Gdyby chcieć pójść na łatwiznę, tekst o „Far Cry: New Dawn” można było zamknąć w jednym zdaniu – jeśli dobrze bawiliście się przy „Far Cry 5”, to w wykreowanym przez Ubisoft postapokaliptycznym świecie poczujecie się jak w domu. Wydany w lutym spin-off serii to w gruncie rzeczy przebrana w nowe ciuchy poprzedniczka, co nie jest dla Ubi pierwszyzną. Jeśli pamiętacie burzę rozpętaną wokół zapowiedzi „Primal”, to wiecie czego się po „New Dawn” spodziewać. Niestety, podczas gdy w odsłonie z 2016 roku mogliśmy jeździć na mamutach i oswajać tygrysy szablozębne, tak w 2019 r. innowacyjność ogranicza się głównie do… wszechobecnego grindu. Jeśli jednak gracz będzie w stanie ograniczyć zapędy do czyszczenia mapy ze wszystkich znaczków i okiełzna potrzebę rozwinięcia bazy w 100%, to okazuje się, że ta przygoda w otwartym świecie a’la Ubisoft działa całkiem nieźle, serwując rozrywkę w sam raz na kilka leniwych wieczorów.
Jeśli ukończyliście „Far Cry 5” (i nie postanowiliście wybrać łatwiejszego rozwiązania), to z pewnością kojarzycie słodko-gorzkie zakończenie, podczas którego papa Seed zrealizował mokry sen miłośników postapo. Siedemnaście lat po nuklearnej zagładzie, życie powoli wraca do Hope County, a wraz z nim stare problemy w osobie gangu bandytów pod przywództwem bliźniaczek – Lou i Mickey. Ich rządy terroru oraz okazjonalne potyczki z naszymi starymi znajomymi – Dziećmi Edenu zostają przerwane przez pojawienie się na scenie pociągu z Thomasem Rushem (były wojskowy podróżujący przez Stany w celu odbudowy społeczeństwa) oraz przyszłym protagonistą na pokładzie. Jak to zwykle w FC bywa, wszystko idzie nie tak i nasz milczący bohater ląduje z ręką w nocniku. Fabuła jaka jest, każdy widzi. Bezimienny bohater (jeśli pominąć miano Kapitana, pod którym go lub ją poznajemy) zaczyna gromadzić zasoby, oswabadzać kolejne bazy, rozbudowywać własną siedzibę oraz wykonywać szereg powtarzalnych zadań – nic dodać, nic ująć, „Far Cry” jak się patrzy. Jeno z większym naciskiem na grind.
Ciężko nie odnieść wrażenia, że w „New Dawn” to zasoby, a w szczególności etanol, dzierżą palmę pierwszeństwa. Ubisoft wręcz przebudował system rozwoju postaci, byle tylko upewnić się, że gracze spędzą jak najwięcej godzin nad przemierzaniem mapy i odbijaniem obozów. Możecie zapomnieć o stopniowym kupowaniu lepszych pukawek i pojazdów, szybkiej podróży odblokowanej od początku, czy zwiększania poziomu zdrowia przez wydawanie punktów umiejętności. W „New Dawn” wszystko to jest związane z poziomem rozwoju waszej osady – Prosperity. Gromadzony w pocie czoła etanol możecie tam wydać na dziewięć sposobów (ogólny poziom osady oraz osiem ulepszeń bezpośrednio wpływających na rozgrywkę). Chcecie mieć lepszą broń? Więcej zdrowia? Lepsze apteczki? Szybką podróż? Wszystko to ma wymierny koszt w etanolu. Na pierwszy rzut oka nie wygląda to tak źle, ale jeśli przyjąć, że przeciętne ulepszenie na pierwszym poziomie kosztuje od 75 do 150 jednostek surowca, a za wyzwolenie obozu dostajecie 100 (więcej przy zaliczeniu wyzwań, jak brak alarmów oraz dodatkowe 50 za złupienie bazy, co skutkuje zaludnienie jej trudniejszymi przeciwnikami), a wszystko można ulepszyć do trzeciego poziomu (od 250 do 700 jednostek za ulepszenie)… robi się ciut gorzej. Podczas gdy w „Far Cry 5” głównie zajmowałem się zwiedzaniem mapy, wykonywaniem zadań i bawieniem się przy koszeniu przeciwników, tak w „New Dawn” większą uwagę przywiązywałem do łupienia zasobów. Po wykupieniu map wskazujących miejsca z surowcami (chcecie bardziej zaawansowane mapy? Ulepszenie w Prosperity) krążyłem od miejsca do miejsca, zapominając o zadaniach i po kilku godzinach odkryłem, że z każdą kolejną sprężyną i sztabką tytanu zaczynam się coraz bardziej nudzić. Choć grind jest nieodłącznym elementem gier z otwartym światem, tak w przypadku tegorocznej odsłony serii „Far Cry” Ubi popłynął. Już przy „Assassin’s Creed: Odyssey” gracze i recenzenci wytykali tytułowi zbyt duży nacisk na gromadzenie zapasów, jednak tam działo się to niejako przy okazji. Podczas przygody w Antycznej Grecji materiały oraz poziomy zdobywałem podczas eksploracji, handlu, czy żeglugi, mimochodem osiągając ponad sześćdziesiąty poziom na długo przed zakończeniem głównej osi fabularnej, ani przez chwilę nie odnosząc wrażenia, że bez wytężonego grindu pozostanę w tyle w stosunku do przeciwników. W „Far Cry: New Dawn” tak właśnie było. Szkoda, ponieważ jeśli zignorować grind, to postapokaliptyczne Hope County jest bardzo dobrym przedstawicielem serii oraz solidną strzelanką z otwartym światem.
Kreacja świata jest najmocniejszym elementem tytułu. Dzika roślinność, zmutowane zwierzęta oraz zdewastowane zabudowania składają się na klimat, w którym można się zatopić na długie godziny, nawet jeśli większość zabudowań to nieco przerobione elementy FC5. Jeśli w FC5 zwiedzaliście Hope County i pomagaliście lokalnej społeczności, tutaj bez problemu rozpoznacie stare kąty oraz poznane postaci, niezależnie czy chodzi o chałupę dość charakterystycznego miłośnika niezidentyfikowanych obiektów latających, czy bunkier gdzie schroniła się Skylar, zapalona wędkarka. Ta szczypta nostalgii do spółki z fabułą kontynuującą wątek Jacoba Seeda i jego kultu wystarczą, by zadowolić fana serii. Jak zwykle, Ubisoft zadbał o frajdę płynącą z korzystania z broni (nawet jeśli z czystych pukawek postapo została wyrzutnia pił tarczowych – czysty miód oraz tłumiki zrobione z puszek) oraz solidną oprawę dźwiękową. Warto również zwrócić uwagę na najciekawszy dodatek do „New Dawn”, czyli ekspedycje. Te dodatkowe, dostępne po ulepszeniu Prosperity, misje, stanowią niezwykle ciekawą odskocznię od nękającego tytuł grindu i pełnią tutaj rolę trybu przeznaczonego do zabawy w kooperacji (choć są jak najbardziej wykonywalne solo). Na chętnych czeka siedem misji (każda z trzema poziomami trudności), pozwalających zwiedzić wyspę Alcatraz, wesołe miasteczko, czy wrak rządowego samolotu. Choć misje te są stosunkowo krótkie, tak potrafią zapewnić nieco frajdy oraz nagrodzić sporą paczką surowców.
Tradycyjnie już dla gier od Ubisoft, „New Dawn” nie jest wolne od bugów, choć większość jest raczej humorystycznym dodatkiem, niż niedogodnością. Więcej niż raz obserwowałem nadjeżdżającego z odsieczą sojusznika, by chwilę później patrzeć, jak znika w kuli ognia po wjechaniu w drzewo kilka metrów przede mną. Trafiały się okazjonalne przenikanie przez mapę, czy wolno ładujące się tekstury, ale ani razu nie musiałem resetować mojego XOne, co trafiało się przy „Far Cry 5”. Mam natomiast bardzo mieszane uczucia w stosunku do dość natarczywie promowanych mikrotransakcji, rzucających się w oczy tak przy kupowaniu broni i amunicji, jak i przy wybieraniu skórek dla postaci. Trudno tego nie połączyć w jedną, niezbyt przyjemną całość z wiecznym brakiem surowców…
Niemniej, „Far Cry: New Dawn” spełnia oczekiwania miłośników poprzedniej części. Owszem, nadmierny grind potrafi zirytować, a wpychane na siłę mikropłatności sugerują umyślny skręt w stronę monetyzacji, ale gdy zdecydowałem się zignorować maksowanie bazy oraz postaci, byłem w stanie wyciągnąć z tytułu kilkanaście godzin przyjemnej rozwałki w zdominowanym przez kolory, postapokaliptycznym świecie. Jeśli lubicie tę serię, warto się zainteresować.