Kawerna - fantastyka, książki fantastyczne, fantasy
MEDIA
Kategorie: Arcyważne, Film, Recenzje

Eternals – recenzja przedpremierowa

„Eternals” jest tym filmem z MCU, na który w 2021 roku czekałem najmocniej. Już sam fakt, że za produkcją stoją uznana reżyserka oraz szereg znakomitych aktorów sprawił, że byłem podekscytowany, a przecież mieliśmy poznać zupełnie nowy zakątek MCU – skupiony na kosmicznych bytach tak starych i potężnych, jak sama Droga Mleczna! Nie da się jednak ukryć, że zadanie postawione przed Chloe Zhao wydawało się niemożliwe do zrealizowania – jakim sposobem przedstawić wszystkie te nowe postaci w zaledwie jednym filmie? Zdobywczyni Oscara udało się to z pozoru niewykonalne zadanie, choć rannych w wyniku tego procesu nie brakuje.

Eternals poznajemy w trakcie ich przybycia na Ziemię, pięć tysięcy lat przed naszą erą, z misją zleconą im przez Arishoka, Celestiala, który nakazuje im pozbycie się z naszej planety Dewiantów – potężnych drapieżników, polujących na niezdolną do obrony przed nimi ludzkość. Nasi bohaterowie niczym starożytni kosmici znani z programów emitowanych w sieciach kablowych, ruszają do walki z morderczymi istotami, jednocześnie popychając ludzkość do rozwoju. Fabuła co jakiś czas przeskakuje pomiędzy współczesnymi wydarzeniami a przeszłością Przedwiecznych, pokazując nam co działo się z drużyną na przestrzeni tysiącleci.

Ogromnym plusem filmu jest zróżnicowanie drużyny Przedwiecznych – bohaterowie wyraźnie różnią się od siebie nie tylko fizycznie i charakterologicznie, ale także każdy z nich posiada zupełnie inny zestaw mocy. Ikaris lata i strzela promieniami z oczu niczym Superman, Sprite tworzy iluzje, Kingo strzela wiązkami promieni jakby był drużynowym DPSem, a potwór uderzony z liścia przez Gilgamesha raczej nie jest już w stanie kontynuować walki. Umiejętności poszczególnych bohaterów szczególnie zyskują na widowiskowości w momentach, kiedy walczą jako drużyna, wzajemnie się uzupełniając. Przy tak licznej obsadzie, nie dało się jednak uniknąć kompromisów, dlatego też wydarzenia śledzimy głównie z perspektywy Sersi. To ona jest sercem drużyny i tą, która w największym stopniu odnalazła się wśród ludzkości, dlatego też widz szybciej może się z nią utożsamić, w przeciwieństwie do np. odległego i chłodnego Ikarisa. Każdy z Przedwiecznych otrzymuje pewną ilość czasu ekranowego, dzięki któremu możemy go nieco lepiej poznać, ale proporcje nie są równe. Szczególnie szkoda mi występu Salmy Hayek, która jest na ekranie łącznie może przez 10 minut.

Tak jak w przypadku scen walki, Eternals najlepiej wypadają w rozmowach w grupie. To właśnie sceny interakcji pomiędzy Przedwiecznymi podobały mi się w filmie najbardziej, szczególnie te, kiedy po prostu rozmawiają, niczym starzy przyjaciele, którzy od dawna się nie widzieli. Żałuję, że w filmie nie znalazło się miejsce na jeszcze kilka tego typu scen, bo po seansie odczuwam wyraźny niedosyt. Wielu spośród tych postaci nie poznałem na tyle, na ile bym chciał i obawiam się, że mogę już nie mieć ku temu okazji (choć biorąc pod uwagę, że Disney robi teraz seriale nawet z poboczną postacią z „WandaVision”, wszystkiego można się spodziewać). Ciekawie zostały odegrane wątki tego na ile Eternals mogą interweniować w rozwój ludzkości (szczególnie dotyczy to kontrolującego umysły Druiga i tworzącego wynalazki Phastosa), ale nie do końca udało się ukazać upływ czasu i jego wpływ na Przedwiecznych. Mówimy o istotach, które przebywały wśród nas przez 8 000 lat, a zachowują się, jakby było to najwyżej 80 – jacy byli, tacy pozostali. Tymczasem przez tak długi okres, w którym na przemyślenia i działania ma się nie dziesiątki, nie setki, a tysiąclecia, zmiany muszą być ogromne! Wystarczyło dodać jakieś proste rozwiązanie, typu czasowa hibernacja… Najbardziej widać to w wątku Ikarisa i Sersi, który jest jednym z kluczowych dla fabuły. Według scenariusza mamy widzieć wielki, trwający tysiące lat romans, godny największych eposów, tymczasem chemia pomiędzy Gemmą Chan a Richardem Maddenem jest absolutnie żadna. Ani przez sekundę nie byłem w stanie uwierzyć, że tę dwójkę cokolwiek łączyło, nie wspominając już nawet o płomiennym romansie idącym w tysiąclecia. Grany przez Kita Haringtona Dane Whitman jest na ekranie przez jakieś pięć minut, ma z Sersi 2-3 wspólne scenki, i tworzą lepszy ekranowy związek niż Sersi z Ikarisem. Ten ostatni miał być zdystansowany od ludzkości i mniej emocjonalny, jak na wiernego żołnierza przystało, ale aktor zdecydowanie wziął sobie to zadanie za mocno do serca – poza scenami walki w jego miejsce można by wstawić drzewo, a pewnie i tak wypadłoby mniej… drewnianie.

W ciągu tygodnia miałem okazję zobaczyć trzy filmy, w których operatorzy wzbili się na wyżyny i ciężko byłoby mi wybrać spośród nich ten, w którym zdjęcia podobały mi się najbardziej. „Eternals” śmiało może pod tym względem stawać w szranki zarówno z „Nie Czas Umierać” jak i „Diuną”. Niesamowicie ogląda się monumentalne ujęcia, w których dzieją się wydarzenia na kosmiczną skalę, pięknie wyglądają też te kameralne. Z chęcią wybiorę się do kina ponownie, tylko po to, by znów móc chłonąć te widoki i zdecydowanie odradzam czekanie aż film pojawi się w którymś z serwisów streamingowych – podobnie jak oba wspomniane wyżej tytuły, to po prostu trzeba zobaczyć na dużym ekranie!

„Eternals” to film, który pozostawia mnie z dużym niedosytem. Chciałbym zobaczyć więcej i więcej – tych bohaterów i ich interakcji, przepięknych ujęć, wydarzeń o niespotykanej do tej pory w MCU skali. Zawsze jednak lepiej czuć niedosyt niż przesyt – Chloe Zhao udało się zręcznie wkomponować nowe postaci w MCU, nie tracąc przy tym swego unikalnego stylu i mam nadzieję, że następne produkcje Marvela pójdą tą drogą. Na robienie kolejnych identycznych filmów jak dziesięć lat temu (to do ciebie, „Black Widow”) po prostu nie ma już miejsca. Gdyby tylko nie ten nieszczęsny romans Ikaria i Sersi, mógłbym śmiało umieścić „Eternals” wśród moich ulubionych filmów z MCU. Jeśli kontynuacja będzie miała zalety tej część, ale zobaczymy więcej Kita Harringtona z Gemmą Chan zamiast Richarda Maddena, to chyba jeszcze przed premierą uznam, że to najlepsze co MCU może zaoferować. Tymczasem jest dobrze, momentami nawet bardzo dobrze, ale mogło być fantastycznie.