Jan Dolski nie jest bohaterem z plakatów. Nie nosi zbroi wspomaganej, nie pilotuje mecha, nie jest też zbawcą galaktyki z ironicznym uśmiechem i sześciopakiem. Jest technikiem, który przeżył katastrofę i wylądował na planecie, gdzie samo światło słońca chce go zabić. W normalnych okolicznościach byłby martwy w ciągu doby. Ale to nie są normalne okoliczności – to The Alters, gra, w której twoją załogą są alternatywne wersje ciebie samego, zrodzone dzięki substancji o wdzięcznej nazwie Rapidium. Brzmi jak narkotyk z reklamy, ale działa jak cud: generuje nowe wersje ciebie z innymi życiowymi wyborami, umiejętnościami i bagażem psychicznym.
To nie klony. To ty, ale taki, który nie zerwał z Pauliną, taki, który nie poszedł do technikum, taki, który jednak napisał tę pracę magisterską, i – o zgrozo – taki, który wierzy w ludzi. Gra każe ci rozmawiać z wersjami siebie, które podejmowały inne decyzje, i w każdej chwili możesz odkryć, że największym zagrożeniem nie jest słońce, ale ty sam, tylko że bardziej zdecydowany i zawiedziony życiem.
Rogue-like z egzystencjalnym twistem
The Alters nie jest kolejną grą o budowaniu bazy i robieniu rzeczy z rzeczy. To survival science-fiction, które postanowiło zamiast crafting menu dać ci zespół terapeutyczny złożony z twoich własnych osobowości. Mobilna baza to twój dom i twoje więzienie – poruszasz się nią jak stacją na gąsienicach, powoli penetrując nieprzyjazną planetę, szukając surowców, które pozwolą ci przeżyć kolejny dzień. Lub kolejny eksperyment.
Problem w tym, że baza nie działa sama. Potrzebujesz ludzi. Więc tworzysz ludzi. A potem z nimi mieszkasz. I o ile This War of Mine uczyło cię, że nie każdemu dasz jedzenie, tutaj uczysz się, że nie każdemu Janowi dasz sens istnienia. Z jednego wyrośnie inżynier, z drugiego paranoik, z trzeciego bohater, który będzie miał do ciebie pretensje, że zostawiłeś ojca na Ziemi.
Każdy z Altersów ma swoją przeszłość i osobowość – a także swoje oczekiwania. Potrzebują sypialni, przestrzeni, czasem uwagi, czasem narzędzi. Czasem nienawidzą się nawzajem. A ty, jako dowódca i demiurg, musisz tym zarządzać. Nie klikaniem w ikonki, tylko rozmową, decyzją, odpowiedzialnością. To baza, w której drama nie rodzi się z eventu losowego, tylko z tego, że inny ty miał lepszy plan na życie.
Eksploracja jak spacer po martwej gwieździe
Planeta, na której utknąłeś, to piekło z klimatem. Wysokie promieniowanie, anomalie, strefy śmierci i krajobrazy, które wyglądają jak abstrakcyjne obrazy powstałe po wybuchu supernowej. Poruszasz się w widoku TPP, krok po kroku, walcząc z czasem, słońcem i własnym kombinezonem, który przypomina ci, że nigdy nie jesteś do końca bezpieczny.
Eksploracja jest nie tylko ryzykiem, ale też decyzją. Czy teraz warto? Czy mam dość surowców? Czy mój inżynier-Ja zrobił osłonę? Czy ten nowy Alter, którego właśnie stworzyłem, jest stabilny psychicznie? Czy nie wyrzuci mnie z bazy, jak zorientuje się, że jestem tylko jednym z wielu Janów?
A potem wychodzisz z bazy, patrzysz na horyzont, widzisz, że kamienie lewitują, a przed tobą trzaska powietrze od anomalii – i wiesz, że nawet jeśli przeżyjesz, wrócisz odmieniony. Lub wcale.
Science-fiction, które zadaje pytania, a nie daje odpowiedzi
The Alters to gra, która na poważnie bierze pytanie „co by było, gdyby?” I nie chodzi o klasyczne alternatywne zakończenia, tylko o pełnowymiarowy dramat interakcji z własnymi wersjami. To sci-fi egzystencjalne, ale nie bujające w chmurach – tu musisz wybrać między zrobieniem łopaty a zaspokojeniem potrzeby sensu istnienia jednego z klonów.
Twórcy stawiają cię w roli nie tylko budowniczego, ale i redaktora rzeczywistości. Każdy Alter to decyzja – ale też problem. Gra pokazuje, że przyszłość to nie kwestia technologii, ale złożoności psychicznej. Może nie potrzebujemy sztucznej inteligencji – wystarczą nam nasze własne alter ego, żebyśmy się nawzajem doprowadzili do szaleństwa.
Jeszcze nie grałem, ale… The Alters wygląda jak dramat psychologiczny zamknięty w skorupie survivalowej strategii.
Jeśli relacje między klonami będą równie intensywne, jak obiecuje koncepcja, a eksploracja równie śmiercionośna, jak wygląda na zwiastunie – dostaniemy coś świeżego, mądrego i niepokojącego.
A jeśli nie? To najwyżej poznam kolejnego siebie, którego też nie lubię.