Tego wieczoru tawerna pękała w szwach. Wszystko za sprawą marnej pogody, która od kilku dni rozpościerała się baldachimem ponurych chmur nad całym Cesarstwem. Karczmarz sycił chciwość, klienci brzuchy, wszyscy na swój sposób radzili sobie z szarością i intensywnymi ulewami. Tylko na twarzach karczemnych pomocników próżno było szukać zadowolenia.
– Ogłupieli! – Skarżyła się młodziutka służka czekając w kuchni za strawą. – Zachowują się, jakby Dakkarzy mieli wrócić i jutro już by po karczmie śladu nie było…
Kucharz tylko sapnął na te słowa. Pracował ciężko i nie brakowało mu zajęć, by znajdywać jeszcze czas na narzekania.
– Zaczęłam liczyć ile piw już dziś podałam, ale to było jak liczenie owiec przed snem, no i przestałam…
Kolejne sapnięcie w odpowiedzi wcale nie zniechęciło służki do dalszej paplaniny.
– Ale i bez tego mi się oczy domykają same… Ileż to można pracować! Jakby jeszcze jaki bard przygrywał na lutni, to może i by mnie tak nie nużyło… a tak to…
Kucharz nie mogąc dłużej znieść słowotoku młódki przerwał jej wywód, mówiąc.
– A tu ci powiem nowinę, która żadną tajemnicą nie jest, ale że ty wolisz gadać jak najęta zamiast czasem uszu nadstawić to jej nie znasz, o.
– Nowina? Jakaż to nowina, czemu ja nic wiem? Powiedz mi, proszę powiedz!
Kucharz uciszył służkę stanowczym gestem dłoni i oznajmił.
– Dziś do karczmy zawita bajarz, może i lutni mieć nie będzie, ale jeśli opowieści ciekawe będą to możemy liczyć, że ludziska zapomną choć trochę o brzuchach i kufelkach.
Służka rozpromieniła się bardzo.
– Bajarz! – Klasnęła pełna radości. – Uwielbiam bajki! Uwielbiam!
Kucharz pokiwał głową wracając do swoich czynności.
– Tak, tak, tak. – Wymamrotał przedrzeźniająco. – A teraz masz tu jadło i zanieś na stół przy którym nasz wybawiciel zasiadać będzie.
Służka nabrała nowych sił i z wielkim entuzjazmem odebrała od kucharza tackę z parującą miską. Jak strzała pomknęła do izby, lecz będąc już między gwarnym tłumem przygryzła wargę. Który to stolik, myślała nie wiedząc gdzie postawić tacę. Nie będę przecież pytać karczmarza, sama sobie poradzę! Dumała tak głęboko, że nie zauważyła nawet jak do izby wchodzi samotna postać. Przybysz poruszał się ostrożnie, drogę badając drzewcem. Trącił służkę w stopę i wyrwał ją z zamyślenia.
– Przepraszam… Nie chcę się tu błąkać, czy pokażesz mi stolik na którym czeka na mnie kolacja?
Młódka zakłopotała się na kilka uderzeń serca.
– Czy pan jest bajarzem? – Spytała nagle, gdyż mężczyzna miał niecodzienny wygląd. Nigdy go tu wcześniej nie widziała, cały był przemoknięty i pomimo posępnego wyglądu głosem swoim sprawiał, iż robiło jej się przyjemnie ciepło.
Przybysz pokiwał twierdząco głową.
– Tak, zaprowadzę pana! Proszę za mną. – Młódka ruszyła do pierwszego wolnego stolika, który zobaczyła, ponieważ nie wiedziała który dokładnie przeznaczono bajarzowi. Serce waliło jej młotem, choć sama nie wiedziała co tak ją poruszyło.
Przybysz musiał pytać innych gdzie poszła jego przewodniczka, ponieważ w karczmie było za głośno by podążać za krokami. Kiedy dotarł na miejsce i usiadł w wygodnym krześle, jadło czekało już na stoliku.
– Będzie pan opowiadać?
Zapytała młódka z dziecinną ciekawością w głosie, stojąc tuż obok.
– Owszem. Pozwólcie mi zjeść i jak tylko przełknę ostatni kęs mówić zacznę.
Służka z uśmiechem jak głupia do sera ukłoniła się przed gościem, po czym zawołana przez karczmarza zostawiła przybysza sam na sam z posiłkiem i pomaszerowała do kontuaru.
Gdy bajarz skończył jeść, karczmarz zapowiedział go przed gawiedzią. Rozmowy przycichły, większość z zainteresowaniem spojrzała w kierunku dziwnego gościa. Ten podniósł głowę i ozwał się głosem wdzięcznym i czystym jak woda górskich strumieni.
– Pozdrawiam was i witam. Dobrze zasiąść tak i ogrzać się przy kominku, zjeść, posłuchać jak skorzy jesteście do rozmów. Dziękuję wam bardzo, pozwólcie jednak, że teraz to ja pomówię trochę do was.
Ktoś zaczął szeptać, ktoś syknął żądając ciszy, zaszurały nogi krzesła, jakiś kufelek stuknął o blat, w końcu pojedynczy głos wzniósł się ponad szmery i zawołał chwacko.
– Słuchamy!
Bajarz uśmiechnął się, rozsiadł wygodniej w krześle i otworzył usta.
– Lubicie opowieści, prawda? – Wszyscy pokiwali mówiąc odważnie „tak!” – Wiedziałem! To świetnie, doprawdy wyśmienicie! Tak się składa, że znam pewną historię, a dość już się należała bezczynnie w głowie. Czas rozprostować kości jej treści! Słuchajcie uważnie…
Dawno, dawno temu, w pięknym, górzystym Romen Dorze
Żyło dwóch braci w bardzo pokomplikowanym sporze,
Bowiem choć żaden nie darzył drugiego szacunkiem,
Raz do roku zapraszał swojego krewniaka na ucztę.
Wydatków na bale żadnemu nie było szkoda,
Ważne by ten drugi zobaczył ile to ten pierwszy nie ma bogactw.
A że obaj pochwalić się mogli pokaźnymi majątkami
Ich walka o zazdrość nigdy nie znalazła swoich granic.
„Jak przyjedzie do mnie to dopiero mu pokażę!”
Brat, wracając od brata, krzyczał tak za każdym razem.
Stało się zwyczajem, gdy kończono ucztę
Gość swojego gospodarza obdarzał nielichym podarunkiem.
I któregoś takiego spotkania już z kolei
Brat bratu dał taki prezent, że ten mało się nie wykoleił.
„Drogi bracie…” Szeptał jeden uśmiechając się złośliwie „Coś ci wyznam”
„Oto płaszcz dla ciebie, uszyty ze smoczego skrzydła…”
Piękny był to dar, szyty nićmi dawnej magii
Brat zamiast się cieszyć ze złości mało się nie zabił.
Gra to była między nimi doprawdy niesamowita…
Bo chodziło w niej o to kto lepszy prezent zgotuje dla przeciwnika.
„Dość mam tego łachudry jednego!” Brat ryczał, pełen gniewu
„Koniec z nim! Trzeba doprowadzić do pogrzebu!”
Chodził, nie spał kilka dni, bo pałał nim gniew
W końcu w dłonie klaszcząc krzyknął „Wiem! Potrzebny mi lew!”
Gawiedź słuchała, jak przewidywał kucharz, nikt nie pamiętał o tym, by uprzykrzać się kolejnymi zamówieniami na piwa i posiłki. Otrzymał to na co miał nadzieję i cieszył się niezmiernie.
– Dzi…
To służka zaczynała gadać, lecz kucharz warknął na nią i zmierzył takim wzrokiem, że mimo swojego charakteru umilkła i dalej słuchała, z lekko znużonym spojrzeniem patrząc na bajarza.
Obaj bracia byli bardzo przebiegli, wszak brat to brat
Nic więc dziwnego, że u obu pomysł był ten sam.
Obaj w otrzymanym prezencie zawsze zwykli szukać czegoś…
Co byłoby w nim nie takiego i marnego.
Dajmy smoczemu skrzydłu odpocząć w tej chwili…
I powróćmy z bratem do brata w nowe odwiedziny.
Uczta była taka jak zwykle, tylko ciut bogatsza niż ostatnio
„Mam dla ciebie bracie coś pięknego” rzekł brat, gdy ostatni raz już mlasnął
„Tak? A cóż to tak pięknego jest?”
Brat nie odpowiedział, machnął na sługę, do sali wprowadzony został lew.
Bestia wielka i silna, grzywa jej gęsta, bardzo piękna
Jak brat ujrzał, mało żyłka mu nie pękła.
„Drogi bracie, jakim rad jest na twój prezent!”
Radość udał, choć po cichu już się dławił gniewem.
Wkrótce jeden drugiego pożegnał, odjechały wozy
Przysiadł, lwu się przyglądając i zalamentował „I co zrobić? I co zrobić?”
Bajarz poszukał dłonią piwa, lecz nie było go pod ręką. Kufel stał przygotowany na blacie, lecz kilka stolików dalej. Gawędziarz posmutniał i postanowił skrócić swoją opowieść, ponieważ nic mu tak nie dokuczało jak suchości w gębie.
Siedział brat w sali, a naprzeciw mu siedział zwierz
„Musisz ty mieć jakąś wadę!” Mamrotał brat tak aż go zastał zmierzch
Lew, jak to lew, dumnie, niczym posąg
Siedział, a brat chodził wkoło i już obmyślał osąd.
„Grzywa – piękna, łapy – silne, ślepia – bystre, pazury – ostre”
Powiadali, że brat nawet pod ocenę wziął co sprośnie…
I kiedy trząsł się już, porażki omal pewny
Nagle szepnął z olśnieniem „Jeszcze zęby…”
Stanął nad lwem, mówiąc „Otwórz paszczę, bom jest zły!”
Lew usłuchał, zabłyszczały w świetle świec ostre kły.
„No no no… Białe, zdrowe…” Brat zamruczał.
Z przodu zęby białe, więc na tyły zajrzeć musiał.
Wsunął głowę w rozwartą paszczę lwa
I przyglądał się tam zębom jakiś czas.
Wkrótce zacmokał „Jak tam ciemno, to zobaczyć ciężko…”
Zostawił lwa na chwilę i powrócił doń z płonąca świeczką.
Znów łeb w paszczę wsunął i już chciał wykrzyknąć
Kiedy płomyk świeczki podniebienie bestii liznął.
Ogień lwa ukąsił, jak dłoń buszującą w ulu
Bestia zawyła i kły zacisnęła z bólu
Co się stało dalej? Toż to nawet wiedzą malcy
Ciało padło, głowa została w lwiej paszczy.
Co do drugiego z rodzeństwa… sprawa śmieszna…
Posiadanie smoczych skór, należało wtedy do przestępstwa.
Słuchy chodził takie wkrótce po każdej ulicy
„Tynhor, brat Rohnyta, za chodzenie w smoczej skórze skończyć ma na szubienicy”
Bard skończył, poprosił o piwo i ktoś mu je podał, lecz inni siedzieli tylko i szeptali między sobą. Został w karczmie aż do świtu i niejedną opowieść przekazał ludziom. Kiedy był już dzień, słońce po wielu dniach pojawiło się na niebie, karczma opustoszała. Bajarz poszedł dalej i przez lata nie gościł w okolicy.
Sprzątając po tłumach, kucharz i służka rozmawiali ze sobą.
…
– A ja to myślałam, że ciekawe opowieści będą. O mieczach, królach! O księżniczkach i czarach! A tu nic. Jak mi się z początku ten bajarz podobał, tak teraz dla mnie mógłby wcale nie przychodzić. Mało nie usnęłam! Mówię wam! A teraz ze zmęczenia przed tym, jak się ratowałam, by nie usnąć, to nie mam już sił na to sprzątanie!
Kucharz spojrzał na nią z politowaniem i wycedził.
– Praca była – źle. Bajarz przyszedł, pracy nie było – też źle. Powtarzam ci… Naucz się słuchać. I myśl.
Autor: Korga