Jego pierwsza trylogia, „Kruczy Cień”, zachwyca polskich czytelników od jakiegoś czasu, ale już w lipcu miłośnicy soczystej fantasy będą mogli zapoznać się z jego nowym projektem – „The Draconis Memoria” opowiada o świecie, w którym picie smoczej krwi ofiarowuje nadnaturalne możliwości. O tym, czym właściwie jest ten cykl, ile będzie mieć tomów, jak autor pracuje nad powieściami czy czego szuka w literaturze możecie dowiedzieć się z przeprowadzonego z Anthonym Ryanem wywiadu.
Niedługo w Polsce odbędzie się premiera “Ognia przebudzenia”. Czy mógłbyś powiedzieć coś więcej o tej książce albo o całym cyklu? Jakaś zachęta?
“Ogień przebudzenia” otwiera moją nową serię “The Draconis Memoria”. Różni się ona znacząco od wcześniejszych utworów, bowiem tym razem rozgrywa się w świecie przypominającym Europę w dobie dziewiętnastego wieku, w czasie rewolucji przemysłowej, co oznacza, że para napędza technologię i broń. To także świat, w którym żyją smoki, a wybrani mogą posiąść moce po wypiciu ich krwi. Fabuła obraca się wokół próby odnalezienia zaginionego mitycznego Białego Smoka, mogącego doprowadzić do zdarzeń, które odmienią oblicze świata – to zaś będzie rozwijane w dalszych tomach cyklu.
Historie z trylogii “Kruczego Cienia” utrzymane są w klimatach high fantasy, podobnie “The Draconis Memoria”. Czy wiąże się to jakoś z Twoją pasją?
Piszę fantasy, ponieważ moja wyobraźnia odbiera „magiczne” fale, choć czasem sięgam także po science fiction. Fantasy daje mi – jako autorowi – nieograniczoną liczbę możliwości do zabawy z nieskończonymi wariantami rzeczywistości. Ponadto, tak wielka wolność wymaga pewnej dozy dyscypliny, aby zapewnić tworzonym światom logiczną spójność. Myślę, że fantastykę uwielbiam, dlatego że przepadam za kreowaniem czegoś od podstaw, chociaż niemało elementów czerpię z historii naszego świata. Moje światy mogą być tak piękne albo tak brzydkie, jak ja tego zechcę, a moi bohaterowie nie muszą podlegać znanym nam wzorom kultury.
Ale Twoje pierwsze utwory nie były utrzymane w takich klimatach. Czym w ogóle jest project “Slab City Blues”? Badaniem rynku, własnego warsztatu, literacką próbą?
„Slab City Blues” jest serią krótkich prac osadzonych w świcie przemocy, na orbitującej stacji kosmicznej, osadzonej dwieście lat w przyszłości. Te opowieści są w klimatach thrillerów neonoir, rozgrywających się w okresie po walkach o wyzwolenie się społeczeństwa owej stacji spod ziemskich rządów. Głównym bohaterem jest znużony weteran, spędzający swój czas na polowaniu na seryjnych morderców i genetycznie zmodyfikowanych zabójców. Seria ma swoje specjalne miejsce w moim sercu, ponieważ pierwsza jej część była pierwszą opowieścią, którą opublikowałem w 2011 roku. Reakcja na nią była na tyle pozytywna, że zachęciła mnie do publikacji „Pieśni Krwi”, pierwszego tomu trylogii „Kruczych Cieni”, będącej przyczyną tego, że stałem się pisarzem pełnoetatowym. Gdy skończyłem „Slab City Blues” w 2015 roku, była już długą, pełnoprawną powieścią, ale nie zamierzam do niej powracać. Chociaż nie mogę niczego obiecać.
“Pieśń Krwi” wydałeś początkowo na własny koszt. Czy książka już wtedy przyjęła się dobrze, czy gdy opublikowało ją wydawnictwo Penguin books? A może sukces dało się odczuć dopiero po pewnym czasie?
„Pieśń Krwi” była dostępna w ebookach Amazona przez cztery miesiące – i w tym czasie wydawnictwo kontaktowało się ze mną, a jednocześnie udało mi się już sprzedać trzy tysiące kopii na platformie internetowej. Zatem był to całkiem niezły start i zdobyłem wiele pozytywnych recenzji. Wydanie Penguin books nie wychodziło przez sześć następnych miesięcy, ale kiedy już książka ujrzała światło dzienne, sprzedała się w liczbie czterdziestu tysięcy kopi do końca 2012 roku. Wyprzedawała się wyjątkowo dobrze, co – jak myślę – jest zasługą tego, że Penguin books zdecydowało się ją wydać.
Pisaniem zajmujesz się pełnoetatowo. Jak rozplanowujesz sobie dzień – pracujesz w wyznaczonych godzinach? Tworzysz, gdy nachodzi Cię wena? Znajdujesz w tym w ogóle czas dla siebie?
W większości na co dzień piszę po południu, spędzając poranki na korespondencji i sprawach administracyjnych. Zazwyczaj staram się pisać w półgodzinnych sesjach po pięćset słów naraz i ustaliłem sobie dzienną normę dwóch tysięcy. W tej chwili dobiłem do trzech, ponieważ zbliża się termin na oddanie trzeciego tomu „The Draconis Memoria”. W niektóre dni słowa wylewają się łatwiej niż w inne, choć to nie wpływa na jakość mojego pisania. Jeżeli chodzi o zarządzanie czasem, myślę, że „ty nie znajdujesz czasu, tylko go tworzysz”. Pisanie jest moją pracą i priorytetem na tle innych czynności. Jak ktoś powiedział, „życie zawsze zbacza z drogi”, np. zobowiązania rodzinne, nieprzewidziane choroby i tak dalej, sprawiają, że pisanie musi zająć miejsce na tylnym siedzeniu, ale nigdy na bardzo długo.
A zdradź, jak zaczęła się Twoja przygoda z literaturą?
Nie pamiętam czasu, w którym nie potrafiłem czytać i nie czytałem. Nawet będąc dzieckiem. Zainteresowanie fantasy zaczęło się naprawdę wcześnie, wraz z odkryciem Lloyda Alexandra i jego „Kronik Prydainu”, kiedy miałem około dziesięć lat. Następnie odkryłem Tolkiena – „Władcę Pierścieni” – a po nim Stephena Donaldsona i Davida Eddingsa. Później nadszedł George R.R. Martin z „Pieśnią Lodu i Ognia” oraz Robin Hobb ze „Skrytobójcą”. Czytałem też niemal wszystko Tada Williamsa, któremu należy się uznanie za zasługi dla epic fantasy. Ponadto, największym pojedynczym wpływem był późnobrytyjski pisarz heroic fantasy, David Gemmell z „Wilkiem w cieniu”, wciąż będącą moją ulubioną książką tego gatunku. Oprócz fantasy zauroczyłem się „Ciągiem” Williama Gibsona i „Diuną” Franka Herberta, lecz nie mogę także zapomnieć o „Hyperionie” Dana Simmonsa, który był dla mnie wielką inspiracją. Lubię też kryminały, najbardziej prace Jamesa Ellroya.
Na swojej stronie odsyłasz do własnych rekomendacji książkowych – uważasz więc, że środowisko pisarzy nie jest areną do konkurencji, a szczere wsparcie to skuteczny środek, aby dobra literatura trafiła do dużego grona odbiorców?
Sądzę, że pisarze wcale nie konkurują ze sobą z jednego prostego powodu – ludzie nie czytają tylko jednej książki albo jednego autora. Czytelnicy definitywnie mają swoich ulubieńców, niewątpliwie też bardziej angażują się w gatunek literacki niż w twórczość wyłącznie kilku twórców. Ludzie, którzy odkryli fantasy przez Georga R.R. Martina („PLiO”) zaczną sięgać po inne dzieła z tego obrębu, więc jeśli jeden autor przekonuje do siebie odbiorców, wszyscy w gatunku na tym korzystają. Założyłem zakładkę z rekomendacjami na mojej stronie, żeby prowadzić serwis dla fanów i po części dlatego, że często byłem pytany o polecane utwory.
Gdzieś przeczytałem, że “The Draconis Memoria” ma elementy steampunkowe. To lekka odmiana od tego, co znamy z “Kruczego Cienia”. Czy pisanie w tej estetyce było dużym wyzwaniem? Wymogło dużo pracy przy źródłach?
Nie próbowałem świadomie wplatać steampunkowych elementów do serii, ale pojawiły się, ponieważ wymagały tego realia świata przedstawionego. Większość moich badań skupiała się na polityce, ekonomii i wojskowości, aczkolwiek spoglądałem także na podstawy techniki parowej, aby ta część uniwersum była jak najbardziej wiarygodna. Czytałem dużo o wojnie francusko-pruskiej oraz morskich aspektach wojny secesyjnej – z obu tych źródeł niemało czerpałem, aby stworzyć sceny walk. Wiele społeczno-ekonomicznych komponentów pochodzi z badań ogromnych spółek handlowych z XVIII i XIX wieku. Szczególnie pomocna okazała się Brytyjska Kompania Wschodnioindyjska, której potęga miała nierzadko większe wpływy niż większość ówczesnych rządów.
W jednym z wywiadów wspomniałeś, że w głowie masz pomysłów na czternaście powieści. Czy już wiesz, jaką książką zajmiesz się najwcześniej? Czy na razie poświęcasz najwięcej uwagi cyklowi “The Draconis Memoria”?
Jak na razie zbliżam się do końca trzeciej i ostatniej części „The Draconis Memoria”, po której zapewne zacznę nową powieść, osadzoną w świecie „Kruczego Cienia”. Mam mnóstwo pomysłów – prawdopodobnie nawet więcej niż na czternaście książek – jednak bardzo dużo zależy od tego, co mój agent uzna za warte napisania w najbliższym czasie.
W wywiadach często zdradzasz, że opowieść musi “długo kiełkować, abyś jak najlepiej ją opisał”. Czyli zazwyczaj czekasz, aż historia będzie w miarę kompletna, a może czasem zdarza Ci się pisać spontanicznie?
Nigdy nie zaczynam, gdy nie dostrzegę końca. Jedną z najtrudniejszych lekcji, jaką masz do nauczenia się jako początkujący pisarz jest nauczenie się tego, jak skończyć opowieść, a samo zakończenie powinno być skrupulatnie rozwijane w twojej głowie. Planuję moje powieści rozdział po rozdziale, oczywiście zawsze zachodzą jakieś zmiany (czasem bardzo drastyczne) w trakcie pisania, więc można powiedzieć, że w tym procesie jest element spontaniczności.
Pracowałeś w służbie cywilnej. Wspominasz, że doświadczenia z niej niekoniecznie są inspiracją do pisania opowieści. Czy było to aż tak nudne zajęcie?
Miałem parę różnych ról w brytyjskiej służbie cywilnej – jedne bardziej interesujące od drugich, ale żadne na tyle ciekawe, aby napisać o nich książkę.
System magiczny w “The Draconis Memoria” wydaje się bardzo osobliwy i ciekawy. Długo zajęło Ci wymyślenie i opracowanie go w pełni? A skąd w ogóle pomysł na niego?
Nigdy tak naprawdę nie wiem, skąd biorą się moje pomysły. Aby stworzyć system magiczny w „The Draconis Memoria” potrzebowałem czegoś, co stałoby się siłą napędową ekonomii świata przedstawionego, umiejscowionego w centrum opowieści. Wiedziałem, że chcę w historii smoki, które będą odnawialnym naturalnym surowcem, a ich krew stanowi bardzo istotny element funkcjonowania owego uniwersum. Gdy pomysł na zdobywanie nadnaturalnych umiejętności poprzez wypijanie smoczej posoki przyszedł mi do głowy, to droga do rozbudowania konkretnych zdolności stała się prosta, wystarczyło stworzenie różnych typów krwi, pochodzących od odmiennych ras smoków.
A powiedz, co cenisz sobie najbardziej u innych autorów? Czego szukasz w ich dziełach? Rozrywki? Ciekawych koncepcji? Inspiracji? Jakichś konkretnych walorów?
Najczęściej poszukuję historii, które po prostu mnie zainteresują, szukam tego rodzaju książek, które wciągają bez reszty i nie można się od nich oderwać. Jeżeli chodzi o fikcję, czytam przeważnie fantasy, science fiction i kryminały, czasami sięgam po powieści historyczne. Preferuję opowieści ze złożonymi postaciami, a nie stereotypowymi czy uniwersalnymi – nie jestem sympatykiem powtarzających się motywów w tej samej formule. Moimi ulubionymi cyklami są takie, w jakich bohaterowie i świat zmieniają się w trakcie postępów fabularnych, co zawsze staram się przemycić do swoich prac.
Słyszałeś może o jakichś polskich pisarzach? Może o Andrzeju Sapkowskim (“Wiedźmin”)? Lemie (“Solaris”)? Sienkiewiczu (“Quo Vadis”)? Tokarczuk (“Prawiek I inne czasy”)?
Słyszałem o Stanisławie Lemie. Widziałem dwie wersje filmu „Solaris” (ta polska jest naprawdę wspaniała), ale muszę się przyznać, że rzadko czytam obcojęzyczne przekłady. Mam jednak nadzieję, że uda mi się dotrzeć do dobrego tłumaczenia „Wiedźmina”.
Tak z ciekawości – kierujesz się w życiu jakimś mottem? Ideą, cytatem, które prowadzą Cię przez życie do celu?
„Nie poddawaj się”. Każdy pisarz, o którym słyszałeś to ktoś, kto nie poddał się impulsowi, aby zrezygnować, gdyż – mogę zapewnić – to przydarza się w każdemu choć raz w życiu. Niemniej, nie można ulegać rezygnacji.
Na koniec, czy mógłbyś powiedzieć, jakie książki najbardziej sobie w życiu cenisz?
„Księga Trzech” Lloyda Alexandra, ponieważ od niej rozpoczęła się moja miłość do fantasy, gdy byłem dzieckiem.
„Wilk w Cieniu” Davida Gemmella, za to, że nauczył mnie, jak łączyć dynamiczną akcję z budowaniem wyrazistych bohaterów.
“Neuromancer” Williama Gibsona, bo to wybitne dzieło, skrzące od pomysłów i precyzyjnej prozy. No i są tam ninja.
“Władca Pierścieni” J.R.R. Tolkiena. Z powodów, które są chyba oczywiste.
“Gra o Tron” George’a R.R. Martina oraz “Skrytobójca” Robin Hobb, ponieważ razem przewartościowały epic fantasy dla współczesnego odbiorcy.
Bardzo dziękuję za poświęcony mi czas i odpowiedzi. Życzę też jeszcze wielu dobrych książek.
Wielkie dzięki! Jestem Ci wdzięczny za chęć rozmowy.
Rozmawiał Adrian Turzański