Wydawnictwo Uroboros na 29 stycznia planuje wydanie „Instytutu” K.C. Archer, a poniżej możecie znaleźć fragment tejże powieści.
Teddy przyjrzała się rozłożonym przed nią kartom. Nie chciała w to uwierzyć, ale one tam były: trzy damy. Nick zabrał jej wszystko.
Zrobiło jej się ciemno przed oczami i przez jedną przerażającą chwilę myślała, że zemdleje – po prostu padnie twarzą na jeden z najlepszych stołów Bellagio. Szybko sprawdziła swój stan: żadnego mrowienia w palcach, żadnych mdłości. To nie był napad, tylko zwykła panika, wywołana przejażdżką kolejką górską, jaką było jej życie.
– E j. – Usłyszała głos Nicka, chociaż miała wrażenie, że mówi do niej z dużej odległości. – Wszystko w porządku?
Spojrzała mu w oczy i szybko odwróciła wzrok.
– Tak – odparła i wstała od stołu. Skoro przejażdżka kolejką górską się skończyła, to ona chciała już wysiąść. Jej nogi były jak z galarety, tak jak wtedy, gdy miała dwanaście lat i wjechała z tatą do Wieży Strachów w Disneylandzie.
O, moj Boże, tata.
Nie chciała o nim myśleć. Szukała jakiejś odpowiedzi na słowa Nicka, ale nie umiała znaleźć. Nie miała nawet pojęcia, jak powinien wyglądać jej następny ruch – wiedziała tylko, że musi wydostać się z kasyna. Natychmiast.
– Chyba mam już dość na dziś – powiedziała i machnęła ręką w stronę kart.
Kątem oka ponownie dostrzegła Siergieja. Złapała torebkę i ruszyła w stronę wyjścia, które miało zaprowadzić ją na główny korytarz kasyna.
– Proszę pani, chwileczkę! – krzyknął za nią kierownik sali. Odwróciła się i zobaczyła, że przyciskał palcem słuchawkę na uchu; słuchawkę, która łączyła go z ochroną śledzącą podgląd z kamer. Kiwał głową i marszczył czoło.Doigrała się. Cholerne oprogramowanie do rozpoznawania twarzy. Mogłaby mieć na głowie nawet tęczową perukę, nic by jej to nie dało.
Zaczęła coraz szybciej przepychać się przez salę do pokera. Gruby strój – gąbka wokół ud i brzucha – spowolnił jej tempo. Kiedy poczuła, że spada jej peruka, nie wysiliła się nawet, żeby ją przytrzymać. Była zbyt przerażona, by się tym przejmować.
Otworzyły się drzwi kina, wylał się z nich tłum widzów z ostatniego seansu. Teddy wmieszała się w ciżbę, pozwoliła, by ludzie ponieśli ją w stronę wyjścia. Przez trzydzieści błogosławionych, zapewniających ratunek sekund jej taktyka się sprawdzała. Widziała już wyjście z kasyna, a nad nim błyszczącą, neonową noc Las Vegas.
Aż wreszcie Siergiej uśmiechnął się do niej krzywo i zablokował jej drogę.
Naprawdę powinien iść do dentysty.
Teddy rzuciła się w prawo, w stronę damskich toalet.
Chciała zrzucić tyle przebrania, ile da radę, i zwiać.
Właśnie dotarła do toalety, gdy ktoś złapał ją za ramię.
Przekrzywiła głowę i zobaczyła zawodnika NFL, który tak intensywnie przyglądał się jej, kiedy siedziała przy stole i grała w pokera. Zaprowadził ją do strefy niedostępnej dla zwykłych klientów, czyli za potrójny rattanowy parawan.
Czy jeśli zacznę krzyczeć, ktoś pomyśli, że ten gość chce mnie porwać?
Powstrzymał ją, zanim zdołała otworzyć usta.
– Nie porwę cię – powiedział spokojnie.
Jego spokój ją przeraził. Spróbowała się uwolnić. Jeśli ten facet chciał zrobić jej krzywdę…
– Nie zrobię ci krzywdy, Teddy.
Otworzyła usta ze zdziwienia. Czyżby strach był tak wyraźnie wypisany na jej twarzy? I skąd ten facet znał jej imię? A potem do niej dotarło: nie był żadnym zbokiem ani kanciarzem, lecz gliną.
– Czego chcesz? – spytała.
– Na początek, żebyś się zamknęła.
Nie zachowywał się tak jak inni policjanci. Chociaż nie odczytał przysługujących jej praw, doskonale wiedziała, że wszystko, co powie, może zostać wykorzystane przeciwko niej. Zwłaszcza że złamała zakaz wstępu do Bellagio. Przez kolejne pół roku będzie nosić pomarańczowy kombinezon.
Teddy wyobrażała już sobie czerwoną od płaczu twarz mamy. Słyszała przemowę ojca, zaczynającą się od słów: „Tak bardzo się na tobie zawiodłem”. A Teddy nienawidziła sprawiać zawód rodzicom. Wyglądało jednak na to, że będzie robić to przez całe życie. Wyobrażała sobie, jak odwiedzają ją w więzieniu, i poczuła, jak jej żołądek ponownie się kurczy: chyba nic nie mogło sprawić, by w oczach rodziców upadła jeszcze niżej. No dobrze, jednak było coś takiego: zaczynało się na Siergiej, a kończyło na Żarkow.
Gdy ponownie spróbowała uwolnić się z uścisku mężczyzny, przyszła jej do głowy nowa myśl: Gdyby ten facet naprawdę był gliną, to już dawno by mnie skuł.
– Tym razem mówię poważnie. Puszczaj albo zacznę wrzeszczeć – powiedziała.
– Nie radzę. – Wyciągnął ją zza parawanu. Zobaczyła, że Siergiej idzie prosto w ich stronę. A tuż za nim wściekły kierownik sali i jego ochrona. Teddy gwałtownie nabrała powietrza.Tkwiła w pułapce.
– Spokojnie – rzekł zawodnik NFL cichym i uspokajającym głosem, tak jakby mówił do płochliwego konia. – Po prostu siedź cicho, to nas nie zauważą.
Czy on miał jakieś urojenia, czy jak? Chociaż przyprószone siwizną włosy świadczyły o tym, że był w średnim wieku, był wielki i prawdopodobnie mógłby powalić Siergieja jednym ciosem. Ale biegło do nich również dwóch uzbrojonych ochroniarzy i kierownik sali. Chyba że… Popatrzyła na jego kurtkę, szukając jakiegoś wybrzuszenia na piersi, sugerującego posiadanie broni. Nie chciała znaleźć się w kasynie podczas strzelaniny.
Była tak skołowana, że niemal przegapiła to, co się potem wydarzyło. Czyli… nic. Siergiej zwolnił. Jego uśmiech zbladł. Teddy popatrzyła mu w oczy, spodziewając się zobaczyć tę samą zimną wściekłość, którą widziała kilka minut wcześniej. Zamiast tego rozglądał się niewidzącym wzrokiem, jego źrenice przypominały dwie czarne dziury.
Potem spojrzała na kierownika i jego ochroniarzy – wszyscy mieli takie same nieobecne wyrazy twarzy. Popatrzyła więc na zawodnika NFL, który obserwował, jak mężczyźni ich mijali. W jego wzroku dostrzegła taką samą intensywność jak wtedy, gdy przyglądał się jej podczas gry w karty. Jej serce zaczęło szybciej bić. Nie chciała w to uwierzyć, ale czy ten facet właśnie rzucił czar? Taka magia w prawdziwym życiu? Gdyby nie była pod takim wrażeniem, jeszcze bardziej by się przestraszyła. Gdy tylko mężczyźni znaleźli się poza zasięgiem głosu, przerwała ciszę.
– Co to, u diabła, było?
Puścił ją.
– Mamy dwie, może trzy minuty, zanim przypomną sobie, kogo szukali.
– Jak ty…?
– Później. Po pierwsze: nie jestem tu po to, żeby cię aresztować.
Nabrała powietrza.
– Ale jesteś gliną, prawda?
Pokiwał głową.
– Byłym. Na emeryturze. Służyłem w wydziale policji
Las Vegas Metro.
Podniosła podbródek, chociaż w żadnym razie nie miała jak spojrzeć na niego z góry.
– Skoro jesteś gliną, albo byłym gliną, to dlaczego miałabym ci ufać?
– Teddy, gdybyśmy mieli czas, zacząłbym od początku.
Ale go nie mamy. A tak w ogóle, to jestem Clint. Clint Corbett.
– Wyciągnął rękę, a gdy Teddy ją zignorowała, westchnął.
– Nie jestem tu po to, żeby cię aresztować. Jestem tu po to, aby cię zwerbować.
– Do gry w pokera czy coś? – spytała. – W takim razie muszę ci powiedzieć, że mam zakaz wstępu do Bellagio. I do większości innych kasyn w Vegas. Tak więc nie będzie ze mnie zbyt dużej korzyści.
– Nie do pokera. – Rozejrzał się po korytarzu. – Pracuję dla szkoły w San Francisco. I chcemy ciebie.
Dlaczego mnie?
Nie wypowiedziała na głos pytania, które prześladowało ją od czasu, gdy dowiedziała się, że została adoptowana, że gdy była bardzo mała, została oddana do domu dziecka. Po śmierci biologicznych rodziców nikt z dalszej rodziny, nikt z przyjaciół rodziców nie chciał sprawować nad nią opieki.
Wyglądało jednak na to, że Clint już o tym wiedział.
– Jesteś jedną z najlepszych kandydatek, jakie widziałem.
– Wcale tak dobrze się nie uczę – odparła, tak jakby jej problemy dotyczyły nauki, a nie przestępczości.
Ten facet najwyraźniej nie ma pojęcia, że zostałam wykopana ze Stanfordu za założenie kołka hazardzistów.
– Nie mówię o Stanfordzie – powiedział. – Działam z ramienia Instytutu Szkoleń i Rozwoju Egzekwowania Prawa imienia Whitfielda. Daję ci szansę na wyjście z tej matni.
– Egzekwowania prawa? – Zaczęła się śmiać. Ten pomysł był tak absurdalny, że poczuła ulgę. To tyle w kwestii czytania w jej myślach. – Najwyraźniej nie masz pojęcia, z kim rozmawiasz.
– Theodoro Delaney Cannon, doskonale wiem, z kim rozmawiam.
– No dobrze, posłuchaj, dziękuję za pomoc z tymi kolesiami, i za propozycję – machnęła ręką – nauki w tym Instytucie
Whitferna też, ale gadasz z niewłaściwą osobą. Nie lubię glin. Gliny nie lubią mnie. To relacja zbudowana na wzajemnej pogardzie.
– Nigdy się nie zastanawiałaś, dlaczego tak dobrze idzie ci odgadywanie kart przeciwników? Przewidywanie ich kolejnych ruchów? Nie zastanawiałaś się, dlaczego możesz robić rzeczy, których inni ludzie nie potrafią?
Oczywiście, że tak. Każdego dnia. Ale starała się wszystko racjonalizować. Bała się, że jeśli pomyśli inaczej, zostanie skonfrontowana z czymś niewytłumaczalnym.
– Nie ma prostego sposobu, żeby to ująć – rzekł. – Powiem więc tak: uczymy jasnowidzów.
Gapiła się na niego z otwartymi ustami. Jasnowidzów?
Ale ona nie była jasnowidzką. Miała świetne instynkty, to wszystko. I właśnie teraz jej instynkty kazały jej uciekać. Spojrzała na podłogę kasyna. Jeśli teraz rzuci się do ucieczki,
może uda jej się ujść z tego cało. Clint stanął przed nią, jego masywna sylwetka zablokowała jej drogę ucieczki.
– Ty, Teddy Cannon, jesteś jasnowidzką.
Pokręciła głową.
– Gdybyś miał pojęcie, jak bardzo…
– Jak bardzo porąbane jest twoje życie? Wiem, Teddy. To dlatego, że nigdy nie nauczyłaś się radzić sobie ze swoją mocą.
Nie poruszył się. Po wszystkim, co musiała przejść, teraz była uwięziona za parawanem z wielkim, szurniętym…
– Jak sądzisz, dlaczego cały czas wygrywasz w pokera? – spytał. – Bo masz szczęście? Nie. Wygrywasz, bo czytasz w myślach innych graczy przy stole, i nie mówię o umiejętności obserwacji. Wiesz, kto blefuje. Wiesz. Za każdym razem, cały czas.
– Nie przez cały czas. Najwyraźniej właśnie przegrałam sporo kasy. – Ale gdy to powiedziała, uświadomiła sobie, że wygrywała, tak jak zwykle, aż do chwili, gdy on się pojawił.
– Jak myślisz, co tam robiłem? – spytał Clint.
I wtedy to się zaczęło – znajome drżenie. Poczuła mrowienie w dłoniach i stopach. I dreszcze. Niedługo będzie miała atak. Stres zawsze tak na nią działał. Wyciągnęła rękę, by przeczesać palcami włosy, ale dotknęła lepkiego kleju i wsuwek po peruce.
– Muszę się stąd wydostać – powiedziała, szukając tabletek w torebce.
– Teddy, nie jesteś epileptyczką. Jesteś jasnowidzką. Tak jak ja. Tyle że twoje ciało właśnie w ten sposób reaguje na zmysłowe, i pozazmysłowe, przeładowanie, gdy nie umiesz odpowiednio pokierować energią.
– Oszalałeś – odrzekła.
Przekrzywił głowę i zaczął przyglądać jej się w sposób, w jaki zawsze patrzył na nią nauczyciel. Tak jak to robili jej rodzice. (I przyjaciele jej rodziców, i rodzice jej przyjaciół, i w zasadzie każdy dorosły, który znał ją dłużej niż dwadzieścia minut). Spojrzenie, które oznaczało, jak wielki byłby jej potencjał, gdyby… no cóż – nie ona sama.
– Teddy, nie masz wyjścia. Teraz Siergiej pójdzie do twoich rodziców. Rozumiesz? Dzisiaj przegrałaś. Ktoś musi za to zapłacić.
Oczywiście, że to rozumiała. I nie, nie mogła, nie wolno jej było narazić rodziców na niebezpieczeństwo. Dostatecznie dużo się przez nią nacierpieli.
– Teddy – powiedział Clint, ponownie zwracając na siebie jej uwagę. – Dobrze mnie posłuchaj. W Instytucie Whitfielda pracujemy z jasnowidzami takimi jak ty z całego kraju. Szkolimy
ich w zakresie technik egzekwowania prawa i uczymy ich, jak wykorzystywać swe dary, aby uczynić świat lepszym miejscem. Jeśli się zgodzisz, dopilnuję, żeby twoja kartoteka została oczyszczona i żeby Siergiej już nigdy nie nękał ani ciebie, ani twoich rodziców. Daję ci jeszcze jedną możliwość: nie Siergiej, nie więzienie, a szkoła.
– Przecież już ci mówiłam – odparła. – Nie jestem jasnowidzką.
Spojrzał na nią.
– Możesz tutaj zostać i stawić czoło Siergiejowi i ochronie kasyna albo pójść za mną. Zaparkowałem pod daszkiem przy głównym wejściu. Ciemnoniebieski taurus sedan na kalifornijskich numerach. Mam nadzieję, że dokonasz właściwego wyboru.
Od kiedy wsiadanie do samochodu z obcym mężczyzną to dobry wybór? Teddy patrzyła, jak Clint wychodzi z kasyna. Gdyby uciekła się do racjonalizacji, musiałaby przyznać, że nigdy nie miała wszystkich objawów epilepsji, a jej leki nigdy nie działały tak, jak powinny.
Jasnowidzka.
Spróbowała zapomnieć o jego słowach. I może by jej się to udało, gdyby jej ciała nie ogarnęło nowe uczucie – nie zdenerwowanie, nie pierwsze objawy ataku, ale coś innego, coś zupełnie nowego. Nadzieja.