Kawerna - fantastyka, książki fantastyczne, fantasy
MEDIA
Kategorie: Archiwum

Najszklańsza z pułapek (cz. 4) autorstwa Jakuba Ćwieka

Zapraszamy do czwartej części Najszklańszej z pułapek autorstwa Jakuba Ćwieka. Tekst znajdziecie także na stronie Oficjalnego Fanklubu Lokiego.

DZIEŃ WIELKIEJ GALI

Czarna furgonetka wjechała do podziemnego garażu, przejechała niemal przez całą jego długość i zatrzymała się tuż przy windach.
– No jazda, chłopaki, nie mamy całej nocy – zawołał kierowca, wciskając niedopałek do samochodowej popielniczki.
Siedzący obok niego mężczyzna – krótkowłosy, zaczesany na bok blondyn elegancki jak wystawa u Tiffany’ego – uśmiechnął się i wyjął z ust wykałaczkę. Złamał ją w palcach, wcisnął obok niedopałka.
– Czemu tak cicho? Założę się, że są jeszcze w tym budynku ludzie, którzy cię nie usłyszeli – zadrwił. – A szkoda, bo baryton jak ta lala.

Po czym, zanim speszony kierowca zdołał wydukać przeprosiny, blondyn złapał za klamkę i wysiadł z samochodu.
Już na niego czekali, w pełnej gotowości, czterej mężczyźni od stóp po szyje ubrani w czerń. Wyglądali jakby ktoś ich najpierw ubrał, a potem pociągnął matową farbą, by wszystko wyglądało jednolicie. Jak odlane z plastiku, śmiercionośne żołnierzyki.

Twarze dla odmiany mieli blade, usta spierzchnięte, oczy podkrążone, a spojrzenia błędne. Wyglądali jak stadko wampirów na głodzie; grupa szturmowa imienia Vlada Palownika.
Nieco dalej, w wyraźnie celowym odseparowaniu od reszty, stały anioły. Również ubrani na czarno, także uzbrojeni, ale ich czerń połyskiwała jak lateks, przez co budzili skojarzenie raczej z grupą striptizerów zaproszonych na wieczór panieński militarystki. Ich miny mówiły wyraźnie, że woleliby już śpiewać w chórach anielskich, niż być tu dzisiaj. No ale, paradoksalnie, słowa danego Kłamcy lepiej dotrzymywać.
Zupełnie osobno, niczym Michael Jackson w czarnym niebie, stał zdezorientowany anioł Jurka.
Loki powiódł wzrokiem po zebranych.
– No dobrze, panowie – zaczął, z wewnętrznej kieszeni marynarki wydobywając kolejną wykałaczkę. – Wiecie, jaki jest plan, oraz jaki jest cel dzisiejszej akcji. Ma się sypać szkło, ludzie mają się bać, a policja wychodzić na idiotów. No i przede wszystkim ma nam się tu zrodzić piękne, platoniczne uczucie, tak? No to jazda!
Odwrócił się na pięcie i ruszył w stronę windy. Tam, przy srebrnych rozsuwanych drzwiach, dogonił go stróż Jurka.
– A co zrobisz z Alem? Masz jakiś pomysł? – zapytał.
– Nie płacisz mi za piękne oczy – odparł Loki, po czym zamyślił się. – Choć w sumie powinieneś. Należą się dwa pióra więcej.
– Ale…
– Trzy i czekam kolejnych ciekawych pytań.
Anioł Jurka tylko pokiwał głową i odsunął się na bok, by wpuścić do właśnie przybyłej windy ludzko-anielską ekipę Kłamcy, której większość niosła broń bądź czarne sportowe torby. Jedynie ostatni z nich, mężczyzna o twarzy jak młody ziemniak, niósł dziesięciolitrowe wiaderko po farbie „Bałwanek”.
Po chwili winda się zamknęła i pojechała w górę.

***

Anioł Al walczył ze sobą z całych sił. Z jednej strony oczywiście wiedział, że Bruce potrzebuje trochę spokoju, chwili wytchnienia od wszystkich i wszystkiego, nawet od swojego stróża. A jakaż może być lepsza chwili dla siebie niż te spędzone w – dobrze uprzednio sprawdzonej – łazience?
Cóż jednak biedny stróż mógł poradzić na to, że oczyma wyobraźni widział już swojego gwiazdora jak ten, rozebrany do podkoszulka, wygłasza monolog do lustrzanego odbicia i zaciska stopy w pięści – nieważne, jak głupio brzmiało to ostatnie.
– Nie, Al – powtarzał sobie skrzydlaty. – Musisz wytrzymać, dla dobra swojego i Bruce’a. Musisz wytrzy…
Rozległo się ciche pukanie do drzwi wejściowych. Anioł, wdzięczny nieobecnemu Bogu za ten znak, teleportował się na korytarz i przyjrzał z dezaprobatą chudzielcowi w stroju recepcjonisty. Twarz chłopaka, nie wiedzieć czemu, przywodziła na myśl dojrzałą kolbę kukurydzy, miał źle dopasowaną marynarkę i ogólnie wyglądał mocno podejrzanie.
– Czy jest tu gdzieś stróż tego jegomościa? – zapytał Al głosem słodkim jak miód ze szkłem. – No już, pokaż się kolego.
Zza ściany wyłonił się anielski mikrus, niebrzydki; maleńki, jakby dorosłego, przy zachowaniu wszelkich proporcji, skurczyć do rozmiarów dziesięcioletniego dziecka. Ze skrzydełkami wyglądał jak właściwy Ken dla potomstwa ultrakatolików – hit sezonu obok niepokalanej Barbie i małej szopki; sianko nie wliczone w cenę.
– Jestem, Al – powiedział aniołek, a zabrzmiało to, jakby tysiąc małych dzwoneczków otrzymało świadomość… i natychmiast pomyślało o samobójstwie. – Przepraszam, Al.
Anioł gwiazdora prychnął pogardliwie.
– Nie przepraszaj mnie, łachudro, tylko zabierz to coś spod moich drzwi. Nie wiem, w pęcherz go kopnij albo co. Niech już sobie idzie i się więcej nie… – coś do niego dotarło. – A skąd ty w ogóle znasz moje imię, co?
– Wszyscy znają wielkiego Ala – odpowiedziało tysiąc pogrążonych w głębokiej depresji dzwoneczków. – Chciałbym być taki jak ty, Al.
– No już, już – Stróż gwiazdora najwyraźniej dał się udobruchać. – Po co przyszła ta twoja pokraka?
– Powiedzieć, że na pana Bruce’a Willisa już wszyscy czekają, a do pokoju nie można się dodzwonić.
Al pokojarzył, że Bruce przed wejściem do łazienki źle odłożył słuchawkę.
– Niech zadzwonią za trzy minuty – polecił. – Zaraz się tym zajmę.
Wleciał do pokoju i położył słuchawkę na widełki. Chwilę potem rozległ się dzwonek. Pierwszy, drugi, trzeci.
Dopiero przy czwartym gwiazdor wyszedł z łazienki i odebrał.
– Już idę, nie? Przecież się nie pali.
Strzepnął kropelki wody z poły marynarki, złapał za zegarek wiszący na dziwacznej rzeźbie przypominającej kangurka i nakładając go, ruszył do wyjścia.
Al podążył za nim, ale ledwie spróbował przeniknąć przez drzwi, poczuł tak nieprawdopodobny, przeszywający ból, że zwalił go on na ziemię. Anioł wciąż leżał bez sił, gdy rozległo się pukanie.
– I kto jest teraz pokraką, aniołasie? – zawołał ktoś zza drzwi. – Krew baranka, frajerze. Wszystkie ściany masz pomalowane krwią baranka. Jak słodko i wspaniale słuchać rozkazów Pana, czyż nie?
Anioł z trudem uniósł głowę i zobaczył tuż przed sobą ledwie dostrzegalną, namalowaną krwią, wyszczerzoną buźkę ze znaczków do wpinania w klapę.
Wrzasnął z bólu i bezsilnej wściekłości, ale w hotelu nikt nie usłyszał jego krzyku.