Prawdopodobnie jedynym sposobem na nieusłyszenie w 2013 roku piosenki „Mam tę moc”, była wyprawa na daleką północ, wkucie się w lód, polanie wodą i czekanie aż zbawczy proces zamrażania złączy nas z lodowcem. Walt Disney Animation Studios zaliczyło jeden z największych sukcesów w swojej historii, a marka „Krainy Lodu” na stałe wdarła się do pokojów, garderób i sypialni dziewczynek na całym świecie. Rekordowy rok 2019, w którym Disney bombarduje kina największymi pociskami ze swego arsenału nie mógł się więc obyć bez kontynuacji „Krainy Lodu”.
Bohaterów zastajemy mniej więcej w tym samym miejscu, w którym zakończyła się pierwsza część: siostry po latach rozłąki nadrabiają stracony czas, spędzając ze sobą niemal każdą wolną chwilę, Kristoff próbuje się oświadczyć Annie (co będzie stanowić running joke już do końca filmu), a Olaf jest równie irytujący co zawsze. Oczywiście sielanka nie może trwać zbyt długo – przeszłość dopada władczynie Arendelle, w związku z czym muszą one wyruszyć w podróż, w trakcie której dowiedzą się więcej o historii okolicznych ludów, własnej rodziny oraz źródle mocy Elsy. Fabuła opiera się na wątkach, które mogą być ważne szczególnie dla Amerykanów, mamy tu bowiem motyw lokalnej ludności, która żyje w zgodzie z naturą, oraz postępowych przybyszów z wzorowanego na europejskim kraju. Oczywiście wiadomo jak tego typu spotkanie musi się skończyć, i zaskoczeni rozwojem wydarzeń będą prawdopodobnie jedynie najmłodsi widzowie. Tym jednak co mnie mocno zdziwiło, było uczynienie istotnego elementu z… pamięci wody. Co następne? Bohaterowie Disneya będą walczyć z przeciwnikami lewoskrętną witaminą C? Albo stracą rodziców w wyniku wystawienia na chemtrails? Zły książę nakaże przymusowe szczepienia?
Tym co już od pierwszej chwili zachwyca w „Krainie Lodu 2” jest warstwa wizualna. Po seansie jeszcze raz obejrzałem część pierwszą, i byłem w szoku jak mocno rozwinęły się możliwości grafików. Kolory, stylizacje, faktura, pejzaże – ta bajka jest po prostu przepiękna! Już dla samych widoków warto wybrać się do kina, a przecież do tego dochodzą też piosenki – mi do gustu przypadły nawet bardziej niż te z 2013 roku, choć hitu na miarę „Mam tę moc” raczej tu nie ma. Sami sobie odpowiedzcie na pytanie, czy to dobrze, czy źle… Szczególnie za serce, obok utworu śpiewanego przez Elsę oraz tajemniczego ducha (miałem skojarzenie z głównym motywem z „The Legend of Zelda: Link’s Awekening”) ujęła mnie piosenka Kristoffa, znakomicie wyśmiewająca pełne niepewności ballady charakterystyczne dla księżniczek Disneya. Koncern Myszki Miki kiedyś niemal przyprawił o zawał Eltona Johna próbą sparodiowania klasycznej miłosnej piosenki, tymczasem mamy już drugi udany przykład tego, że taka prześmiewcza wariacja może działać (wcześniej udało się to w „Ralphie Demolce w Internecie”).
Teraz, po seansie, kiedy przypominam sobie fabułę, odnoszę wrażenie, że mamy do czynienia ze znacznie słabszą historią niż w pierwszej części; Bohaterowie o ile w ogóle się rozwijają, robią to w niewielkim stopniu, całość jest przewidywalna, brakuje tu wyraźnego celu i przeciwnika, jednak to właśnie na „Krainie Lodu 2” bawiłem się lepiej. Czy to zasługa warstwy audiowizualnej oraz ciekawszych scenerii i lepszej reżyserii niż w części pierwszej? A może po prostu wszechobecny hype wokół jedynki zdążył mi ją obrzydzić do tego stopnia, że nie byłem w stanie czerpać z niej tyle radości, co z kontynuacji? Tak czy inaczej rodzice i tak nie unikną seansu z dziećmi, a te powinny być zachwycone. I nawet jeśli historia was nie wciągnie, z pewnością oczaruje was strona audiowizualna.