Każdy gracz wie, że w ciągu roku trafiają się okresy szczególnie intensywnego drenowania portfeli. Głośne tytuły pojawiają się jeden po drugim, a gracze, chcąc nie chcąc, muszą zacząć wybierać. Jeden z takich momentów przypada zwykle na przełom marca i kwietnia, kiedy to serwowane nam są jeden głośny tytuł za drugim, które szybko wypełniają kupki wstydu na tyle, by przeciętny gracz mógł spokojnie dotrwać do wakacji (albo i jesieni). Takie tytuły, jak „Mortal Kombat 11”, „Days Gone”, „Division 2”, „Total War: Three Kingdoms”, czy „Rage 2” przepychają się o uwagę i portfele graczy, nie pozostawiając zbyt wiele wolnego czasu oraz środków na tytuły od mniejszych deweloperów. Gdzieś między nimi na rynek trafiło „A Plague Tale: Innocence” od francuskiego Asobo Studio.
Jak się miało okazać, decyzja o zakupie tego tytułu była jedną z najlepszych w ciągu ostatnich kilku tygodni. Już pierwsza godzina „A Plague Tale: Innocence” sprawiła, że wsiąknąłem po uszy w ciężki klimat świata, w którym śmierć czyha pod każdym kamieniem. Akcja gry rozgrywa się na południu Francji w 1348 roku, czyli niezbyt przyjemnym dla ludzkości okresie. Wojna Stuletnia rozpoczęła się rok wcześniej, a jak gdyby tego było mało, to właśnie wtedy po Europie rozlała się epidemia czarnej śmierci, która ostatecznie pochłonęła co najmniej trzecią część populacji kontynentu. To właśnie w takich czasach przyszło żyć Amicii de Rune, której rodzinny dom w Akwitanii, ku zgrozie jego mieszkańców, zyskał uwagę Wielkiego Inkwizytora, Vitalisa Beneventa. Krótka wizyta zbrojnego ramienia hierarchy błyskawicznie przekształciła się w rzeź, wypełniając rodową siedzibę dziewczynki krzykami oraz krwią. Żegnana ostatnimi słowami matki (oraz ostrzem przeszywającym drzwi za którymi ta stała), Amicia może jedynie uciekać, wlokąc za sobą pięcioletniego brata, Hugo.
„A Plague Tale: Innocence” to w gruncie rzeczy korytarz, którego pokonanie może zająć do piętnastu godzin. Nawet jeśli po drodze można okazjonalnie trafić na odnogi oraz zakamarki, w gruncie rzeczy stale poruszamy się po zaplanowanej dla nas ścieżce. Coś, co w innych grach byłoby wymieniane jako wada, tutaj idealnie wpisuje się w rozgrywające się na ekranie wydarzenia. Jakkolwiek by na to nie patrzeć, uzbrojona w procę piętnastolatka i trzymany do tej pory pod kloszem pięciolatek raczej nie mają szans w starciu ani ze zgrają uzbrojonych po zęby żołnierzy, ani nieprzebraną hordą zarażonych szczurów. O ile z tymi pierwszymi można sobie jeszcze jakoś dać radę (z opcjami ograniczonymi do skradania, dywersji, podstępu lub rzadko opłacalnego ataku frontalnego), tak z futrzastą śmiercią można sobie jedynie poradzić poprzez… pozostawania w wątłym kręgu światła. W miarę rozgrywki, gracz może nie tylko ulepszyć dostępne wyposażenie, ale też otrzymuje możliwość stworzenia specjalnej amunicji (między innymi zapalającej, wabiącej szczury, czy pokrywające hełmy żołnierzy kwasem), a na zainteresowanych czeka kilka rodzai znajdziek, co może wydłużyć czas przejścia gry o godzinę lub dwie.
Przygoda w średniowiecznej Francji nie należy do szczególnie skomplikowanych tytułów. Rozwiązanie zagadek zazwyczaj jest podsuwane graczom pod nos, a każde nowe narzędzie w skromnym arsenale bohaterów jest odpowiednio wprowadzane w kontrolowanym środowisku, by szybko zostać wplecione do coraz bardziej skomplikowanych sytuacji w grze. Niezależnie od tego, czy naszym zadaniem jest wymknięcie się żołnierzom, czy przeżycie w opanowanym przez szczury klasztorze, „A Plague Tale” zmusza do myślenia, przy okazji nie karząc zbyt dotkliwie za błędy, co pozwala się skupić na świetnie zaprojektowanych poziomach oraz sprawnie tworzonej atmosferze. Na przestrzeni szesnastu poziomów stale odwiedzamy nowe miejsca i choć od czasu do czasu można natrafić na pomniejsze graficzne bugi, tak nie sposób odmówić Asobo Studio wielkiej dbałości o szczegóły. Oprawa graficzna potrafi zachwycić, tak ważne w grze światło dynamicznie oświetla otoczenie, a okrążające postaci hordy szczurów więcej niż raz sprawiły, że poczułem dziwne swędzenie na skórze. Oprawa muzyczna w niczym nie ustępuje graficznej – muzyka, odgłosy towarzyszące szczurom, jak i głosy postaci (szczególnie francuskie) stoją na bardzo wysokim poziomie.
Niestety, nie wszystko w „A Plague Tale: Innocence” jest tak dobre. Sama fabuła, choć ciekawie napisana, jest bardzo prosta i nawet jeśli po drodze trafia się jakiś zwrot akcji, rozwiązanie jest widoczne z daleka. Dochodzi do tego typowy dla gier korytarzowych syndrom sztywności otoczenia. Zapomnijcie, że wyjdziecie poza wytyczony przez twórców szlak. Nawet jeśli idziecie środkiem puszczy, to nijak nie można zapuścić się głębiej między drzewa. Dochodzi do tego bardzo niski poziom SI, gdzie wrogie postaci można zmylić… uciekając wokół niewielkiego murka. Wielokrotnie miałem wrażenie, że gdy tylko bohaterka znika im z oczu, kierujące przeciwnikami skrypty dostają czkawki. Jakby chciano się upewnić, że graczowi powiedzie się ucieczka.
Pomijając te wady, „A Plague Tale: Innocence” to gra, którą mogę polecić każdemu miłośnikowi solidnej przygody i ciężkiej atmosfery. Na korzyść producenta przemawia fakt, że to spójna i, zgodnie ze słowami Asobo Studio, zamknięta historia, do której nie ma przewidzianych DLC. W dobie wszechobecnych gier tratowanych jako usługi i zajmujących minimum pięćdziesiąt godzin RPG z otwartym światem, solidna opowieść na kilka deszczowych wieczorów staje się ożywczym powiewem świeżego powietrza.