Kawerna - fantastyka, książki fantastyczne, fantasy
MEDIA
Kategorie: Recenzje

Jezioro Ognia, Dozorca, Pan Higgins wraca do domu

Stosunkowo młode wydawnictwo komiksowe Non Stop Comics – imprint oficyny Sonia Draga – od zeszłego roku zalewa nasz rynek spolszczonymi utworami obrazkowymi, które choć często nie są głównonurtowe, mogą swobodnie jakością konkurować z największymi graczami na polskiej arenie. Nie ustępują doświadczonym wydawnictwom ani treścią, ani wykonaniem, ani tym bardziej wydaniem, a nierzadko i artystyczną stroną zaskakują i zachwycają.

„Jezioro Ognia”, Nathan Fairbairn

Cała akcja utworu rozgrywa się w Langwedocji dość mało znanych czasów krucjat przeciw katarom. Oczywiście to wyłącznie tło właściwej opowieści, bo choć początkowa motywacja bohaterów skupia się na religijno-zbrojnych działaniach, szybko zmienia się w walkę o przetrwanie i wyzwolenie zaściankowej społeczności od „demonów” (tj. adwersatywnych przybyszów z kosmosu), które pojawiły się nagle i praktycznie zdziesiątkowały bezbronne sioło.

Konceptualnie scenarzysta podołał zadaniu, zarówno osadzenie „najazdu” kosmitów w czasach późnośredniowiecznych, jak i spojrzenie na swoistych obcych (w stylu RidleyaScotta) jako demonów z tytułowego Jeziora Ognia (odpowiednik Gehenny) – realnie występującego w komiksie – to pomysł świetny i wcale rzadko realizowany. A w historii obrazkowej zyskuje też walor wizualny (rysunki to sprawa Matta Smitha), szczególnie, że przedstawienie niestandardowych motywów w estetyce szkoły frankońskiej wyszło tu in plus całości.

Schody pojawiają się niestety przy narracji Fairbairna – brak tu zaskoczeń, suspens bazuje na odgrzewaniu kotletów z wielu innych tekstów (jest więc spodziewany, mało ciekawy oraz nagminny), rozwiązania fabularne da się łatwo przewidzieć, historia jest linearna, zaś tam, gdzie coś miało ułożyć się po myśli autora rachunek prawdopodobieństwa szwankuje (potwory atakują często, ale w trakcie wyprawy do ich leża – w zasadzie dwóch wypadów – jakoś niespecjalnie są chętne do zaczepek). To, co najciekawsze także nie zostaje rozwinięte, a komiks – przez zamknięte zakończenie – nie należy bodaj do tych, co dopiero w dalszych tomach rozwiną skrzydła.

„Jeziora Ognia” nie można nazwać jednak nużącym. Czyta się to ciekawie, płynnie, choć sama akcja aż tak dynamiczna nie jest i czasami gubi tempo. Bohaterowie mimo początkowo wyrazistych charakterów jakoś nie wzbudzają większych emocji, ich los pozostaje właściwie obojętny czytelnikowi i gdy ktoś ginie raczej nie uświadczy się dobrze zbudowanego dramatyzmu. Jest na szczęście na tyle – scenariuszowo i graficznie – przejrzysty i pomysłowy, że zasługuje na lekturę. Czy rozrywkową? Może trochę. Chociaż lepiej nastawić się na czysto intelektualny odbiór i nie traktować dzieła jako kompendium wiedzy (gdzieniegdzie pojawiają się anachronizmy).

„Dozorca. Nie wszystko złoto”, Bartosz Sztybor

Czego można się było spodziewać po komiksie opatrzonym na blurbie wyłącznie cytatem z zagranicznej recenzji? Niewiele. Do tego dochodziła kwestia okładki, gdzie pojawia się bestia, chłopaczyna i kobieta z miotłą, okoleni złotymi logami kurczaków. Czyli jakaś zwariowana historia klasy B, komunikująca, że trzeba nastawić się wysoką częstotliwość absurdu. Wprawdzie niektóre przewidzenia się sprawdziły, acz okazało się, że to i tak propozycja ciekawa i dość nietypowa w komiksie europejskim.

W sztafażu blokowiska i betonowej dżungli poluje zwinny i niebezpieczny drapieżnik, którego intencje pozostają nieznane, choć rysownik (Ivan Shavrin) podsuwa jasne wskazówki. Grupa podrośniętych nastolatków wpada na trop bestii, a gdy jeden z nich wchodzi z nią w bliższy kontakt angażują się w sprawę emocjonalnie. Prócz tego na horyzoncie pojawia się łowca. Sama w sobie historia zła nie jest – prostota motywów, klarowność informacji, drobne wątki poboczne i zgrabnie podawane tajemnice (odkrywane w odpowiednich momentach): oto przyczyna sukcesu utworu w materii narracyjnej. W krótkim, zwięzłym dziele nie brakuje tego, co zwykle dobrze się „sprzedaje”: krwiożerczego potwora z wyrazistym, ale enigmatycznym modus operandi, pradawnego zakonu, motywu z mitologii, obyczajowego tła i właściwie… złota, odgrywającego tu nieskomplikowaną, choć sensowną rolę (z ziarnem komizmu przy rozwiązaniu). Jak to wstępniak do serii – nie najgorszy.

Jednak nie fabuła w „Dozorcy” stanowi punkt najciekawszy. Tym z pewnością jest kreska i dobór kolorów Shavrina. Pozornie niedbałe, poszarpane, ostro zakończone rysunki, przywodzące na myśl undergroundowe dzieła, w sposób niewątpliwie interesujący, świeży budują narrację graficzną. Przypominające niedokończone szkice tworzą świat, w którym tła albo są nieistotne, albo za sprawą detali zarysowują charakter miejsca i sytuacji. Podobnie z kolorystyką, często monotonną, przyćmioną, gdzie to, co istotne wyrażane zostaje za pomocą mocnego kontrastu. Chaotyczność scenariusza (też pozorna) odnajduje swój odpowiednik w wizualizacji, dzięki czemu cała praca dwóch artystów zamyka się w klamrze spójności.

„Dozorca” to niewątpliwie dobra rozrywka, ciekawe doświadczenie i – być może – niezły wstęp do nietypowej serii superbohaterskiej. Nieskomplikowana fabuła oraz przekonujący bohaterowie, kilka popkulturowych wstawek i sięganie do mało znanych elementów mitologii świata to póki co właściwy kierunek. Ale nikt nie powinien spodziewać się po tytule głębokich treści, refleksji nad poważnym tematem czy próby przekazania istotnych wzorców bądź wartości, no chyba że ktoś spojrzy na niektóre motywy dość powierzchownie (co wcale nie oznacza niczego zdrożnego). „Dozorca” stanowi nieco lepszą propozycję na chwilę relaksu – daje zabawę, pozwala się pośmiać i w jakimś stopniu utożsamić, i daje nadzieje na więcej.

„Pan Higgins wraca do domu”, Mike Mignola

Niezbyt popularne w Polsce dziecko „ojca” Hellboya to właściwie bardziej komiksowa ciekawostka niż pełnowartościowe dzieło. Czyta się szybko, miło się widzi znane elementy, ale dzieło ani nie olśniewa szatą graficzną, ani nie zachwyca fabularnie czy narracyjnie. W dodatku to hołd dla „Nieustraszonych pogromców wampirów” Romana Polańskiego tak wyraźny, że nieomal kropka w kropkę imitujący poszczególne sceny utworu, wzbogacone jedynie o motywy z innych horrorów oraz charakterystyczne poczucie humoru Mognoli.

Pewien profesor wraz z pomocnikiem zamierza wtargnąć na bal pełen wampirów w celach destrukcyjnych, ale sytuacja się nieco komplikuje, a do sił dobra dołącza nieoczekiwany sojusznik. Arystokratyczni krwiopijcy są nad wyraz gościnni, z kolei ich zachowania zrytualizowane i nieumotywowane – taka parodia horroru wampirycznego już była w dziele, na którym Mignola się inspirował i sam scenarzysta niestety nie wpadł na wiele pomysłów, co by dodać, co by zmienić, aby dać zarówno oryginalną treść i jednocześnie (dobitnie) odnieść się do materiału źródłowego. Ale narracyjnie ciężko nie jest, więc niestrawność nikomu nie grozi. Główny element zmian to zasadniczo deus ex machina mająca pomyślnie rozwiązać sprawę wampirów w momencie kluczowym i dla łowców wampirów prawie niewykonalną, z drugiej strony to też jedyny akcent wprowadzający do utworu dramatyzm: krótki i mało wiarygodny.

Wolałbym za to zobaczyć Mignolę w roli rysownika, bo Warwick Johnson-Cadwell choć nie jest najgorszy, to także w żaden sposób nie ratuje dzieła, a te mogłoby za sprawą stylu twórcy „Hellboya” stać się naprawdę rzeczą godną uwagi. Bardzo proste rysunki, niedbale zaprojektowane modele bohaterów pasują wprawdzie do konwencji parodii, lecz tu nie są wyłącznie medium znakomitej historii, ale czymś z nią równorzędnym, przez miałkość i powtarzalność opowieści. Polański potrafił sprawić, że ograne schematy ciekawią, śmieszą i mówią coś o człowieku, Mignoli się to tu nie udaje, Johnson-Cadwell zaś zbytnio się nie stara.

Jednak nie oznacza to, że komiks jest kompletną klapą. Radziłbym tylko nie oczekiwać po nim wielkich fajerwerków i nowego spojrzenia na kultowy film(y), lecz patrzeć na niego jak na utwór skierowany do fanów Mignoli oraz osób, bawiących się wyłapywaniem popkulturowych smaczków. To ciekawostka komiksowa, miła w Polsce ze względu na zwrot ku Polańskiemu, acz na poziomie artystycznym zawodząca i niewnosząca do medium nic nowego.