Kawerna - fantastyka, książki fantastyczne, fantasy
MEDIA
Kategorie: Konsole

Dying Light: The Following (recenzja)

Jacek Dukaj wspominał w wywiadach, że zazwyczaj nie planuje pisać tak obszernych tekstów, one po prostu puchną w trakcie pracy. Widocznie taka musi być specyfika polskiego powietrza, ponieważ rodzimi twórcy gier w ostatnim czasie wzięli przykład z wybitnego pisarza. Najpierw CD Projekt RED wydał znakomity i wielowątkowy dodatek do trzeciego „Wiedźmina”, a teraz Techlandowi „The Following”, dodatek do zeszłorocznego hitu „Dying Light”, jakoś tak spuchł. I to na tyle, że Electronic Arts wypuściłoby go zapewne jako pełnoprawny tytuł!  

Początkowo zaplanowane jako DLC wchodzące w skład przepustki sezonowej, „The Following” rozrosło się do rozmiarów pełnoprawnego staroszkolnego dodatku. Pamiętacie je jeszcze? Zanim dopadła nas plaga DLC ze zbroją dla konia i tytułów będących jedynie bazą do sprzedaży zawartości wyciętej z pierwotnej gry, to właśnie w ten sposób rozumiano dodatki. Jako produkt wzbogacający właściwą rozgrywkę, pozwalający nam na przeżycie nowych, wielogodzinnych przygód, nierzadko wprowadzający do rozgrywki nową mechanikę. Coś co jeszcze nie jest pełnoprawną kontynuacją, ale nie zasługuje też na miano moda.

W przypadku „The Following” twórcy zadali sobie pytanie w jaki sposób mogą zmienić rozgrywkę tak, żeby zainteresować fanów podstawki, i jednocześnie zagwarantować nowe doznania. Dzięki temu zmieniono zupełnie sposób poruszania się bohatera, jak i konstrukcję map. W poszukiwaniu leku na zarazę, wraz z protagonistą trafiamy na rozległe wiejskie tereny pod Haran. Przez to, zamiast przemieszczać się tak jak w mieście, głównie w płaszczyźnie pionowej, dostajemy możliwość przemierzania mapy w sposób zdecydowanie bardziej horyzontalny. Wiąże się z tym kolejna zmiana, jaką oferuje „The Following”; bieganie po polach nie byłoby zbyt ciekawe, dlatego do naszej dyspozycji oddany zostaje zadziorny buggy.

I była to fantastyczna decyzja! Uwierzcie mi, odcinanie kończyn żywym trupom jest niezwykle satysfakcjonujące, ale prawdziwa zabawa zaczyna się dopiero wtedy, kiedy wyjedziemy na pole odpowiednio zmodyfikowanym „kombajnem”, wyposażonym w klatkę przenoszącą wyładowania elektryczne, miotacze ognia czy wyrzutnie min. Zbiory zombie tej zimy są nad wyraz udane! Widać, że Techland ma doświadczenie z wyścigami, ponieważ autem steruje się bardzo przyjemnie. Żałuję jedynie, że twórcy gry nie pomyśleli o czymś w rodzaju wyciągarki – w pogoni za kolejnymi roadkillami często nie zwracałem wystarczającej uwagi na drogę i kończyłem wycieczkę gdzieś w środku jeziora. Niby samochód można przywołać w zabezpieczonych strefach, ale dotarcie do nich na własnych nogach chwilę zajmuje i jest monotonne.

Kolejną przywitana przeze mnie z otwartymi ramionami zmianą ,, jest opowiadana nam w „The Following” historia. W przeciwieństwie do sztampowej i nieciekawej fabuły z „Dying Light”, otrzymujemy naprawdę ciekawą rzecz. Owiany tajemnicą, ukryty gdzieś na wsi starożytny kult, machinacje wojskowych, zagadkowe zjawiska – wszystko to składa się na wciągającą opowieść. Jeśli przy następnej grze Techland zatrudni kogoś, kto potrafi pisać dialogi i tchnąć nieco życia w drewnianych bohaterów, może w końcu będzie można w pełni pochwalić także warstwę fabularną. Chociaż dialogi i tak stoją na lepszym poziomie niż w podstawce; szczególnie urzekł mnie ten, który miał miejsce po dostarczeniu zaległej korespondencji jednemu z lokalsów…

„The Following”, obok „Serc z Kamienia”, okazało się jednym z najciekawszych dodatków z jakim miałem do czynienia w ciągu ostatnich kilkunastu miesięcy. Rozbudowuje to, co znamy z podstawowej gry, gwarantuje kilkadziesiąt godzin zabawy, naprawia część z wad bazowej produkcji, a także wprowadza nową mechanikę urozmaicającą rozgrywkę. Wygląda na to, że rodzimi twórcy będą teraz słynąć nie tylko z tworzenia dobrych gier, ale także niezwykle udanych dodatków, czego sobie i wam życzę.