Gearbox Software podjął się ogromnego ryzyka, postanawiając wydać „Battleborn” w bezpośrednim sąsiedztwie premiery „Overwatch”, „Smite”, czy wcześniejszego dostępu do „Paragon”. Było ono tym większe, że gra twórców „Borderlands” ginęła w medialnej nawałnicy towarzyszącej tytułowi Blizzarda oraz kuła w oczy ceną na tle darmowych gier MOBA od studiów Hi-Rez Studios oraz Epic Games.
Zwykle w tym momencie staram się przybliżyć fabułę gry, niestety w przypadku „Battleborn” sam nie jestem pewien o co tak właściwie chodzi. We wprowadzeniu gracz dowiaduje się, że w jego ręce oddana zostanie grupa wojowników wywodzących się z całej galaktyki. Pomimo wzajemnych animozji, łączy ich jedno – chęć uratowania ostatniego zdatnego do zamieszkania układu słonecznego, Solusa. To by było na tyle w kwestii opowieści. Gracze, którym podobnie jak mnie, narobiono apetytu świetnie wyglądającymi, animowanymi filmikami z początku gry, mogą poczuć się rozczarowani. Oczywiście istnieje również udostępniony w internecie komiks, ale szczerze powiedziawszy, niewiele z niego wynika.
Oszczędność w kreowaniu świata „Battleborn” dotyczy również bohaterów. W dniu premiery udostępniono dwadzieścia pięć różnorodnych postaci (obecnie skład ten poszerzono o dwie dodatkowe, a docelowo w grze ma się ich znaleźć trzydzieści), zaprojektowanych w znanym z „Borderlands” stylu. Każdy znajdzie w tej grze coś dla siebie, niezależnie czy będzie wolał rozprawiać się z przeciwnikami na odległość, przeć przed siebie niczym czołg z minigunem, czy przejmować punkty z mieczem w dłoni – postaci w „Battleborn” są niezwykle różnorodne. Od typowego żołnierza wyposażonego w karabin zaczynając, na opętanym przez demona dzieciaku i pingwinie w pancerzu wspomaganym kończąc. Twórcy zdecydowanie popuścili wodze fantazji. Wszystko to opatrzone zostało świetnie prezentującą się komiksową grafiką oraz sporą ilością humoru. Niejeden raz wybuchałem śmiechem, przysłuchując się wypowiedziom tak przeciwników, jak i bohaterów. O ile fabularnie gra nie ma za bardzo czym się pochwalić, tak w kwestii poczucia humoru Gearbox Software zostawia konkurencję w tyle.
Skojarzenia do serii „Borderland” same nasuwają się podczas rozgrywki. Składa się na to charakterystyczny, nieco przerysowany styl graficzny, sypanie żartami przez postaci, jak również narratora, ale przede wszystkim grind. Zdobywanie lepszych przedmiotów, maksowanie statystyk oraz sprawdzanie nowych kombinacji sprzętu w potyczkach z innymi graczami jest uzależniające. Wiąże się z tym chyba największa tragedia, jakiej może doświadczyć gracz – ograniczone miejsce na graty. Ileż czasu spędziłem na porównywaniu każdego zgromadzonego śmiecia podczas robienia miejsca na nowe zdobycze…
W dniu premiery, „Battleborn” oferowało osiem scenariuszy w trybie fabularnym (plus prolog) oraz sześć map rozdzielonych pomiędzy trzy tryby PvP. Ten pierwszy najbardziej przypomina serię instancji rodem z „Destiny”, gdzie razem z grupą graczy (lub solo) należy dotrzeć do końca korytarza, rozprawiając się po drodze z mniejszymi i większymi przeciwnikami. Problemem może być fakt, że elementy wyróżniające poszczególne misje można policzyć na palcach jednej ręki. Zadanie drużyny polega albo na eskortowaniu ładunku, albo na radosnym wybijaniu przeciwników. I tak przez osiem map, różniących się głównie otoczeniem. Rutyna od czasu do czasu jest przełamywana przez interesującą umiejętność bossa (jak wytwarzanie pola ochronnego, czy stopniowo pochłaniający planszę atak obszarowy), lub serię groźnych pułapek, ale to jedynie rzadkie wyjątki potwierdzające regułę. Tryb fabularny to tak naprawdę tylko sposób na w miarę bezbolesne zapoznanie się z umiejętnościami postaci oraz zgromadzenie sprzętu, mającego ułatwić starcia z innymi graczami.
Stanowiący sedno gry tryb PvP dzieli się na trzy rodzaje. Klasyczne przejmowanie punktów, gdzie „Battleborn” najbardziej przypomina „Overwatch”, oraz szturm na bazę i eskorta sojuszniczych jednostek do punktów rodem z tytułów MOBA. O ile w trybie fabularnym poziom trudności jest stosunkowo niski, a drużyna złożona z biegających bez ładu i składu graczy prawie za każdym razem wygra, tak PvP wymaga od uczestników uwagi oraz umiejętności pracy zespołowej. Tutaj trzeba działać świadomie, znać silne i słabe strony używanej postaci, jak również dbać o wyważenie drużyny. Nie raz byłem świadkiem, jak zgrana ekipa złożona z tanka, wsparcia oraz mieszanki dpsów przetaczała się po niezorganizowanej zbieraninie postaci. W takich przypadkach, mecz, co do zasady trwający pół godziny, kończył się błyskawicznie. Ale niezależnie po której stronie się znajdowałem, łapałem się na tym, że bawiłem się świetnie.
Rozwój postaci przypomina ten wykorzystywany we wspomnianych powyżej grach MOBA. Odbywa się on w ramach danego meczu, gdzie wszyscy zaczynają na pierwszym poziomie, a w miarę zdobywania punktów odblokowują się kolejne pasywne umiejętności. Każdy kolejny poziom, to możliwość wyboru między dwiema (lub trzema, jeśli wliczyć mutacje) wzmocnieniami postaci. Taki system jedynie na początku wydaje się prosty. Zależności nie są co prawda porównywalne z „League of Legends”, ale pozwalają graczom testować nowe, nieznane wcześniej połączenia oraz znacznie wpływają na sposób prowadzenia walki. Podobną rolę pełnią zdobywane elementy wyposażenia. Różniące się rzadkością występowania oraz stopniem wpływania na statystyki postaci, mogą mieć decydujące znaczenie w starciu z żywym przeciwnikiem. Nie da się pogardzić dodatkowymi 10% zadawanych obrażeń czy też skróconym czasem odnawiania się umiejętności, gdy drużyna jest przyparta do muru.
Jeśli wierzyć Gearbox Software, plan wspierania „Battleborn” po premierze prezentuje się okazale. Wypuszczenie za darmo pięciu dodatkowych postaci, jak również map oraz trybów do sieciowych zmagań to miód na uszy dla graczy przyzwyczajonych do sprzedawania gier w kawałkach. Czy to oznacza, że nowy tytuł twórców „Borderlands” jest wolny od mikropłatności? Niestety nie, choć dotyczą one skrzynek z wyposażeniem oraz mających zostać opublikowanych w przyszłości map do trybu fabularnego, jak również skórek dla postaci.
Czy „Battleborn” jest w stanie obronić się na rynku właściwie zagarniętym przez grę Blizzarda? Tak, choć nie bez trudu. To przede wszystkim nie jest pozycja dla samotnego gracza. „Battleborn” ogrywane solo zmienia się z wciągającej mieszanki FPSa z MOBĄ w nudny grind ze strzelaniem do średnio rozgarniętych botów. Na szczęście matchmaking w grze działa bez zarzutu i nawet samotni gracze będą w stanie świetnie się bawić. Należy przy tym pamiętać, że w sytuacji, gdy jedna runda (niezależnie od wybranego trybu) potrafi trwać średnio pół godziny, nie jest to gra na krótkie posiedzenia. Jeśli szukacie ciekawego, wymagającego współpracy tytułu opatrzonego komiksową grafiką oraz świetną ścieżką dźwiękową – warto dać „Battleborn” szansę. Tym bardziej, że obecnie gra jest dostępna w atrakcyjnej cenie.