Ostatnimi czasy coraz częściej zastanawiam się nad pewną kwestią – a mianowicie nad funkcją kulturotwórczą w światach postapokaliptycznych, które podawane są nam w szeroko pojętej popkulturze. I dochodzę do wniosku, że to właśnie owe kulturotwórstwo odgrywa w nadawaniu światu przedstawionemu w konkretnym tekście kultury większego autentyzmu oraz sprawia, że zarysowane uniwersum zaczyna żyć własnym życiem – spójnym, klarownym i niewątpliwie ciekawym antropologicznie.
Jednym twórcom w procesie światotworzenia wychodzi to gładko, innym topornie, co rzutuje nie tylko na późniejszym odbiorze i niskim poziomie realizmu, ale także sprawia, że sceneria, a nierzadko i historia, nie są wyłącznie spectrum czczych opisów i różnorakich zestawów rekwizytów, pełniących wyłącznie rolę statycznego, nie wnoszącego nic tła, wypranego z jakichkolwiek znaczeń. Jednak teraz chciałbym przyjrzeć się czemuś zupełnie innemu, aniżeli pewnemu aspektowi światotwórstwa autorskiego, bowiem chodzi mi raczej o funkcję kulturotwórczą sensu stricto, czyli procesu – istotnego w fabule bądź rozgrywanego na dalszym planie – tworzenia, kształtowania i przeobrażania kultur w tekście kultury, dodatkowo w realiach postapokaliptycznych. Oczywiście na wybranych dziełach, które nie zawsze grzeszą innowacyjnością, ambicjami i logiką – od teraz liczy się tylko rys kulturowy.
Uporządkowując we względnym składzie chronologicznym warto na początku przyjrzeć się klasyce, czyli arcydziełu Williama Goldinga, „Władcy much”, mikropowieści, która jak żadna inna w oryginalny sposób pokazuje funkcję kulturotwórczą. Po rozbiciu się samolotu, pasażerowie-dzieci bez jakiejkolwiek opieki osoby starszej, odkrywają tajemnice wyspy i dochodzą do wniosku, że muszą zorganizować sobie życie na niej oraz wyznaczyć zajęcia członkom grupy. Mimo iż naleciałości kulturowe z ogromnego świata wciąż chodzą im po głowie, to muszą samodzielnie radzić sobie w nowych realiach. Na pierwszym planie utworu przez całą akcję przewija się ten kluczowy motyw – chłopcy ustalają hierarchię i tworzą prosty system społeczny, wykształcają własną kulturę: budują chatki, wyprawiają się na polowania, zbierają owoce, utrzymują wieczne ognisko sygnałowe i zwołują wiece, zaś wieczorami przy ogniskach i w szałasach opowiadają sobie historie. Golding – być może nieświadom talentu w owej sferze – stworzył prawdziwą perłę przedstawiającą kulturotwórczość od podstaw. Do tego należy dołożyć fakt, że wymyślony przez bohaterów system w końcu upada – dochodzi do rewolucji, wytworzenia się silnej kultury alternatywnej, a potem kontrkultury, która sukcesywnie wypiera tą pierwszą.
W osławionym „Listonoszu” Davida Brina z kolei owa funkcja przedstawiona jest w zupełnie inny sposób, ale to także przez wzgląd na bohaterów dojrzałych i dorosłych, a także świadomych swego kulturalnego – właściwie już cywilizacyjnego – rodowodu. W Stanach Zjednoczonych po ogromnej katastrofie, która na zawsze zmieniła oblicze świata, ludzkość żyje w niewielkich grupkach, po trosze odcięta od pozostałych, i mimo że korzysta z niektórych osiągnięć przeszłości, to systemem panującym jest albo anarchia, albo neofeudalizm. Wszystko się jednak zmienia, gdy pewien wędrowiec przywdziewa mundur listonosza i zaczyna tworzyć historię o tym, że dawno upadły kraj się odradza – staje się symbolem nadziei i przywrócenia ducha narodu. W mentalności poszczególnych ludności dochodzą gwałtowne zmiany – każdy chce być znów członkiem społeczeństwa, każdy chce stanąć w świetle wspólnej, amerykańskiej kultury minionych dni. Nie ma znaczenia, że świat jaki znali przepadł, oni chcą go wykuć na nowo i przez to przywracają swą kulturę – w miarę możliwości – do dawnego stanu. Naturalnie, nie obywa się bez przeszkód, a imię tych Legion.
Nieco odmienne zjawisko widzimy w „Bastionie” Stephena Kinga – i pomijają element paranormalny – możemy obserwować, jak śmiertelny wirus dziesiątkuje miliardy ludzi, pozostawiając bardzo nikły odsetek odpornych na chorobę przy życiu. Procesy społeczne całkowicie ustają, elektrownie i wszelakie inne instytucje zamierają w martwym punkcie, a człowiek staje naprzeciw rzeszy wrogo nastawionych do siebie bliźnich. Co prawda wybrani doznają sennego objawienia, które sprawia, że wędrują do konkretnego miejsca, gdzie próbują wspólnie odtworzyć dawną kulturę – starają się egzystować jak dawniej, lecz brakuje im specjalistów, a kiedy ci zjawiają się, owocnie uwijają sobie ciepłe gniazdko. Wprawdzie King niespecjalnie popisał się umiejętnościami w kreowaniu oryginalnego kulturotwórstwa, ale skupił się mniej więcej na tym, co byłoby bardzo prawdopodobne podczas takiej katastrofy. Na szczęście nie zapomina także o społeczeństwie, jakie mogłoby się utworzyć, gdyby znaczna jego część składała się z ludzi niemoralnych – taka grupa wykształca się na drugim wybrzeżu Stanów Zjednoczonych Ameryki i mimo że w wielu punktach ich kultura nie różni się zbytnio od tej „dobrych”, to wyraźnie widać różnice.
Świetnym przykładem wykorzystania funkcji kulturotwórczej może być również cykl filmowy spod znaku Mad Maxa, stworzony przez George’a Millera, który to postanowił wykreować świat w lwiej części pochłonięty przez pustynię – obecnie jedna z najbardziej wyeksploatowanych scenerii utworów postapokaliptycznych, lecz wówczas wcale świeża. Niemniej, to właśnie w ramach swych dzieł zaprezentował społeczeństwa bandytów i ludzi zorganizowanych, broniących terytoriów z określonymi zasobami wodnymi i dostępem do ropy naftowej. Brutalny, nasiąknięty przemocą i testosteronem świat wykształcił kilka kultur, znacznie się od siebie różniących – przede wszystkim możemy podzielić je na te względnie przyjazne, oferujące swym członkom w zamian za konkretny wkład pracy jako takie warunki życiowe; oraz takie, które generalnie parają się zbrodnią, szabrowaniem i rabunkiem. Zapewne wiele osób, widząc dziś kulturowe interakcje i same ich obrazy w filmach Millera, powie, że dzieła przepełnione są – także w obrębie, który nas teraz interesuje – kliszami oraz schematami, ale to stwierdzenie przesadzone, bowiem to właściwie na łonie „Mad Maxa” wyrosła większość tych szablonów.
Warto się także przyjrzeć polskiemu podwórku fantastyki postapokaliptycznej, ponieważ i rodzime gremium pisarzy może poszczycić się przyzwoitą liczbą udanych utworów. Jednakowoż, myślę, że z funkcją kulturotwórczą najbardziej za pan brat jest Piotr Patykiewicz, który na swym koncie posiada – na chwilę obecną – dwie bardzo ciekawe oraz z pewnością nietypowe pozycje, które zainteresowanych tematem mogą szczególnie zaintrygować. Pierwsza „Dopóki nie zgasną gwiazdy” to powieść stworzona na bazie katastrofy, która zmiotła znane nam cywilizacje, zaś ziemię skuła lodem (po raz kolejny pomijam komponenty nadnaturalne) – ludzkość tym sposobem została zmuszona do osiedlenia się w górach, gdzie ma dostęp do – może nie posiadającego bogatych walorów smakowych, acz dostarczającego wartości odżywczych – pożywienia, z kolei temperatury są wyraźnie wyższe niż w dolinach. Wspomnijmy dodatkowo, że nie mamy do czynienia z kulturami, które pamiętają i używają niektórych wynalazków przeszłości. Procesy społeczne cofnęły się do czasów quasi-plemiennych: małe miasta tuż pod szczytami gór, rządzone są według hierarchii kastowej (zawodowej), małżeństwa są aranżowane, natomiast niemal wszystko kręci się wokół zdobywania pokarmu oraz opału na zimę. Druga część, „I wrzucą was w ogień” rozwija ten świat – tym razem ludzkość wytwarza dwie kultury: konserwatywną i progresywną, ta pierwsza właściwie postępuje podług starych zasad, a jedyną większą zmianą jest przeniesienie się z wyżyn w nizinny, gdzie łatwiej przeżyć. Jeżeli zaś chodzi o portret kultury postępowej, to stała się ona dość rozwiniętą społecznością – na ruinach dawnej cywilizacji wybudowano „nowoczesne” miasto, w obrębie którego powstały fabryki, a nawet elektrownia, mieszkańcy wynaleźli paliwo i ogrzewanie, skonstruowali kolej oraz starają się wciąż dążyć do udoskonalania tego, co ich otacza. Kluczowa jest także obrzędowość obu grup i wyraźny kontrast pomiędzy nimi – wspaniale napisana możliwość rozkwitu i porównania zaserwowana przez Patykiewicza na pewno zasługuje na poznanie.
Jeżeli na warsztacie jest postapokalipsa, to wypada wziąć też na uwagę uniwersum „Metra 2033” Dmitrija Głuchowskiego, które w temacie kulturotwórstwa ma wiele do zaoferowania. Szczególnie, że autor wziął sobie do serca realizację i detale mikrocywilizacji moskiewskiego metra. Powstałe na peronach i stacjach quasi-miasta oraz osady, obejmowane są strefami wpływów konkretnych systemów ideologiczno-ekonomiczno-religijnych, w których panują odmienne zwyczaje, choć całe metro wykształciło wspólną walutę – naboje, czasem prowiant. Nie można jednak uznać poszczególnej obyczajowości za skrystalizowaną kulturę, w świecie przedstawionym wciąż dochodzi do drastycznych przekształceń i zmian w układzie sił, przez co społeczność musiała stać się elastyczna i szybko dostosowująca do nowych realiów. Niemniej, nieodłącznym elementem „cywilizacji” metra są stalkerzy oraz parawojskowi, przemierzający tunele i powierzchnię, aby wykonywać swe zadania. Są częścią kultury i związane są z nimi pewne określone normy, zwyczaje i status. Uniwersum Głuchowskiego naprawdę zalicza się do tych bogatszych, rozbudowanych, oprawionych w przyzwoitą otoczkę kulturową, niejednokrotnie wnikającą na główny plan dzieła.
Na koniec coś z nieco – na pierwszy rzut oka – innego gatunku, bo wychodzimy z science fiction. Jak się okazuje w utworze w sztafażu fantasy, również może nastąpić apokalipsa – właściwie, pojawia się na długo przed rzeczywistym czasem akcji. Nasza Ziemia doznaje katastrofy, która nie dość, że lekko zmienia jej oblicze, to jeszcze nieco przekształca ją topograficznie. W takie realia wrzucają nas dwie (jest takich więcej) serie: „Rozbite Imperium” Marka Lawrence’a oraz „Sztejer” Roberta Forysia. W pierwszym na dodatek pojawia się magia prawdziwa (nekromancja, czarodziejstwo) oraz „przeszłości” (nieznana technika: bomby atomowe, hologramy), które mają istotną rolę w kształtowaniu się cywilizacji – chociaż większość kultur opiera się raczej na quasi-mediewistycznym systemie feudalnym, a nierzadko i prawie silniejszego. Na przestrzeni trzech tomów widzimy jednak, że przyjęte normy społeczne i kulturowe ulegają drobnym przemianom, ostatecznie zaś możemy wytypować tutaj wiele punktów, które napędzają progres bądź proces metamorfoz. W „Sztejerze” kultura niemal zawsze ma drugo i trzeciorzędne zadania – pojawiają się ludzie na poziomie rozwoju średniowiecznego człowieka, wszystko mocno przypomina świat Mrocznych Wieków, Kościół sprawuje tutaj najwyższą władze. Foryś postawił raczej na sprawdzone klisze oraz spektakularne sceny – niemniej, warto wiedzieć, że takie coś istnieje i zawiera w sobie szczątkowy zarys funkcji kulturotwórczej.
Mam nadzieję, że chociaż trochę nakreśliłem na czym polega owe zagadnienie i jak tylko w jednym aspekcie może odgrywać ważką rolę w kreowaniu – a co istotniejsze odbiorze – danego tekstu kultury. Funkcja kulturotwórcza jest nie mniej wyraźna w obecnych cywilizacjach, ale częstokroć tego nie zauważamy. Czasem jednak warto na chwilę się zatrzymać, zapamiętać portret społeczno-kulturowy i powrócić do niego za kilka lat, porównując teraźniejszość z nadchodzącą przyszłością. Na pewno będzie można dostrzec konkretne przemiany. W dziełach to także ma wielkie znaczenie, szczególnie jeżeli kogoś interesuje poletko światotworstwa.