„Borderlands 3” jest jak ulubiony sweter – powyciągany, dziurawy, ale przyjemnie znajomy i idealny na długie, chłodne wieczory. Po kilkudziesięciu godzinach spędzonych na zapyziałej Pandorze i poza nią mogę ze spokojem stwierdzić, że Gearbox Software dostarczyło dokładnie to, co zapowiadali – looter shootera, w którym ze zdobytego sprzętu można usypać sporych rozmiarów górę, a szaletowy humor leje się z głośników strumieniami niczym woda z zapchanej toalety. Jednocześnie, „Borderlands 3” jest grą bardzo bezpieczną, zadowalającą się dawaniem jeszcze więcej tego, czego oczekują fani bez podejmowania prób przekonania do siebie sceptyków.
Pomimo upływu lat od wydarzeń z „Borderlands 2” i śmierci Handsome Jacka, Pandora pozostaje pogrążona w chaosie. Pozostawione przez Eridian Vaulty kuszą każdego, kto jest chętny położyć głowę na szali w zamian za potęgę i bogactwo, a hordy bandytów w najlepsze nękają lokalne społeczności… aż do momentu, gdy galaktykę obiega informacja o odnalezieniu Vaultów na innych planetach, a na scenę wkracza niezwykle irytujące rodzeństwo Tyreen i Troy Calypso, gromadząc wokół siebie siły zdolne zdobyć dostęp do mitycznego Great Vault… oraz zachęcając do polubienia i zasubskrybowania ich transmisji, jak na gwiazdki internetu przystało. Pamiętajcie żeby dać łapki w górę i zostawić komentarz! Na ich drodze staje stara dobra znajoma Lilith, wraz z organizacją zwaną Crimson Raiders oraz czwórką nowych Vault Hunterów: Moze, Amarą, Zanem oraz FL4Kiem.
Fabuła nigdy nie była mocną stroną serii (za wyjątkiem „Tales from the Borderlands”, ale to inna para kaloszy). Po wyborze postaci i krótkim wprowadzeniu z odchodami na podeszwie, autobusem oraz Claptrapem w centrum, stawiamy pierwsze kroki na zapyziałym pustkowiu znanym jako Pandora. Wraz z krótkim samouczkiem zaczynamy czuć smak charakterystycznego szaleństwa. Broń i sprzęt sypią się na każdym kroku, hordy bandytów aż się proszą o eksterminację, a loot kryje się nawet w nieszczególnie czystych kiblach. Eksterminacja wrogów jest szybka i przyjemna dzięki kreatywnemu podejściu do pukawek. Od tradycyjnych, przez te o specjalnych właściwościach i alternatywnych trybach ognia, aż po kreatywne wyżyny, jak wyrzutnia rakiet będąca tak właściwie podręcznym moździerz, pistolet maszynowy, którego rozrzut rysuje serduszka na ciałach ofiar, czy broń strzelająca… innymi broniami. Niewiele z tyłu zostaje interesujący system rozwoju bohaterów, oferujący trzy odmienne ścieżki dla każdego z nich, które w miarę potrzeby można mieszać i łączyć ze sobą. Moim pierwszym wyborem, a zarazem postacią z którą spędziłem najwięcej czasu był FL4K, robot, któremu na każdym kroku towarzyszy jeden z trójki zwierzęcych kompanów. Niczym rasowy łowca, FL4K może rozwijać się w trzech kategoriach – cichym poruszaniu się (Stalker), skutecznym pozbywaniu się wrogów za pomocą krytyków (Hunter) oraz współpracy ze zwierzęcym towarzyszem (Master). Lokowanie punktów w tej ostatniej kategorii szybko uczyniło z mojego duetu FL4K-Skag niepowstrzymaną maszynkę do mielenia mięsa, a to zaledwie jedna z możliwości. Nie wspominając nawet o pozostałej trójce postaci oraz ich połączeniach podczas kooperacji.
Sporą zmianą w stosunku do poprzedników jest wprowadzenie podróży międzyplanetarnej ze statkiem Sanctuary 3, będącym jednocześnie bazą wypadową w trakcie polowania na rodzeństwo Calypso, ale i dość obszernym miejscem na gromadzenie trofeów oraz starych znajomych z poprzednich odsłon. Przez Kincaida, Moxxy i Crazy Earla, aż po Zer0, czy Mayę, a to nie koniec plejady gwiazd. Gearbox najwyraźniej stwierdził, że im więcej tym lepiej, serwując nam okazję do interakcji z Rhysem i Vaughnem, Misterem Torgue, czy Tiny Tiną. Podróż ku gwiazdom okazał się też być idealną okazją do rozszerzenia borderlandsowego uniwersum. Choć sama Pandora oferuje dość różnorodne środowisko, wrzucając graczy w wulkaniczne pustkowia, pustynie, tundrę, czy ciągnące się kilometrami wybrzeża, tak pomysł wprowadzenia nowych światów był strzałem w dziesiątkę. Pomimo tego, że szaletowy poziom humoru pozostaje bez zmian, z przyjemnością zwiedzałem gęstą zabudowę metropolii porastającej Prometheę, gubiłem się w bagnach Edenu-6 i podziwiałem zapierającą dech w piersiach widoki na Athenas. Wszystko to w towarzystwie niezmiennie świetnej cel-shadingowej grafiki oraz przy akompaniamencie tradycyjnie już świetnej ścieżki dźwiękowej.
Nie wszystko jednak w „Borderlands 3” to cud, miód i orzeszki. Choć grałem na PS4 i ominęło mnie gros problemów nękających edycję PC (w tym usuwanie postaci, czy problem z DirectX 12), tak w ciągu prawie trzydziestu godzin zabawy natknąłem się na całkiem konkretną ilość problemów. Od błahostek w postaci okazjonalnego ucięcia audio w trakcie zabawy, czy dość częstego lagowania podczas przełączania kart menu, aż po wyraźne spadki płynności animacji w trakcie większych starć (o które w B3 nietrudno) oraz zwiechy wymuszające res tytułu. Zupełnie innym tematem jest kwestia prowadzenia pojazdów w całej serii, która i w „Borderlands 3”, która to doprowadzała mnie do białej gorączki. Nie jestem fanem jazdy z użyciem jednego analoga do przyspieszania i hamowania, a drugiego do skręcania… nim się do tego na nowo przyzwyczaiłem, zwykła przejażdżka stanowiła wyzwanie (w odróżnieniu od takiego „Rage 2”, gdzie w wyścigach zdobywało się niezłe wyniki). Podobnie, jak w przypadku jazdy, upierdliwa potrafi być również ograniczona pojemność ekwipunku, który zapełnia się aż zbyt szybko, wymuszając grymaszenie przy zbieraniu przedmiotów już w kilka minut radosnej rzezi.
Mimo tego, „Borderlands 3” pozostaje jednym z najlepszych looter shooterów wydanych w tym roku. Przy nowym tytule od Gearbox Software miłośnicy serii poczują się jak w domu, nawet jeśli moim zdaniem poziom żartów nieco obniżył się w stosunku do poprzednich odsłon. To wciąż napakowana odniesieniami do popkultury (chociażby z nawiązaniami do „Fortnite”, czy Tommy’ego Wiseau) gra akcji, która nie stara się na każdym kroku sięgać do portfela gracza… co jest zaskakujące, zważywszy na to, że wydawcą jest 2K Games, czyli firma odpowiedzialna za nasycenie mikrotransakcjami „NBA 2K20” do granic absurdu. Gdzie pukawki się znajduje a nie kupuje, a jedynymi oszczędzaczami czasu (patrzę tu w stronę Ubisoftu) jest granie ze znajomymi w kooperacji. Nawet się wtedy nie zauważa mijających godzin. Jeśli zastanawiacie się czy warto spróbować rozgrywki w „Borderlands 3”, a macie choć jedną osobę którą moglibyście zabrać ze sobą, to odpowiedź jest tylko jedna – warto!