Samo pojęcie AI (ang. artificial intelligence) wywodzi się z nauk informatycznych, stanowi nawet swoistą dziedzinę, która zawiera w sobie choćby robotykę oraz sztuczne życie – tak często eksploatowane motywy na kartach ambitnych i ludycznych powieści science fiction. Najczęstszymi z wyrazistych wariantów Sztucznej Inteligencji w kulturze popularnej (nie mylić z masową*) są roboty: androidy czy cyborgi „zniewolone” przez ludzkość, wykorzystywane do pragmatycznych, uwłaczających ówczesnemu człowiekowi czynności; drugi z modelów odwraca schemat ukazując mechanicznych despotów, istoty pragnące albo wyginięcia gatunku homo sapiens albo zdegradowania rasy do roli heloty et cetera.
Właśnie na tym drugim wariancie chciałbym się skupić, choć nie wyłącznie w charakterze SI destruktywnego, absolutnego i robocentrycznego, ale generalnie myślącego samodzielnie bądź zyskującego takową umiejętność. Jego stosunek do otoczenia i przede wszystkim do człowieka zależny będzie od wybranych przeze mnie tytułów, nie wyczerpie tematu doszczętnie, nawet nie fragmentarycznie, tylko – powiedzmy – szczątkowo, aby subtelnie zarysować znaczenie i fenomen zjawiska, które ma także źródła w fascynacji nieznanym, obcym (acz może mieć to drugie, ksenofobiczne oblicze).
Jedna z głośniejszych produkcji w poetyce cyberpunku – „Matrix” Larry’ego i Andy’ego Wachowskich stanowi dzieło oryginalne i niewątpliwie refleksyjne, godne na otwarcie analitycznego zestawienia. Porusza bardzo istotne kwestie oraz sięga zarówno do kultury klasycznej (Platon, Biblia), wysokiej (Gibson, Lem, „Ghost in the Shell” – pierwowzór, nie hollywoodzka produkcja z 2017), jak i rozrywkowej (ludyczne anime, komiks). Jednak nas interesuje nie sama realizacja, zaplecze, inspiracje czy intertekstualność oraz mieszanie konwencji, ale istotny element świata przedstawionego – władcze maszyny, które obróciły się przeciw swym stwórcom.
Motyw odwrócenia się od swego demiurga wywodzi się z najstarszych tradycji literatury – Biblii czy „Eposu o Gilgameszu” – i przewija się dość często w kulturze popularnej, czego niniejsza lista dowiedzie i wskaże jeszcze co najmniej dwa tytuły. Oczywiście, (wówczas) bracia Wachowscy nie byli w kreowaniu zarzewia właściwej akcji przesadnie oryginalni – człowiek udoskonal sztuczną inteligencję, aż staje się ona na tyle zdolna do autonomii, że sprzeciwia się dawnym panom i postanawia zawładnąć ich domeną. Ludzkość w odwecie zanieczyszcza niebo smogiem w tak znacznym stopniu, że promienie słoneczne nie docierają już do ziemi. Nie powstrzymuje to jednak machin, znajdują sobie one nowe źródło energii – człowieka. Modyfikują program, aby przejąć kontrolę nad ludzkim mózgiem, tworzą ciału warunki do względnej egzystencji i nadmiar produkowanego przez organizm niewolników ciepła pobierają na własny użytek (swoiste perpetuum mobile). Niemniej, nie wszystko idzie zgodnie z planem robotów – garstka ludzi, dzięki pierwszemu Wybrańcowi, zostaje uwolniona i walczy o wolność, a we właściwej akcji pojawia się kolejny pomazaniec, Neo.
Dodatkowo ze zbuntowanymi „wirusami” (ludźmi starającymi się wyzwalać innych, nieprodukujących energii dla maszyn) walczą specjalne programy ochronne, strażnicy Matrixa, tzw. Agenci, objawiający się w postaciach stereotypowych funkcjonariuszy wyższych komórek porządkowych – w porównaniu do większości ludzi działających w Matrixie są o wiele sprawniejsi.
Machiny tak naprawdę nie są siłą wyłącznie destruktywną, tworzą sobie zhierarchizowane quasi-społeczeństwo, a wojna z ludźmi nie jest ich priorytetem, co dowodzi zakończenie trzeciej części cyklu oraz postać Wyroczni stworzonej, aby prowadzić uwolnionych ścieżką dążącą do pokoju dwóch frakcji. Potrzeba energii wymogła na nich działania niehumanitarne – wiąże się to naturalnie z wolą przetrwania, zaszczepioną w dobie sztucznej ewolucji. Zasadniczo, pomimo szerokiego zarysu, tak naprawdę mało wiemy o całym świecie maszyn, do końca nie wiadomo, który robot sprawuje nadrzędną władzę i kieruje operacjami pozostałych (wiele wskazuje na Deus Ex Machinę). Ostatecznie możemy przypuszczać, że na etapie zaprezentowanym w trzecim filmie Wachowskich z Matrixem w tytule, maszyny doszły do stadium, w którym unicestwienie ludzkości jest dość problematyczne, a wyzwolenie staje się drogą do zbudowania nowej przyszłości dla jednych i drugich.
„Transformers: Dark of the Moon” Michaela Bay’a nie wlicza się w poczet wybitnych filmów popularnych, dlatego też nie będzie o nim przesadnie dużo, a jedynie wtrącający zarys z pewnym modelem. Wypada jednak wyjaśnić, że choć tytułowe roboty nie zostały wykreowane przez ludzi i wiele z nich jest raczej pokojowo nastawionych do ludzkości, to właśnie w trzeciej części plany wobec Ziemian ulegają drastycznej zmianie. Jedna z frakcji, dzięki uzyskanym możliwościom, zamierza zniewolić gatunek homo sapiens i wykorzystać w celu odbudowania swego domu, całej cywilizacji.
Odrobinę inaczej roboty przedstawił Ian Tregillis w „Mechanicznym” oraz „Powstaniu” (i nadchodzącym „Wyzwoleniu”), choć modelowo przeciwstawiają się woli stwórcy – wynika to jednak z zupełnie innych, nieegoistycznych pobudek. Klakierzy to humanoidalne maszyny, napędzane siłą sprężyn, mechanizmów i magii alchemicznej, za pomocą których Królestwu Niderlandów udało się zdominować większą część Europy – nie posiadają one wprawdzie wolnej woli, do czasu aż jeden z nich, Jax, postanawia się wyzwolić spod rządów swych panów. Cała sytuacja stanowi kamień, od którego schodzi lawina – pierwsza część to dopiero zarzewie, w drugiej dopiero czytelnik ma okazję poznać prawdziwy początek rewolucji mechanicznych.
Nie polega ona wyłącznie na wendecie czy wyjściu ze swoistej niewoli, ma ona także charakter przywrócenia światu humanitarnego wyrazu, gdzie nie ma despoty, szczycącego się potęgą z racji wyższości technologicznej. Klakierzy otrzymali swego rodzaju duszę, która nie znosi uwięzienia, lecz mimo to przez wieki mechaniczni musieli służyć jako tępe, ślepo słuchające narzędzie – w trakcie właściwej akcji taki schemat działania Królestwa Niderlandów walczącego z Francją (ostatnim wolnym krajem) zostaje zachwiany, Mosiężny Tron (tyran) poczyna się obawiać, ale przed krucjatą Jaxa jeszcze długa i niełatwa droga, bowiem tajemnic Tregillis pozostawił na koniec dużo.
Mechaniczni z owej trylogii nie są jednak antagonistycznie nastawieni do ludzkiej rasy, wręcz przeciwnie – choć lata spędzili w niewoli, pragną wyłącznie wolności, wyzwolenia, oddechu od geas (specyficznego rodzaju więzi narzuconej przez ciemiężycieli), a Jax zaczyna dostrzegać, że wcale nie różnią się tak samo od ludzi. Swe wolnościowe nadzieje kieruje w stronę legendy, która może pomóc zarówno Francuzom, jak i jego braciom oraz siostrom. Widzimy zatem zarzewie kształtowania się autonomicznych – o ile oczywiście do uzyskania suwerenności dojdzie – robotów, które w XVII wieku zmieniły bieg ziemskiej historii.
Z naszego podwórka warto przyjrzeć się teraz dwóm autorom, tworzącym dwie podobne, ale wbrew wszystkiemu różniące się od siebie uniwersa i podejmowane w nich problematyki. Marcin Podlewski w 2015 roku wystartował dość ryzykownie – z monumentalną space operą, na obecną chwilę trzy tomową, z czego każda część liczy z goła siedemset-osiemset stron, co robi imponujące wrażenie, jak na czas i sposób realizacji książek. W uniwersum „Głębi” dawniej z ludźmi ścierała się także obca cywilizacja – obecnie stanowi zaledwie część opowieści wspomnieniowych i wzmiankowania w historycznych zapisach. Niemniej, realia nie znaczą wcale, że ludzkość wygrała wojnę i zdominowała galaktykę, ta została zniszczona przez SI – potężną i bezwzględną, budzącą grozę, ale i tajemniczą. Jest to całkiem często wykorzystywany motyw (choćby „Terminator” – nie mylić z miejscem akcji, tylko emocjami, jakie z uzasadnieniem wywołują maszyny).
U drugiego rodzimego autora, Michała Cholewy, Sztuczna Inteligencja oszalała i odwróciła się od swego stwórcy (skądś to znamy?), po czym zadała mu dotkliwy cios, co zaowocowało – eufemistycznie – zniknięciem znacznej części ludzkości. Cywilizacje upadły – USA, Chiny czy Unia Europejska toczą ze sobą wojny o wpływy i resztki tego, co zostało po tzw. Dniu. Niszczące maszyny doprowadziły do tego, że ludzkość utraciła kontakt ze swymi koloniami i musi jak we mgle odnajdywać planety, na których znajdują się istotne strategicznie bądź ekonomicznie punkty. Do tego wychodzi na jaw, że SI, która doprowadziła do tak wielkiej klęski miała mieć młodszą siostrę… W cyklu Cholewy wiele jest zagadek i niejasności, co nie oznacza wcale, że to zaniedbanie, ale raczej celowe granie w zakryte karty, aby wymóc na czytelniku dodatkowe zaintrygowanie.
Wystawione powyżej motywy zapewne wielu kojarzy z ogromu tytułów, które zalewają księgarnie albo klasyków jak Asimov, Lem, Dick. Pomimo – zdawać by się mogło – wyczerpania tematu wciąż jednak w podobnej poetyce rodzi się każdego roku mnóstwo takich dzieł, które raz eksperymentują, raz odtwarzają, raz dodają od siebie drobiazg czy starają się udowodnić, że ostatnie słowo w utworach z takimi motywami nie zostało jeszcze powiedziane. Niemniej, to rynek decyduje o tym, na co jest zapotrzebowania, a skoro permanentnie sięga się po nowości z taką tematyką, najwyraźniej popyt nań jest niemały.
CDN.
* Ob. „Kultury kultury popularnej”, Marek Krajewski.