Polskie kino fantasy nigdy nie było jakieś rewelacyjne, wiele osób pewnie żachnie się w ogóle na stwierdzenie, że polskie obrazy w takich realiach istnieją. No, może poza nieodżałowanym „Wiedźminem”, ale przecież to „parodia, flaki z olejem i skrajne żarty, a filmem toto w żadnym razie nazwać nie można”. Cóż… Nazwać go filmem fantasy trzeba, choć to się wielu osobom niekoniecznie się spodoba. Ale, ale, nie jest to bynajmniej jedyna produkcja utrzymana w ramach tego szlachetnego gatunku fantastyki. Poniżej mniej lub bardziej ciekawe obrazy z polskich stajen kinematograficznych.
„Przyjaciel wesołego diabła” (1986) i „Bliskie spotkanie z wesołym diabłem” (1988) reż. Jerzy Łukaszewski
Obie produkcje są o sympatycznym, psotliwym oraz skrycie pomocnym diable Piszczałce, który to w pierwszej części wyrusza razem z młodym Jankiem do królestwa Ducha Ciemności, aby wesprzeć chłopca w walce z panem tej mrocznej krainy. W drugiej z kolei ten sam diabeł, może nieco zmieniony, jest istnym utrapieniem turystów spokojnej, górskiej miejscowości, ale jego powierzchowność i naganne zachowanie skrywają to, że w istocie posiada dobre serce, co udowadnia pomagając niepełnosprawnemu chłopcu. Jednak ludzie próbują zastawić na niego pułapkę. Obie części stanowią samowystarczalne dzieła i są okraszone baśniowym klimacie. Efekty specjalne nie cieszą wprawdzie oka, jak zagraniczne produkcje, ale filmy wciągają i stanowią jedne z sympatyczniejszych obrazów, które warto obejrzeć w familijnym gronie.
„Kingsajz” (1987) reż. Juliusz Machulski
Terry Pratchett w swym debiucie napisał o ludkach zamieszkujących tytułowy Dywan. Machulski nakręcił za to film o skrzatach zasiedlających Szufalndię, krainę szuflad i segregatorów, gdzie niepodzielną władzę sprawuje niejaki nadszyszkownikKilkujadek. A wszystko w sztafażu polskiej rzeczywistości końca lat 80. Być może scenariusz nie należy do najambitniejszych i bazuje raczej na rubasznym humorze, aczkolwiek obraz z pewnością nie zalicza się do nudnych. Mamy ciekawą komiczną kreację Jerzego Stuhra, Jacek Chmielnik również radzi sobie nie najgorzej, a Katarzyna Figura jest w najwyższej formie… ehe, ehe… w wariancie aktorskim i tym czysto… estetycznym.
„Rycerz” (1980) reż. Lech Majewski
Coś w czym polska szkoła filmowa jest całkiem niezła, czyli kino historyczne. W tym wypadku z elementami fantastycznymi. Lech Majewski prezentuje swoim widzom klasyczną à la legendę o cnym rycerzu, który nie może patrzeć na ogarnięty klątwą, wojennym spustoszeniem i pożogą zarazy świat, więc wyrusza na poszukiwanie mistycznego artefaktu – według wierzeń ma on przynieść krainie wolność oraz przywrócić szczęście. I mimo że produkcja ma już przeszło trzydzieści sześć lat, wciąż może oczarować oglądających poetyką, utrzymaną we właściwym dla średniowiecznego eposu klimacie. Szlachetny bohater rusza, aby ratować świat w daleką, ciężką podróż, dokonuje chwalebnych czynów i cudów, poznaje gorycz życia – słowem, film przepełniony toposami, ale wart uwagi.
„Pierścień i róża” (1987) reż. Jerzy Gruza
Adaptacja przepięknej brytyjskiej powieści autorstwa Williama Thackeraya. Opowieść nasiąknięta baśniowymi elementami, opowiadająca o zepsutej i zadufanej księżniczce, leniwym i beztroskim dziedzicu, dobrej służącej oraz wyniosłym księciu. Dwójka z bohaterów zachwyca poddanych swym pięknem, lecz owe piękno wywołane jest li tylko dzięki tytułowym magicznym przedmiotom. Pozbawione artefaktów postacie przybierają wygląd właściwy swojemu wnętrzu. Cała opowieść ma charakter dydaktyczno-moralizatorski oraz posiadawiele części humorystycznych i absurdalnych. No i oczywiście gra aktorska Katarzyny Figury, Zbigniewa Zamachowskiego, Katarzyny Cygan i StefanaKażuro stoi naprawdę na przyzwoitym poziomie.
„Magiczne drzewo” (2009) reż. Andrzej Maleszka
Oto – w porównaniu z poprzednimi – stosunkowo świeża produkcja, bardzo sympatyczna, którą z przyjemnością ogląda się w rodzinnym gronie. Mamy tu historię o magicznym drzewie, a raczej przedmiocie z niego wykonanym, mającym niezwykłe właściwości. W tym miejscu podkreślmy, że twórcy filmu wykorzystali motyw spełniania życzeń. W roli owej „złotej rybki” umieścili czerwone krzesło, dzięki któremu trójka dzieci nieumyślnie spowodowała, że ich rodzice zostali odesłani na statek jako członkowie orkiestry, zaś nimi ma opiekować się niemiła ciotka. W taki sposób, chcąc wszystko odkręcić, dzieci w towarzystwie zaczarowanego mebla wyruszają, żeby odzyskać rodzicieli.
„Serce gór” (2004) reż. Rafał M. Lipka
Dotychczas było w miarę przyjemnie, same przyzwoite produkcje. Dobra passa jednakowoż czasem się kończy, czego świetnym przykładem jest „Serce gór”, wyreżyserowane przez Lipkę. I, jak samo nazwisko reżysera trafnie wskazuje, ta produkcja to jedna, wielka LIPA. Scenariusz bazuje na klasycznym schemacie, ale to nie jest wcale jego minusem, przecież nie raz takie filmy zyskiwały glorię. Niestety, nie w tym wypadku. Jest bohater wracający z udanej wyprawy, jest czekająca na niego piękna żona, jest schwarzcharakter napadający i porywający ją, no i jest swego rodzaju mentor (zupełnie źle zarysowany i zagrany). Wszystko byłoby w porządku, ale… Właśnie te „ale”, czyli zła gra aktorska, kiepska realizacja i brak przemyślanie niektórych scen sprawia, że jest to film z najniższej półki (o ile w ogóle ktoś chce go u siebie na półce trzymać). Cóż… Powiem, że filmowy „Wiedźmin” to przy nim „Powrót króla”. Zresztą podobny, choć o wiele lepiej wykonany obraz stworzył UweBoll – „W imię króla” z Jasonem Stathamem. Również mocno denny, acz nie aż tak jak powyżej przedstawiany.
„Akademia pana Kleksa” (1984) reż. Krzysztof Gradowski
Wróćmy do filmów udanych, bo tym z pewnością jest „Akademia pana Kleksa”, czyli obraz, który niejednego z nas cieszył i bawił w dzieciństwie. Nie wiem, czy znalazłby się ktoś, komu fenomenalna rola ekscentrycznego nauczyciela pana Kleksa (granego przez Piotra Fronczewskiego) mogłaby się nie spodobać. Fabułę moglibyśmy – z przymrużeniem oka – nazwać swego rodzaju odpowiedzią na „Harry’ego Pottera”, ale przecież książka i obraz o Chłopcu-Który-Przeżył pojawiły się o wiele później. Kompozycja Gradowskiego jest na domiar mniej mroczna, a bardziej humorystyczna i grzecznościowa, maniery poszczególnych postaci nie raz przyprawią widza o pełny uśmiech, zaś nietuzinkowa historia na pewno nikogo nie znuży.
„Pierścień księżnej Anny” (1970) reż. Maria Kaniewska
Na fali wartych obejrzenia polskich produkcji wspomnijmy jeden z pierwszych obrazów. Utrzymany w realiach lowfantasyz domieszką historycznej fantastyki film jest o trzech chłopcach, którzy, jeżdżąc zabawkowym, acz mechanicznym samochodem po zamku, w tajemniczych okolicznościach przenoszą się do roku 1406 na dwór Krzyżaków. Ci z kolei uznają chłopców za wysłanników Szatana, poddają najpierw próbom, a potem zamierzają ich uwięzić i odesłać do Piekła. Na szczęście, trójce udaje się zbiec, dzięki czemu trafiają na bardziej przychylny dwór warszawskiego księcia. Tam zdumiewają piętnastowiecznych ludzi paroma zdobyczami techniki. Przyjemna opowieść i drobna lekcja historii: czego chcieć więcej od familijnego kina?
„O dwóch takich, co ukradli Księżyc” (1962) reż. Jan Batory
Ups! Myśleliście zapewne, że czeka na Was na końcu filmowy „Wiedźmin”, a tu taka niespodzianka. No to, jeszcze jedna. W tym filmie, na podstawie książki zresztą, wystąpili dwaj wybitni aktorzy teatralni, grający na deskach Sejmu RP – Lech i Jarosław Kaczyńscy. A na poważnie. Obraz Batorego opowiada o dwóch bliźniakach, nicponiach (jakieś quasiproroctwo?), których sposobem na życie jest plan kradzieży Księżyca… Tak. Chociaż z motyką nań się nie wybierali. Sieć to już zupełnie inna kwestia. Co ciekawe, udaje im się to, ale złoty obiekt niebieski, który jednak nie ma ochoty tłamsić się w sieci, przechodzi w nów, po czym znika. A chłopców chwytają zbójcy i w ich towarzystwie ruszają do złotego miasta. Nie jest to wprawdzie obraz wybitny, ale ma kilka ciekawych walorów. Skomponowany jest zaś tak, aby poszczególnymi sekwencjami przypominać ludową baśń i ma podobne do niej cele. Poznać, na pewno nie zaszkodzi.
Jak widzimy, polskie studia i reżyserzy w klimatach fantasy radzą sobie raczej nie najgorzej, o ile oczywiście są to produkcje familijne, nie wymagające spektakularnych widowisk czy efektów specjalnych na wysokim poziomie. Może to się wydawać dziwne, ale nie są to wszystkie polskie obrazy utrzymane w ramach gatunku i nie są to również wszystkie filmy aktorskie z obrębu fantasy. Ale już te dziesięć pokazuje, że mimo paru wielkich wpadek, jakiś potencjał w tej dziedzinie bądź co bądź posiadamy.