiała. To rycerz z Cintry, strażnik Ciri. Nie jest to oczywiście postać pierwszoplanowa, ale nie jest to też statysta, którego obecność na ekranie dałoby się przeoczyć. Nasz rodak poradził sobie z rolą, a jego postać wpasowała się w wiedźmiński świat.
Oczywiście najlepsza nawet obsada to dopiero początek. Miłośnicy twórczości Andrzeja Sapkowskiego bez wątpienia zadają sobie pytanie, czy serial oddaje sprawiedliwość książkom, czy jest im wierny. Jak już wspomniałam – historia znakomicie oddaje ducha opowieści o wiedźminie. Są, oczywiście, zmiany. Podstawową jest wspomniany już czas ekranowy dla Yennefer i Ciri. Opowiadania, na podstawie których powstał scenariusz do pierwszego sezonu serialu, skupiają się na Geralcie z Rivii. Pierwszych pięć odcinków adaptuje wątki z opowiadań „Wiedźmin”, „Mniejsze zło”, „Kwestia ceny”, „Kraniec świata”, „Ostatnie życzenie”, „Miecz przeznaczenia” i „Coś więcej”. Ciri występuje zaledwie w dwóch z nich, zaś Yennefer w jednym (w dwóch, jeśli policzyć jej obecność w wizjach Geralta). Siłą rzeczy twórcy musieli dopisać obu bohaterkom sporo scen. Uważam, że poradzili sobie z tym znakomicie. Uwagę szczególnie przykuwa Yennefer. Absolutnie nikt po seansie nie powinien mieć wątpliwości, że nie jest ona tylko atrakcyjnym dodatkiem do Geralta. To pełnoprawna bohaterka, która po prostu w pewnym momencie swojego życia spotkała wiedźmina. Oprócz wątków dopisanych, gdzie twórcy stanęli na wysokości zadania, są też oczywiście pewne zmiany w materiale źródłowym. I tutaj raz jest lepiej, raz jest gorzej.
Podstawową zmianą jest kolejność prezentowanych wydarzeń. Pierwszy tom wiedźmińskich opowiadań, czyli „Ostatnie życzenie”, miał charakterystyczną strukturę. Zbiór przypomina powieść szkatułkową – opowiadanie „Głos rozsądku” jest podzielone na kilka części, a pozostałe wprowadzane są do fabuły jako wspomnienia Geralta. Oczywiście w konstrukcji, w której niezależnie od wiedźmina obserwujemy Ciri i Yenenfer, taki pomysł nie miałby prawa działać, stąd zmiany. Nie to jest jednak kluczowe, a same modyfikacje wątków.
Ot, choćby pojawia się Triss Merigold. Czarodziejkę poznajemy w książkach dopiero w „Krwi elfów”. To pierwsza powieść z sagi o wiedźminie, ale dopiero trzecia książka. W zbiorach opowiadań „Ostatnie życzenie” i „Miecz przeznaczenia” imię Triss pada, ale są to tylko wzmianki w ustach innych bohaterów. Twórcy serialu najwyraźniej uznali jednak, że Triss jest zbyt ważna, by zwlekać z wprowadzeniem jej do np. trzeciego sezonu, została więc wpleciona w prezentowane wydarzenia. Uważam, że całkiem zręcznie, ale nie będę oczywiście zdradzać, gdzie dokładnie spotkamy czarodziejkę.
Część zmian wychodzi opowiadaniom na dobre. Najbardziej zauważalne jest to w wątkach związanych z opowiadaniem „Wiedźmin”, czyli w odcinku „O bankietach, bękartach i pochówkach”. Był to literacki debiut Andrzeja Sapkowskiego, tekst nadesłany na konkurs literacki. Widać, że choć pisarz miał pomysł na bohatera, to jego wizja świata dopiero zaczynała się kształtować. Z tego powodu, jeśli wrócimy do opowiadania po uważnej lekturze późniejszych książek, zauważymy pewne nieścisłości – zarówno w kreacji świata przedstawionego, jak i w charakterze bohatera. Twórcy serialu, mając do dyspozycji pełen materiał źródłowy, a nie zaledwie szczątkowy pomysł, wygładzili te kwestie. Wyprostowali też wątki mniej wiarygodne z perspektywy prezentowanych realiów, wypełnili luki.
Parę kwestii pozmieniało się też przy okazji „Ostatniego życzenia” (odcinek „Niespełnione pragnienia”). Tu zmiany są bardziej delikatne. Możliwe, że niektórym widzom brakować będzie kilku żartów z materiału źródłowego, ale sądzę, że po chwili namysłu zgodzą się, że ponownie twórcy wygładzili w ten sposób kilka kwestii mogących budzić wątpliwości. Z kluczowych scen zmianie uległa jedna – co zwiastowały już materiały promocyjne. Na pewno część fanów będzie żałować. Ja wybaczam, bo odcinek stoi na naprawdę wysokim poziomie.
Problem mam tak naprawdę z dwiema modyfikacjami. Pierwsza dotyczy opowiadania „Kraniec świata”. Odcinek „Cztery marki” jest dość luźną adaptacją tego tekstu. Choć początek i koniec historii wyglądają podobnie, to jej rozwinięcie przedstawia zupełnie inną opowieść. Owszem, widzę, że zmiana miała na celu ograniczenie dygresji oraz liczbę bohaterów drugoplanowych i skupienie się na wątku głównym i z punktu widzenia konstrukcji całości może wypadać na plus. Z drugiej strony – wydaje mi się, że wydarzenia w okrojonej wersji toczą się zdecydowanie za szybko, co pozostawiło mnie z niedosytem. Uważam, że skoro twórcy zdecydowali się na zmiany, powinni nakreślić je grubszą kreską. Dopisać coś jeszcze, co stworzyłoby zgrabniejszy pomost pomiędzy wstępem i zakończeniem. Jednocześnie plusem odcinka jest pogłębienie postaci Jaskra. Bohater, i tak dość powszechnie lubiany, w serialu zyskuje prawdziwą głębię. O wiele wyraźniej widzimy, jak przyjaźń z Geraltem wpływa na głupawego barda, a jego rozwój jest prowadzony naprawdę konsekwentnie. Widać, że twórcy naprawdę zrozumieli tę postać i mieli pomysł na poprowadzenie jej znacznie wykraczający poza wprowadzenie elementów komediowych oraz wpadających w ucho ballad.
Druga modyfikacja, co do której nie jestem przekonana, dotyczy driad i Brokilonu. Święty las driad pojawia się w czwartym i w piątym odcinku serialu („O bankietach, bękartach i pochówkach” oraz „Niespełnione pragnienie”), przy czym niemal na pewno pojawi się też w kolejnym. Jestem ogromną fanką driad i tego, jak Andrzej Sapkowski opisał Brokilon. Jego wizja była pierwotna i dzika, a jednocześnie bardzo konsekwentna. Driady mogły wydawać się okrutne, ale jednocześnie widać było, że nie mają wyboru. Serialowe driady natomiast wydają mi się pozbawione głębi. Nie udało mi się zrozumieć póki co, jak funkcjonuje ich społeczeństwo. W zestawieniu z wizją z opowiadań, serialowa wydaje się niespójna i poszarpana, choć jednocześnie biorę poprawkę na to, że wątek Brokilonu nie został jeszcze zamknięty. Możliwe, że kolejny odcinek (odcinki?) z udziałem driad rozwieją moje wątpliwości. Obstawiam, że zobaczymy je przynajmniej jeszcze raz, w odcinku ósmym, czyli „Coś więcej”, który zgodnie z tytułem powinien kontynuować wątki z tego opowiadania. Możliwe też, że zniechęcę się całkowicie do serialowej wersji driad… Trudno przewidzieć, natomiast po seansie pięciu z ośmiu odcinków nie jestem w stanie wydać zdecydowanego sądu o serialowym Brokilonie. Póki co jestem sceptyczna.
„Wiedźmin” to serial fantasy, a więc część świata przedstawionego mogła zostać wykreowana tylko dzięki efektom specjalnym. W pierwszym odcinku („Początek końca”) obserwujemy, jak Geralt walczy z kikimorą. W czwartym – mierzy się ze strzygą. Pierwszy z potworów wykreowany został poprawnie, drugi natomiast – znakomicie. Ogólnie efekty specjalne stoją na wysokim poziomie, a chwilami – zapierają dech. Podobnie kostiumy oraz lokalizacje. Twórcom netfliksowego „Wiedźmina” udało się stworzyć naprawdę interesujący wizualnie, ciekawy i spójny świat, a całość zgrabnie podkreśla muzyka.
Na marginesie – obejrzałam serial zarówno z oryginalnym, angielskim dźwiękiem, jak i w wersji dubbingowanej. Nie jestem fanką dubbingu w filmach i serialach aktorskich, ale ten jest naprawdę przyzwoicie zrobiony. Doceniam też smaczek w postaci zatrudnienia Michała Żebrowskiego jako Geralta z Rivii. I choć tych dwóch aktorów wykreowało Białego Wilka w odmienny sposób, okazało się, że połączenie głosu Polaka z grą Henry’ego Cavilla tworzy naprawdę spójną całość.
Opowiadania i powieści Andrzeja Sapkowskiego to kawał naprawdę świetnej literatury. Postmodernistyczna wizja tego, co mogłoby trafić naszych odległych potomków, gdyby kiedykolwiek trafili do innego świata – takiego, w którym magia naprawdę istnieje, a wraz z nią istnieją potwory. W paraśredniowiecznym sztafażu autor poruszał poważne i współczesne tematy – jak feminizm, rasizm czy prawo do stanowienia o sobie. Jednocześnie jest to awanturnicza opowieść pełna przygód, inteligentnego humoru i zwariowanych nawiązań do klasyki czy też opowieść rozgrywająca się w interesującym świecie. Serial oddaje ducha tej opowieści, uwypuklając te same wątki. Jednocześnie uwspółcześnia nieco historię, przenosząc ją z lat 80. i 90. XX wieku do teraźniejszości. Zmiany nie są znaczne, to raczej mrugnięcia okiem do widza i czytelnika – takie jak wprowadzenie postaci niebinarnej. Pasowałaby do wiedźmińskiego świata i pewnie dogadałaby się z Neratinem Ceką, po prostu w latach 90. w Polsce osoby niebinarne nie istniały w… jakimkolwiek w zasadzie dyskursie. Jednocześnie teksty Andrzeja Sapkowskiego pozwalają sądzić, że gdyby pisał je dzisiaj, nie miałby problemu z umieszczeniem takich postaci w fabule. Jak wspomniałam wielokrotnie – serial znakomicie oddaje ducha jego tekstów. Oglądając, czułam się tak, jakbym po raz pierwszy czytała wiedźmińskie opowiadania. A to oznacza, że adaptacja zasługuje na szóstkę.
W chwili, gdy będziecie czytać te słowa, ja będę oglądać pozostałe trzy odcinki serialu – te nieudostępnione wcześniej recenzentom. I muszę przyznać, że już nie mogę się doczekać.
Oglądała Anna Tess Gołębiowska-Kmieciak