Kawerna - fantastyka, książki fantastyczne, fantasy
MEDIA
Kategorie: Konsole

Sly Cooper: Złodzieje w czasie, czyli kilofem w szopa

Czasem bywa tak, że człowiek ma powyżej uszu trudnych walk z bossami, dziesiątek godzin eksploracji albo strzelania do kolejnych fal przeciwników. Chce wtedy usiąść i odprężyć się, grając w coś niezbyt skomplikowanego. Odkryłem u siebie ten stan, gdy zwabiony wizją łatwej platyny oraz pozytywnymi wspomnieniami z poprzednich części odpaliłem „Sly Cooper: Złodzieje w czasie”.

 

Do tytułu podchodziłem sceptycznie, głównie ze względu na zmianę studia odpowiedzialnego za stworzenie czwartej części przygód szopa-złodzieja. Pierwsze trzy tytuły wyszły spod ręki Sucker Punch Productions (znanego ze świetnej serii InFamous) i przesiadka na kompletnie mi nieznanych Sanzaru Games wywołała wątpliwości, które ostatecznie okazały się nieuzasadnione. Ale zacznijmy tradycyjnie, od wprowadzenia.

Rodzina Cooperów z pokolenia na pokolenie przekazywała sobie księgę „Thievius Raccoonus”, która jak można wnioskować z tytułu, zawiera wszelkie wypracowane na przestrzeni wieków sztuczki pozwalające skuteczniej pozbawiać bliźnich dobytku. Jednak pewnego dnia wszystko to zaczyna znikać, zupełnie jakby ktoś wymazywał Cooperów z historii. Bohaterowie za pomocą wehikułu czasu ruszają na odsiecz przodkom Sly’a.

Ekipa złożona z szopa w masce, żółwia na wózku i różowego hipopotama przewija się przez pięć historycznych lokacji (od feudalnej Japonii, przez Dziki Zachód aż po prehistorię), pomagając przodkom głównego bohatera i krzyżując plany tajemniczego przeciwnika.

„Sly Cooper: Złodzieje w czasie” to w gruncie rzeczy prosta gra zręcznościowa z elementami skradanki i choć same misje polegają na przejściu od punktu A do punktu B z okazjonalnym rozwiązaniem zagadki albo pokonaniem grupki przeciwników, to między zadaniami można oddać się swobodnej eksploracji. To właśnie ten element najdłużej mnie przytrzymał przed Vitą, bo w moje ręce wpadła wersja na przenośną konsolę Sony (gra ukazała się także na PS3). W każdym akcie do dyspozycji gracza zostaje oddany umiarkowanej wielkości kawałek świata, gdzie twórcy rozsiali garść znajdziek. Dzielą się one na trzy kategorie, a mianowicie maski, skarby oraz butelki. Zdobycie ich wszystkich to najbardziej czasochłonne i wymagające myślenia wyzwanie w grze, które potrafi też być zaskakująco satysfakcjonujące.

Przez kolejne etapy gracz pokonuje kolejne przeszkody, demoluje przeciwników, a w tak zwanym międzyczasie może nabyć nowe umiejętności albo popykać relaksacyjnie w tenisa stołowego czy w zręcznościówkę na automacie. Początkowo prosta i przewidywalna fabuła wykonuje po drodze kilka zwrotów, ale raczej nie oczekujcie, drodzy czytelnicy, że będziecie z wrażenia zbierać szczęki z podłogi. Plus należy się również za dobre i momentami emocjonujące walki z bossami.

„Sly Cooper: Złodzieje w czasie” to solidna gra, która może zainteresować zarówno młodszych, jak i starszych graczy. Kolorowy świat pełny sekretów oraz znajdziek, a do tego niezbyt wymagające starcia z przeciwnikami, czy prosty w opanowaniu system skradania się to zalety tego tytułu. Niestety ze świecą szukać tutaj innowacji. To wszystko już było, nierzadko lepiej zrealizowane. Dochodzi jeszcze irytujący polski dubbing (którego miałem powyżej uszu i którego pomimo wielu prób nie udało mi się wyłączyć) oraz bezlitośnie długie ekrany ładowania. Nie wiem jak to wygląda w przypadku wersji na PS3, ale przedłużające się oczekiwanie na nowy etap na Vicie doprowadzało mnie do szału.

Gdyby nie te dwie rzeczy, gra otrzymałaby ode mnie ocenę 7/10, głównie dlatego, że dobrze się przy niej bawiłem i odprężyłem po bardzo długim tygodniu. Niestety, zgrzytanie zębów podczas słuchania dialogów do spółki z ładowaniem etapów podczas których mogłem sobie spokojnie zrobić kawę i wypić ją do połowy sprawiło, że ocena spada o oczko. Mimo to, jeśli ktoś ma chwilę, to mogę zasugerować „Złodziei w czasie” jako sposób zrelaksowania się na kilka godzin.

6/10