Kawerna - fantastyka, książki fantastyczne, fantasy
MEDIA
Kategorie: Arcyważne, Konsole, Recenzje

Metro Exodus – recenzja gry z uniwersum Metro 2033

Do dziś pamiętam emocje towarzyszące pierwszemu uruchomieniu „Fallouta 2” w 1998 roku. Ciekawość nieznanego, majstrowanie przy statystykach postaci i próby przetrwania w dość niegościnnych pustkowiach ukształtowały moje oczekiwania wobec kolejnych przedstawicieli gatunku postapo. Choć od tamtego czasu pochłonąłem pokaźną porcję gier (a także książek, filmów, seriali, komiksów…) traktujących o świecie po apokalipsie, tak podobne uczucia towarzyszyły mi jedynie w przypadku garstki tytułów. Jednym z nich było właśnie „Metro 2033”, w którym z duszą na ramieniu zagłębiałem się w mroczny i śmiertelnie niebezpieczny świat moskiewskiego metra na wysłużonym X360.

Gdyby zastanowić się w czym tkwiła siła serii „Metro”, bez wahania można wskazać na przytłaczającą atmosferę, wrażenie ciągłego zagrożenia oraz sprawnie poprowadzoną narrację. W zatrzęsieniu tytułów albo nastawionych na rozgrywkę wieloosobową, albo coraz częściej sięgające po otwarty świat z zatrzęsieniem mniej lub bardziej jednorodnych zadań pobocznych, „Metro” przywodziło na myśl dawne czasy, gdy FPSy kojarzone były z emocjonującą przygodą dla jednego gracza, a wyzwanie czaiło się w pokonywaniu coraz wyższych poziomów trudności, a nie nudy podczas zbierania kwiatków dla osiągnięcia. Dlatego też z pewnym dystansem podchodziłem do ogłoszonego na E3 w 2017 roku „Metro Exodus”, gdzie otwarty, postapokaliptyczny świat miał zastąpić duszne tunele metra. Początkowa nieufność topniała z każdym nowym kawałkiem rozgrywki, by ostatecznie zniknąć po pierwszym wieczorze spędzonym wraz z Artemem, Młynarzem, Anną i Aurorą.

Jeśli mieliście okazję przeczytać „Metro 2035”, bez problemu rozpoznacie pierwsze minuty „Exodusa”. Czasy chwały Artema (bądź też Artyoma, jak kto woli) już dawno minęły. Niegdyś cieszący się estymą mieszkańców metra mężczyzna nie potrafi zapomnieć o dziwnej transmisji, przypadkowo odebranej podczas pamiętnych wydarzeń na Wieży Ostankino. Ignorując namowy żony i rosnące oburzenie rezydentów stacji WOGN, większość czasu spędza na samowolnych wyprawach na powierzchnię, lekkomyślnie wystawiając się na obrażenia i radiację. Jednak podczas gdy autor „Metra 2035” sporą część książki poświęca na społeczno-polityczne rozważania, tak deweloperzy ze studia 4A Games postanowili w pierwszej godzinie zaserwować telegraficzny skrót wydarzeń z książki, by następnie wprowadzić na scenę Aurorę – wielkiej urody lokomotywę parową. Wraz z nią, Artem w towarzystwie do szaleństwa zakochanej w nim Anny, Młynarza oraz reszty wesołej kompanii z Zakonu, wyrusza w podróż poprzez Rosję. Choć pierwsze minuty „Exodusa” wiernie idą w ślad za modelem rozgrywki poprzednich dwóch odsłon, tak wystarczyło kilka kroków postawionych nad brzegiem Wołgi wystarczyły, bym zaczął podziwiać widoki.

„Metro Exodus” stanowi interesujący mariaż rozgrywki korytarzowej z bardziej współczesną – osadzoną w otwartym świecie, mieszając swobodę z przebijaniem się przez hordę wrogów na drodze jednokierunkowej. Przede wszystkim, „Exodus” nie jest grą z otwartym światem, bardziej przypominając w tej kwestii „Sniper: Ghost Warrior 3” niż „Far Cry 5”, stopniowo odkrywając przed graczami kolejne lokacje. Dodatkowo, deweloperzy ze studia 4A Games postanowili uniemożliwić powrót do już raz ukończonych lokacji, świetnie to wpisując w koncepcję ciągłego parcia naprzód w poszukiwaniu lepszego życia, przeplatając otwarte mapy z fragmentami ściśle korytarzowymi. Wszystko to składa się na trzymającą w napięciu, kompletną (choć dość naiwną) opowieść, która nawet jeśli czasami przyhamuje, to nie cierpi na przypadek znany z „Fallouta 4”, gdzie ratowanie syna jest mniej istotne od hordy aktywności pobocznych i rozbudowy osady. Nie oznacza to jednak, że ucierpiały na tym elementy ważne dla gier z otwartym (czy, jak w tym przypadku, quasi-otwartym) światem. Zarówno eksploracja, jak i crafting stoją na zadowalającym poziomie. Interesująco zaprojektowane otoczenie wręcz się prosi o dogłębne zwiedzanie, a gromadzone przy okazji zasoby są automatycznie segregowane według trzech kategorii – amunicja, chemikalia i materiały, które następnie mogą być wykorzystywane do wytworzenia przedmiotów w biegu (za pomocą przenośnej stacji roboczej a’la plecak, gdzie złożyć można np. apteczkę lub filtr do maski), bądź też w jednej z rozsianych po mapie stacji roboczych (amunicja, czyszczenie broni, ulepszenia skafandra itp.). Ostrożne gospodarowanie zasobami jest szczególnie istotne w przypadku grania na wyższych poziomach trudności, gdzie są one bardzo ograniczone, a przeciwnicy groźniejsi. Interesująco rozwiązano również temat dostępnej w grze broni.

Choć pukawki można policzyć na palcach dwóch dłoni, tak szeroki wachlarz dodatków zadowoli nawet bardziej wybrednych fanów strzelania. W trakcie rozgrywki gracz gromadzi (najczęściej rozmontowując broń przeciwników) pięć rodzajów dodatków do pukawek (uchwyt, lufa, celownik, magazynek, gadżety), co pozwala niemal każdą broń zaadaptować pod indywidualne oczekiwania. Marzy wam się przerobienie kałasza na snajperkę wyposażoną w tłumik i powiększony magazynek? Da się zrobić, choć tłumik błyskawicznie się przegrzewa przy prowadzeniu ognia ciągłego, co ogranicza jego skuteczność w walce z większymi grupami przeciwników. Wolicie wyposażyć rewolwer w noktowizor? Spoko, ale przygotujcie się na jego bezużyteczność za dnia. Jest się czym bawić, a fakt, że w jednym momencie można mieć tylko trzy gnaty (dwa dowolne i jeden specjalny) oraz to, że nawet podstawową broń można podrasować do poziomu kasującego przeciwnika jednym strzałem sprawia, że tak naprawdę nie ma tutaj broni całkowicie zbędnych.

Nie sposób zapomnieć również o oprawie graficznej, prezentującej się świetnie nawet na zwykłym PS4. Widoki potrafią zapierać dech w piersiach, a system dnia i nocy (z różnie zachowującymi się przeciwnikami) oraz dynamicznie zmieniająca się pogoda (z cudnie brzmiącym deszczem rozbijającym się o dach Aurory i wstrząsającymi okolicą gromami) to istny majstersztyk. Nie mogę natomiast tego samego napisać o oprawie audio, która w przypadku anglojęzycznego dubbingu wypada zwyczajnie słabo, a miejscami wręcz komicznie (tym bardziej dziwne, że jest ustawiony jako domyślny). Słuchanie zalatujących sztucznym akcentem głosów wysysało całą frajdę z rozgrywki i to do tego stopnia, że rozważałem danie sobie spokoju z „Exodusem”… przynajmniej do chwili przełączenia dubbingu na rosyjski. Z radością stwierdzam, że sprawdza się on doskonale i zdecydowanie go polecam. Niestety, w ustawieniach nie udało się znaleźć opcji pozytywnie wpływającej na stabilność gry 4A Games. Najnowsze „Metro” potrafi być wyjątkowo niestabilne, serwując co jakiś czas albo zwiechy (często przy oglądaniu mapy), albo wręcz wymuszając reset. Jeśli dodać do tego dość długi czas ładowania rozgrywki (całe szczęście tylko przy uruchomieniu gry, nie przy późniejszym wczytywaniu zapisu stanu), „Metro Exodus” potrafi od czasu do czasu poważnie sfrustrować.

Pomimo problemów technicznych i od czasu do czasu dziecinnych dialogów, „Exodus” to świetna, postapokaliptyczna przygoda. 4A Games stworzyło interesujący, tajemniczy świat, a przy tym zadbało o znany z poprzednich odsłon ciężki klimat. Jeśli jeszcze nie mieliście okazji zagłębić się w oparte o książki Glukhovsky’ego uniwersum, a przy tym macie ochotę na solidną grę dla jednego gracza, możecie śmiało zabierać się za „Metro Exodus”. Na pewno radzi sobie lepiej z oddaniem klimatu świata po zagładzie nuklearnej niż legendarny już „Fallout 76”.