Drzemiącego Wezuwiusza obudziło pukanie do drzwi. Czarownik spojrzał zaspanym jeszcze wzrokiem za okno i ujrzał słońce chowającie się już w połowie za widnokręgiem. Nie spodziewał się nikogo o tak późnej porze.
– Kto tam? – Spytał, ziewając.
– Rada Trzech mnie przysyła.
Odpowiedź sprawiła, że Wezuwiuszowi zadrgała powieka, a serce biło przynajmniej dwa razy szybciej. Czego oni znowu chcą? Ostatnio sprawował się wszak nader poprawnie. No, może za wyjątkiem tej spalonej gospody w oddalonej o dwie doby wiosce. Skąd mógł jednak wiedzieć, że ten płomień się teleportuje? W każdym razie teraz już nie miał wyjścia i musiał otworzyć drzwi. Jego oczom ukazał się młodzieniec, na oko student trzeciego roku Sztuk Magii.
– Witajcie przybyszu. – Rzekł, starając się ukryć niechęć do gościa. – Co was do mnie sprowadza?
– Wejść mogę?– Tak, oczywiście. – Zakłopotał się Wezuwiusz, gdyż powinien to zaproponować już wcześniej. – Napijecie się czegoś?
– Naparu ze smoczej krwi, jeśli można.
– Obawiam się, że dziś rano wypiłem ostatnie krople. – Skłamał. Ostatni raz pił ten bogaty w energię napój podczas studiów. Sam nie potrafił go przyrządzić. Ba, nie potrafił nawet zdobyć niezbędnych składników. – Poza tym, napar smoczy nie jest wskazany do picia przed snem. Bo domyślam się, że będziecie u mnie nocowali?
– Tak, zgadza się. – Odrzekł młody człowiek. – Dziś, jutro i przez najbliższych kilka miesięcy.
Usłyszawszy te słowa, przygotowujący ziołową herbatę Wezuwiusz wzdrygnął się. Jego powieka trzęsła się teraz niczym noga świerszcza trzymanego w dłoniach. Minęła dłuższa chwila, nim był w stanie wydobyć z siebie coś więcej niż głośne przełknięcie śliny.
– Słucham? – Spytał.
– Tu mam wiadomość od Rady Trzech. – Odpowiedział chłopak i wyciągnął zwój zbrązowiałego papieru.
Wezuwiusz wziął go do ręki, zerwał jednym ruchem pieczęć, którą był zalakowany i zaczął czytać. Twarz jego wygięła się przy tym i przyjęła formę dziwnego grymasu, który aż nadto zdradzał emocje towarzyszące czarownikowi podczas lektury.
– Zatem masz odbyć u mnie staż… – Powiedział Wezuwiusz.
– Dokładnie.
– U mnie? – Czarownik wolał się upewnić.
– Tak. W czymś problem? – Zaniepokoił się młodzieniec.
– Nie, nie… – Wezuwiusz przerwał na chwilę swą wypowiedź, wyraźnie się nad czymś zastanawiając. – Teraz pewnie jesteś zmęczony i głodny. Mam tu pierś pieczonego kuraka. Zjedz w spokoju, a potem wypocznij. Spał będziesz tam, pod ścianą. Jutro wszystko omówimy. A teraz pozwolisz, że się położę. Miałem ciężki dzień.
Wezuwiusz pościelił niewielkie drewniane łóżko spowite warstwą kurzu zdradzającą, jak długo nie było ono używane. Sam położył się na swoim łożu i odwrócił plecami do gościa. Starał się zasnąć jak najszybciej, jednak wieczorna wizyta nie dawała mu spokoju. Czarownik rozważał dwie możliwości.
Według pierwszej młodzieniec był wysłannikiem Rady Trzech, który miał sprawdzić, jak Wezuwiusz sobie radzi. Czarodziej słyszał kiedyś o takich praktykach mających na celu kontrolę co słabszych magów.
Było jednak całkiem możliwe, że chłopak mówił prawdę i faktycznie ma odbyć tu staż. Jakim jednak niedorajdą musi być ów adept Sztuk Magii, skoro przysłali go właśnie do Wezuwiusza, który nie był, bynajmniej, zesłany na to odludzie za wybitne wyniki w nauce.
Analizując obie alternatywy, czarownik doszedł do jednego wniosku – chłopaka trzeba się pozbyć.
***
Sen Wezuwiusza nie był najspokojniejszy tej nocy, którą przespał zresztą zaledwie w połowie. Zastanawiał się bowiem, co zrobić z niechcianym gościem, albo też, ujmując rzecz dosadnie, jak go pogonić. Na sam początek mag postanowił sprawdzić, z kim naprawdę ma do czynienia. Kontrolerem, czy też najzwykleszym w świecie fajtłapą.
– Zjemy śniadanie i idziemy do pewnego gospodarza. – Powiedział Wezuwiusz, stawiając posiłek na stole. – A tak w ogóle, jak masz na imię? Zdaje się, że wczoraj zapomniałem spytać.
– Mówią na mnie Ziemowit. – Odrzekł chłopak.
– Świetne imię dla czarodzieja. No ale teraz jedz i niedługo ruszamy.
Siedzieli tak może piętnaście minut, nim jajecznica i czerstwawy już chleb zniknęły z ich talerzy. Jak tylko Wezuwiusz przełknął ostatni kęs, wstał i zaczął się przygotowywać do drogi.
Sędziwy już mag nigdy tak nie spieszył do pracy. W zasadzie starał się ograniczać wypełnianie swoich obowiązków do absolutnego minimum, czyli do spełniania co niektórych próśb chłopów, co i tak z reguły kończyło się problemami gastrycznymi mieszkańców wsi. I to w najlepszym przypadku!
Szybko pognali zatem do gospodarza, który zdziwił się nie lada, gdy zobaczył Wezuwiusza. O przysługę błagał go bowiem przed dobrym miesiącem, nie licząc zresztą na żadną pomoc. Uradował się jednak, gdyż zaraza wybiła mu już połowę drobiu. Nawet jeśli ofiarą miałaby paść jego żona, a trzeba sobie powiedzieć, że było to bardzo prawdopodobne, warto spróbować.
– Pan tutaj… – Zwrócił się Wezuwiusz do Ziemowita. – Ma problem z ptactwem. Nie noszą jaj, padają jak te… no… kaczki. Co z tym zrobisz?
– Ja? – Zdziwił się młodzieniec.
– Tak! – Oburzył się Wezuwiusz. – Zdaje się, że przyjechałeś do mnie na staż?!
– Czy nie powinienem przypadkiem najpierw zobaczyć mistrza w akcji, by czerpać od niego nauki i potem, ewentualnie, samemu działać?
– Słuchaj no, chłopcze! Gdy byłem w twoim wieku, uczyłem się przede wszystkim na błędach! – Wykrzyknął honorowo Wezuwiusz. Po chwili jednak duma z niego uszła, gdy przypomniał sobie, ile tych błędów było w ostatnim czasie. – Poza tym zapomniałem zabrać różdżki.
Skłamał. W rzeczywistości jego różdżka leżała w szafie. Złamana. Usiadł na niej niegdyś nieopatrznie. Wstydził się jednak zgłosić do Rady po nową, nie wypada bowiem, by mag w jego wieku utracił różdżkę. Zwłaszcza w taki sposób. Zresztą, może nawet i lepiej, że jej już nie ma zważywszy na to, jak nieumiejętnie z niej korzystał.
– Dobrze. Eee… – Zmieszał się Ziemowit. – Pamiętam jedno zaklęcie… Ćwiczyłem je jednak dość dawno, na zwierzolecznictwie magicznym. Lepiej się odsuńcie!
Młody czarownik podniósł w tym momencie różdżkę, zatoczył nią koło, wskazał na leżącego przed nim koguta i wypowiedział coś w stylu: „Pada kura, gęś też pada, niechaj znajdzie się tu rada”. W momencie tym ptak podskoczył, wydając przy tym dźwięk niepodobny wcale do piania, i eksplodował, obsypując zgromadzonych mężczyzn pierzem.
– Yyy… Chyba zaakcentowałem nie tę sylabę. – Zaczerwienił się Ziemowit.
***
Wiedząc już, z jaką niedorajdą miał do czynienia, Wezuwiusz postanowił przejść do realizacji kolejnej części swego planu. Nie było to zadanie proste. Jest niewiele możliwości wydalenia przydzielonego stażysty. W sytuacjach takich zresztą z reguły obarczało się całą winą maga, który sprawował nad swoim młodszym kolegą opiekę. Mając to wszystko na uwadze, Wezuwiusz postanowił działać.
– Pójdziesz do lasu. Przyniesiesz mi kilka ziół. – Powiedział do Ziemowita. – Tu masz listę.
– Do lasu? – Młodzieniec otworzył szeroko oczy z przerażenia.
– Tak, do lasu? W czymś problem?
– Przecież ja się tu zgubię! – Strach Ziemowita zdawał się narastać. – Las jest ogromny, a ja, póki co, ledwo z tej chatki zdążyłem wyjść.
– Czarodzieje się nie gubią. – Odpowiedział spokojnie Wezuwiusz. – Oni, co najwyżej, wędrują więcej, niż mieli pierwotnie w planach. Poza tym ten lasek nie jest przecież taki duży.
Ziemowit dokończył śniadanie, które mogło być jego ostatnim i zaczął przygotowania do podróży. Spakował dwie pajdy chleba, różdżkę i trochę ziół wraz z kociołkiem, by ewentualnie naparzyć sobie coś do picia w trakcie drogi, a następnie udał się do drzwi. Kładąc rękę na klamce, odwrócił się jeszcze w nadziei, że być może jego opiekun zmieni zdanie. Ujrzawszy jednak jego minę wyszedł, nie żegnając się nawet.
Wezuwiuszowi było żal Ziemowita, musiał się jednak go pozbyć. Wiedział, że chłopak zgubi się w lesie, może nawet nigdy nie wróci, ale nie mógł pozwolić, by krzątał mu się pod nogami. Jeden ciamajdowaty mag we wsi wystarczy, a Wezuwiusz się w tej roli sprawdzał wyśmienicie.
***
Wezuwiusz pił właśnie herbatę ze świeżych liści mięty, gdy przerażony Ziemowit wbiegł do chatki. Bok jego dlugiego płaszcza był rozdarty na całej długości, a na głowie spoczywał kociołek. Młodzieniec starał się złapać dech, a unoszący się w powietrzu dym palonej fajki z pewnością nie ułatwiał mu zadania. Wezuwiusz spoglądał na niego, nie mówiąc ani słowa.
– Ja, ja, ja… – Ziemowit próbował ułożyć zdanie. – Ja… przyniosłem te zioła.
Wezuwiusz liczył co prawda, że Ziemowit powie coś w stylu „rezygnuję” lub też po prostu poprosi o zmianę opiekuna, jednak był przygotowany również na taką okoliczność. Spokojnie wstał, sięgnął po kartkę leżącą na biurku, dał ją młodzieńcowi i powiedział: „Czytaj”.
Ziemowit rozwinął rulon, przeleciał wzrokiem tekst i otworzył oczy ze zdziwienia.
– Czytaj, powiedziałem. – Powtórzył Wezuwiusz.
– Droga Rado Trzech! – Zaczął Ziemowit. – Uprzejmie donoszę, iż nie jestem w stanie sprawować dalszej opieki nad stażystą, którego mi przysłaliście. Od początku jego wizyty starałem się rozpościerać nad nim ochronne skrzydła. Ziemowit nie wykazał się jednak oczekiwaną przeze mnie wdzięcznością i gdy zleciłem mu proste zadanie zebrania ziół w rosnącym nieopodal lasku, młodzieniec w formie niezrozumiałego dla mnie buntu zniknął. Wrócił po tygodniu i rzucił mi pod nogi uschnięte już w połowie zioła. W związku z tym, uznając swoją pedagogiczną porażkę, zmuszony jestem odesłać go do Państwa.
– Z poważaniem Wezuwiusz! – Dokończył triumfalnie czarodziej i wyprosił młodzieńca za drzwi, nie pozwalając mu nawet dojść do słowa.
***
Wezuwiusz zdążył już zapomnieć o niedawnej wizycie, która zakłóciła spokój jego chatki, gdy u drzwi znów rozległo się pukanie. Mag podszedł do nich zmęczonym, powolnym krokiem, otworzył i podskoczył z zaskoczenia. W tym czasie Ziemowit wszedł do izby, rozciągnął nogi na niewygodnym łóżku i spoglądał na zdumionego czarodzieja.
– Co u licha?! – Wrzasnął Wezuwiusz.
– Czytaj. – Powiedział Ziemowit wręczając swojemu opiekunowi zwiniętą i zalakowaną kartkę. Wezuwiusz rozwinął rulon, przeleciał wzrokiem tekst i otworzył oczy ze zdziwienia.
– Czytaj, powiedziałem. – Powtórzył Ziemowit.
– Drogi Wezuwiuszu! – Zaczął czarodziej. – Z niemałym rozczarowaniem przeczytaliśmy wiadomość od Ciebie. Zawiodło nas zarówno zachowanie Ziemowita, jak i Twoja szybka rezygnacja ze sprawowanej nad nim opieki. Jednocześnie jesteśmy przekonani, że nikt nie nadaje się do tego zadania lepiej niż Ty, a decyzja o wydaleniu młodzieńca podyktowana była Twą niespotykaną już niestety, choć niezrozumiałą dla nas skromnością. W związku z tym postanowiliśmy zawrócić Ziemowita, by mógł się dalej rozwijać pod Twoimi „ochronnymi skrzydłami”.
– Z poważaniem Rada Trzech! – Dokończył triumfalnie Ziemowit. – Czytaj dalej.
– P.S. Przekonani o słuszności naszej decyzji postanowiliśmy wydłużyć staż na czas nieokreślony.