Po fali fatalnych aktorskich adaptacji klasycznych bajek Disneya, spośród których te najlepsze były co najwyżej wtórne i nudne w swej poprawności, przyszła pora na coś, czego od Disneya oczekiwałem od dłuższego czasu – zmianę. W przypadku „Mulan” nikt nie próbuje bowiem pokazać dokładnie tego samego co w bajce sprzed kilkudziesięciu lat, podstawiając w miejsce animowanych postaci prawdziwych aktorów (lub pozbawione ludzkiej ekspresji ultrarealistyczne zwierzęta w CGI); Twórcy filmu wzięli na tapet zarówno chińską legendę, jak i animację z 1998 roku i postanowili na tej bazie przyrządzić danie dla współczesnych widzów. I choć nie jest to może posiłek zbyt treściwy, to wygląda, pachnie oraz smakuje znakomicie.
Podstawy fabuły pozostały – ponownie obejrzymy historię o dziewczynie, która w tajemnicy zastąpi ojca w trakcie poboru, i udając mężczyznę przejdzie szkolenie wojskowe, aby – już po zrzuceniu przebrania – stanąć w obronie cesarza Chin. Większe zmiany zobaczymy wśród postaci, z największą w osobie czarownicy Xianniang. Podczas gdy w animacji nie było jej wcale (chyba, że uznać ją za towarzyszącego Khanowi ptaka), tutaj pełni ważną rolę, stanowiąc przeciwieństwo tytułowej bohaterki. Podobnie jak Mulan posiada wielką moc (o tym za chwilę), jednak w świecie zdominowanym przez mężczyzn i surowe tradycje, jest odrzucana przez swe otoczenie, co finalnie doprowadza ją czynienia zła w imieniu Khana. Co ciekawe, nie jest to jedyna zwierzęca postać z bajki, która w nowej wersji została „uczłowieczona”. I nie, nie mam na myśli smoka Mushu – ten w opowieści z 2020 roku się nie pojawia (słusznie, humor w aktorskiej „Mulan” pojawia się dość rzadko i jest subtelniejszy niż w animacji).
Spośród wszystkich postaci show kradną jednak za każdym razem dwie legendy kina walki – Donnie Yen oraz Jet Li. I choć ten drugi pojawia się na ekranie jedynie przez kilka minut, to cesarz w jego wydaniu jest… Cóż, najbardziej cesarskim spośród cesarzy jakich widziałem w kinie. W dobie tworzenia ze wszystkiego rozbudowanych franczyz, trzymam kciuki za poboczny projekt, w którym zobaczymy przygody wspomnianej dwójki!
Kolejną dużą zmianą w stosunku do animacji, jest zmiana reguł rządzących światem. Produkcja stylizowana jest na kino wuxia, i widać to na każdym kroku. Praktycznie każdy bohater jest tu niesamowitym wojownikiem, wykorzystującym chi do wykonywania nadludzkich akrobacji, spektakularnej walki czy rzucania czarów. To właśnie przez chi („siłę, spajającą wszystko wokół” – w kilku miejscach film niemal dosłownie cytuje „Gwiezdne Wojny”) Mulan po raz pierwszy zostaje zmuszona do ukrywania się przed bliskimi, w świecie filmu korzystać z chi mogą bowiem jedynie mężczyźni. Kiedy bohaterowie zaczynają korzystać ze swych mocy, „Mulan” błyszczy najmocniej – choreografia jest znakomita i każdą kolejną walkę wręcz chłonie się z ekranu. Duży wpływ na to mają także kostiumy oraz scenografia – cały świat aż skrzy się od kolorów i tchnie orientalną nutą. W każdej scenie czuć, że mamy do czynienia z historią, która rozgrywa się w zupełnie innym kręgu kulturowym i ta odmienność stanowi niezaprzeczalną zaletę produkcji. Szkoda, że nie zdecydowano się jeszcze na dialogi w języku chińskim, które jeszcze mocniej pozwoliłyby chłonąć ten świat.
„Mulan” jest dokładnie taką aktorską adaptacją bajki, jakiej oczekiwałem od Disneya w przypadku poprzednich. Nie boi się zmieniać materiału na którym bazuje, przenosząc go do nieco innego medium i w innych czasach. Wysuwa także na pierwszy plan unikalny klimat, jakim charakteryzowała się animacja. Nie myślcie jednak, że mamy do czynienia ze śmiałym projektem – historia została napisana tak, żeby zadowolić zarówno tych którzy widzą w Mulan symbol emancypacji i wyzwalania się z okowów patriarchalnego świata, jak i co bardziej konserwatywną część społeczeństwa – wszak główna bohaterka na pierwszym miejscu stawia rodzinę. Nie mam też wątpliwości, co do tego, czy wytwórnię interesowały walory artystyczne „Mulan”. W przypadku poprzednich ekranizacji bajek zbijali majątek na nostalgii dzisiejszych 30 i 40-latków, tworząc filmy wtórne i nijakie, tym razem wszelkie zmiany wynikają z chęci przypodobania się klientowi chińskiemu. Jednak, jako że są to zmiany korzystnie odbijające się na jakość filmu, nie potrafię „Mulan” nie polecić. Po miesiącach zamknięcia, zobaczenie w kinach tej pięknej, kolorowej bajki będzie świetnym doświadczeniem.