Kawerna - fantastyka, książki fantastyczne, fantasy
MEDIA
Kategorie: Arcyważne, Konsole, Recenzje

Recenzja: Doom Eternal

Wydany w 2016 roku „Doom” przypomniał graczom jak to jest, gdy z ukrywającej się przed wrogim ogniem ofiary stajemy się łowcą – opancerzoną bestią przed którą drżą nawet zastępy piekieł. Gra była dynamiczna, naładowana akcją i widowiskowo brutalna, gwarantując około piętnaście godzin świetnej zabawy. Cztery lata później, id Software powróciło do świata Slayera, dowodząc nie tylko tego, że wiedzą jak wykonać sequel idealny, ale wręcz sprawiając, że w porównaniu z „Doom Eternal”, poprzednia odsłona zdaje się być… powolna.

Wydany cztery lata temu „Doom” wziął nas z zaskoczenia, przebojem wkraczając do panteonu najlepszych gier FPS. Studio, które najlepsze lata zdawało się mieć już dawno za sobą wzięło na warsztat jedną z koronnych serii (nadszarpniętą przez zbyt udziwnioną trzecią odsłonę) i tchnęło w nią nowe życie, nie odcinając się przy tym od korzeni. W związku z brakiem elementu zaskoczenia oraz wyśrubowanymi oczekiwaniami fanów, „Doom Eternal” mógł okazać się albo spektakularnym sukcesem, albo równie imponującą klapą. Już po poradzeniu sobie z jedną z sześciu Bram Slayera, czując jeszcze krążącą w żyłach adrenalinę, mogłem z absolutną pewnością stwierdzić, że już dawno nie grałem w równie satysfakcjonującą grę FPS. Jest mocniej, więcej i szybciej.

Zamiast kombinować, ryzykując klapę, id Software dokładnie przyjrzało się poprzedniej części i rozwinęło wszystko to, co fani kochali, nie pomijając fabuły. Tak jest! Doom Slayer, gość reagujący demolką na jakikolwiek przejaw narracji wykraczający poza odnalezienie kolorowego klucza do kolorowych drzwi, tym razem jest wystawiony na działanie scenariusza. Niezbyt skomplikowanego, ale przydającego sensu kolejnym przystankom na drodze siejącego śmierć i zniszczenie Slayera, który jest zbyt wkurzony inwazją sił piekielnych na Ziemię, by przejmować się deptaniem po odciskach kosmicznej potęgi. Przy okazji twórcy dają nam możliwość zerknięcia za zasłonę, pozwalając poznać nie tylko korzenie protagonisty, ale też nieco lepiej zrozumieć dlaczego tak właściwie nawet największe demony robią pod siebie na sam nasz widok.

Skoro kilka słów o fabule mamy za sobą, przejdźmy do sedna zabawy w „Doom Eternal” – rzeźni. Id Software oddał w nasze ręce kilka nowych zabawek, pozwalających na jeszcze skuteczniejsze mordowanie wszystkiego, co piekielne – od podwójnego skoku oraz zrywu (funkcjonującego zarówno jako unik, jak i klucz do rozwiązywania sporej ilości elementów platformowych) zaczynając, przez wyrzutnię granatów oraz miotacz ognia, a na stale regenerującej paliwo pile mechanicznej kończąc. Jednocześnie, starcia w „Doom Eternal” posiadają zauważalnie wyższy poziom trudności, czyniąc z zabawy coś więcej niż tylko radosne bieganie z plującą ogniem pukawką. Podstawą jest rozsądne gospodarowanie dostępnymi nam zasobami, a tych nigdy nie jest za dużo… w przeciwieństwie do przeciwników. Sprawia to, ze w „Eternal” trzeba przede wszystkim szybko myśleć. Każdy demon posiada mniej lub bardziej zabójczy słaby punkt, którego wykorzystanie jest wręcz wymagane na wyższych poziomach trudności. Już po kilku większych starciach gracz zaczyna planować kolejne ruchy, analizując z czym i w jakiej kolejności należy sobie poradzić, przełączając w locie bronie. Powracające glory kills gwarantują regenerację zdrowia, wyrzutnia granatów odłamkowych lub zamrażających czyści większe grupy, a miotacz ognia sprawia, że z demonów sypią się uzupełnienia pancerza. Do tego dochodzi moja ulubiona zabawka – piła mechaniczna, której stale regenerujące się paliwo pozwala na pozbycie się jednego, słabego demona. Niby nic, ale z takiego denata, niczym z piniaty, sypie się różnokolorowa amunicja, a to sprawia że podstawowi przeciwnicy pełnią tu rolę… chodzących apteczek i paczek z amunicją. To, w połączeniu z podwójnym skokiem i zrywami, czyni z walki w „Doom Eternal” krwawy balet, gdzie każdy krok jest przemyślany, każda, nawet najsłabsza broń ma swoje przeznaczenie, a przeżycie na pozór niemożliwych starć daje niesamowitą satysfakcję… a gdy na scenę w glorii chwały wkracza Super Shotgun (łańcuch z hakiem!!!) z mej piersi wyrwał się okrzyk radości.

Id Software poświęciło też nieco uwagi systemom ulepszeń broni i pancerza. Każda z pukawek posiada dwa, odrębne drzewka rozwoju z poziomem mistrzowskim, odblokowanym za ukończenie określonych wyzwań (warto dodać, że dość rozsądnych i nie wymuszających sztucznej zmiany stylu gry). Warianty można przełączać w locie, co często może ocalić tyłek. I tak, podstawowa strzelba może albo strzelać serią, albo wyrzucać z siebie przylepny granat, idealny do pozbywania się tak Cacodemonów, jak i okaleczania Arachnotronów. Dochodzi do tego cały wachlarz ulepszeń pancerza Slayera oraz znajdowane tu i ówdzie runy, odblokowujące kolejne zdolności protagonisty. Kto mógłby pogardzić kilkusekundowym unoszeniem się w powietrzu, by niczym Pharah z „Overwatch” zasypać tkwiących na ziemi wrogów deszczem rakiet? Raczej nikt. Przy czym nie ma tutaj nudnych zapychaczy – każdy wydany punkt ulepszeń ma realny wpływ na nasze zasoby i możliwości.

Wyrazy uznania należą się również za mapy – w „Doom Eternal” zwiedzimy nie tylko korytarze baz i powierzchnię czerwonej planety, ale też odwiedzimy zajmowaną przez siły piekielne Ziemię, kosmiczną stację Slayera, czy gotyckie katedry. Lokacje są urozmaicone nie tylko pod względem graficznym, ale też balansu – pomiędzy kolejnymi arenami mamy okazję poszukać znajdziek i pobawić się w sekcjach platformowych. Wszystko w akompaniamencie doskonale dobranej muzyki, płynącej z obowiązkowych przy tym tytule słuchawek – jest ostro, a gitarowe riffy jeszcze bardziej podkręcają już i tak niesamowite tempo. Nie jestem natomiast fanem nowego trybu multiplayer – Battlemode’a. Podczas gdy poprzedni „Doom” serwował mieszankę tradycyjnego, dynamicznego TDM oraz kreatora będącego ujściem dla kreatywności graczy, „Eternal” postawił na asymetryczną rozgrywkę 1 vs 2, z graczem w roli Slayera i dwoma kolejnymi wcielającymi się w demony. Walka do trzech zwycięstw na małych mapach bardziej przypomina tryb Gunfight z zeszłorocznego Modern Warfare niż pełnokrwisty TDM z odsłony z 2016. Choć nie wątpię, że starcia napakowanego ulepszeniami Slayera z demonami znajdą spore grono fanów, tak ja się od nich dość szybko odbiłem.

Nie zmienia to jednak faktu, że „Doom Eternal” to gra kompletna, naładowana po brzegi zawartością, samo przejście kampanii to zabawa na niecałe dwadzieścia godzin. Dochodzi do tego zatrzęsienie znajdziek, eksploracja stacji kosmicznej oraz, dla chętnych, rozgrywka online. Jeśli jeszcze nie mieliście okazji wypróbować najnowszej odsłony krwawych przygód Doom Slayera, to nie czekajcie dłużej.