Regularnie prezentujemy na Kawernie zestawienia książek polecanych przez znanych i lubianych, publikujemy także teksty na temat „Dlaczego warto czytać?”. Dziś zapraszamy do lektury polecanek George’a R.R. Martina.
Nieustannie otrzymuję mnóstwo maili od fanów z prośbą o rekomendację książek do poczytania w oczekiwaniu na wydanie kolejnej mojego autorstwa. Rzecz jasna, nie jestem stanie odpowiedzieć na nie wszystkie. Ale w miarę możliwości na niektóre odpisuję. Cieszę się, że mogę polecić dobrą literaturę. Jest tak wiele świetnych dzieł, które nie cieszą się takim uznaniem i popularnością, na jakie zasłużyły.
Pewną grupę czytelników staram się nakłonić do sięgnięcia po klasykę gatunku. Nieustannie zdumiewa mnie, że istnieją tacy moi fani, którzy nigdy nie słyszeli o znakomitych autorach fantasy, moich poprzednikach, bez których „Pieśń Lodu i Ognia” nigdy by nie powstała. Prawdę mówiąc, gdyby nie oni, w ogóle nie powstałaby literatura fantasy jako gatunek. Jeżeli lubicie moje powieści, to lista dzieł, z którymi powinienniście się zapoznać, jest długa: J. R. R. Tolkien „Władca Pierścieni”, Robert E.Howard– „Conan z Cymerii”, „Kull. Banita z Atlantydy”, „Solomon Kane. Okrutne przygody”, C.L. Moore „Jirel of Joiry”, Jack Vance–„Umierająca Ziemia”, „Lyonesse”, „Cugel the Clever” (oraz wiele innych) Fritz Leiber „Fafhrd and the Grey Mouser”, Richard Adams – „Wodnikowe Wzgórze”, „Szardik”, „Maja”, Ursula K.Le Guin–cykl „Ziemiomorze”, Mervyn Peak: „Gormenghast”, T.H.White „Był sobie raz na zawsze król”, Rosemary Sucliffe, Alan Garner, H.P. Lovecraft (któremu, przyznaję, bliżej do horroru), Clark Ashton Smith.
Lektura tych książek zajmie wam trochę czasu. Prawdopodobnie nie wszyscy autorzy przypadną wam do gustu, styl niektórych jest dość archaiczny, a ich proza i podejście do różnych kwestii niezbyt przystaje do współczesnych realiów. Jednakże wszyscy oni są wartościowymi pisarzami i każdy z nich, na swój sposób, przyczynił się do powstania gatunku fantasy w takiej formie, w jakiej istnieje współcześnie.
Tym, którzy zaznajomili się z klasykami, gorąco polecam moich współczesnych kolegów po fachu. Jakkolwiek wspaniałymi pisarzami byli geniusze tacy jak Tolkien, Leiber, Vance, REH, złoty wiek literatury fantasy nadszedł właśnie teraz. Nigdy nie było tylu wspaniałych pisarzy tworzących w tym gatunku. W zasadzie, nigdy nie mieliśmy do czynienia z taką ilością powieści fantasy, jaka powstaje teraz. Wiąże się to również z ogromnymi nakładami prozy niskich lotów, totalnych niewypałów, jeśli odniesiemy się do prawa Sturgeona. Osobiście wolę skupiać się jednak na perełkach, których jest sporo. Na początek, zapoznajcie się z Danielem Abrahamem: „Cień w środku lata, „Smocza droga”, Scottem Lynchem: cykl „Kłamstwa Locke Lamory”, Patrickiem Rothfussem, Joe Abercrombiem (zwłaszcza: „Zemsta najlepiej smakuje na zimno”oraz „Bohaterowie”). Zapewniam, że będziesz pożerał ich książki jedna po drugiej.
Polecam jednak nie tylko literaturę fantasy. Zawsze byłem zdania, że fantastyka i fikcja historyczna są kuzynami i wspominałem o tym w wywiadach. „Pieśń Lodu i Ognia” czerpie wzorce w równej mierze zarówno z fikcji historycznej jak i fantastyki. Jest wielu pisarzy historycznych, czasów współczesnych i minionych, których dzieła zainspirowały moją twórczość. Mimo że w założeniu Sir Walter Scott jest trudny w odbiorze dla sporej części współczesnych czytelników, wiele można wynieść z „Ivanhoe” i innych jego utworów. Podobnie powieść Arthura Conan Doyla „Biała kompania” (napisał nie tylko „Sherlocka Holmesa”), „Srebrny kielich” i „Czarna róża” Thomasa B. Costaina, Howard Pyle, Frank Yerby, Rosemary Hawley Jarman – to kolejni pisarze godni polecenia. Nigel Tranter świetnie wpasował się w swój czas lat 90, wciąż pisząc i publikując imponującą liczbę powieści historycznych o średniowiecznej Szkocji („Bruce” i „Wallace” cieszyły się największym uznaniem, może, dlatego, że są jedynymi, w których główni bohaterzy bohaterowie ostatecznie zwyciężają, ale mniej znana „Lords and queens” jest według mnie nie mniej fascynująca). Dzięki George’owi McDonaldowi Fraserowi, łobuz i kanalia Harry Flashman maczał palce w każdej większej i mniejszej wojnie epoki wiktoriańskiej. Obecnie, pisarze tacy jak: Sharon Perry Penman, Steven Pressfield, Cecelia Holland, David Anthony Durhman, David Ball, i niezrównany Bernard Cornwell tworzą i publikują pierwszorzędne dzieła z gatunku fikcji historycznej, powieści, które, moim zdaniem, przypadłyby do gustu każdemu fanowi „ Piesni Lodu i Ognia”.
I w końcu pora na Maurice Duron, czyli osobę, do której sprowadza się cały mój wpis.
Jeżeli uwielbiacie „Pieśń Lodu i Ognia” i szukacie czegoś „w ten deseń” do poczytania w międzyczasie, nie mogąc doczekać się „Wichrów zimy”, powinniście zabrać się za „Królów przeklętych” jego autorstwa.
Nigdy nie widziałem się z Duronem na żywo, (zmarł kilka lat temu i żałuję, że nigdy nie miałem okazji uścisnąć jego dłoni), ale z tego, co słyszałem, był niezwykłym człowiekiem. Francuz, wielce dystyngowany, bojownik ruchu oporu przeciwko nazistom, historyk, członek Akademii Francuskiej. Możecie prześledzić fakty dotyczące jego życia w wikipedii, na pewno was zaciekawią. Tworzył opowiadania, powieści współczesne, powieści historyczne o Paryżu, oraz niesamowitą siedmiotomową serię o Francji czasów Filipa IV, o jego synach i córkach, klątwie Templariuszy, upadku dynastii Kapetyngów, genezie wojny stuletniej. Powieści te cieszyły się dużym zainteresowaniem we Francji. Do tego stopnia, że dwukrotnie stały się inspiracją dla programu telewizyjnego (niestety, nie spotkałem się z żadną wersją z dubbingiem lub napisami w języku angielskim). Serie te często były określane, jako „Ja, Klaudiusz, Francuz”.
W każdym razie, niezależnie, czy szukacie rozrywki dla zabicia czasu czekając na „Wichry zimy”, czy rozglądacie się za wciągającą lekturą, polecam Maurice’a Durona. Jako najlepszy pisarz historyczny od czasów Dumasa, na pewno cię nie zawiedzie.