Rozważając zakup nowej konsoli od Nintendo – prawdopodobnie jak każdy jej potencjalny użytkownik – z nadzieją wypatrywałem materiałów na temat najnowszej odsłony przygód włoskiego hydraulika. Japoński gigant trzymał jednak w zanadrzu kilka sporych niespodzianek – we własnej produkcji nie tylko umieścił swą gwiazdę wśród realistycznie wyglądających postaci na ulicach jednego z amerykańskich miast, ale też równolegle pozwolił na stworzenie gry z Mario Ubisoftowi (!), połączenie jej z kórlikami (!!), a następnie doprawienie wszystkiego mechaniką taktyczno-turowej strzelanki (!!!). „Mario + Rabbids: Kingdom Battle” to zdecydowanie jedna z najbardziej zaskakujących gier ostatnich lat.
Wspomniane wyżej kórliki, to wykreowane na potrzeby serii gier z Raymanem stworzenia, będące efektem połączenia wyglądu królików oraz humoru, który można postawić gdzieś pomiędzy współczesnymi filmowymi parodiami pokroju „Wampiry i Świry”, a kabaretem Koń Polski. Nic więc dziwnego, że fani przygód Maria mogli czuć obawę co wyjdzie z wrzucenia kórlików do świata księżniczek będących w innym zamku. Ku mojemu wielkiemu zaskoczeniu, eksperyment ten sprawdził się znakomicie! Kloaczny humor kórlików jest tu obecny, jednak zapędy twórców z Ubisoftu zostały mocno ograniczone, dzięki czemu ani razu nie przekracza on dopuszczalnego poziomu. Ba, momentami możemy trafić na prawdziwe perełki – główny boss trzeciego świata może się zapisać na stałe w historii gier wideo!
Jak jednak wygląda sama rozgrywka? Wraz z niewielkim droidem i dowodzącym trzyosobową drużyną (do której z czasem dołączą kolejne postaci, nigdy jednak nie będziemy mogli sterować zespołem większym niż trio) Mariem poruszamy się po ukazanej w rzucie izometrycznym mapie. Na tym poziomie możemy zbierać monety, otwierać skrzynie, rozwiązywać coraz bardziej skomplikowane zagadki i odkrywać liczne sekrety. Miejscami będą one jednak blokowane przez przeszkody, które – wzorem Metroida – będziemy mogli odblokować dopiero po uzyskaniu specjalnych zdolności. Bieganie po mapie, które na zwiastunach wydawało mi się jedynie prostym dodatkiem, okazuje się zadziwiająco wciągające i stanowi element nie mniej dopracowany niż sama walka. Po wkroczeniu na oznakowane obszary widok zmieni się na taktyczny, a wybrana przez nas wcześniej (niestety nie ma możliwości zrobienia tego z poziomu innego niż mapa) drużyna będzie zmuszona wyeliminować zagrażające krainie stwory.
Wzorem innych produkcji z gatunku, każda ze stron konfliktu w trakcie swej tury może wykonać szereg akcji – poruszyć jednostki, wydać im rozkaz ataku, lub odpalenia umiejętności specjalnej. W „Mario + Rabbids: Kingdom Battle” pewne aspekty wyglądają jednak inaczej niż np. w serii X-COM. Przede wszystkim zrezygnowano z mechanizmu, który potrafił być niezwykle irytujący, czyli procentowego wskaźnika trafienia. A raczej pozostawiono go, ale jedynie z trzema wartościami – 0%, 50% oraz 100%. Szansa na trafienia zależna jest jedynie od tego, czy cel znajduje się za osłoną (pełną lub połowiczną) w stosunku do atakującego. Niemożliwa jest więc sytuacja, w której nasz strzelec wyborowy z szansą na sukces wynoszącą 94% pudłuje z odległości metra. Wymusza to jednak na graczach znacznie uważniejsze planowanie ruchu postaci – od odpowiedniego ustawienia zależy powodzenie w trakcie walki. Tym bardziej, że postaci mogą nie przerywając ruchu atakować wślizgiem, wybijać się wzajemnie w powietrze, co pozwoli uzyskać kilka dodatkowych opcji, a i rozstawione na planszach tunele są w stanie zapewnić szereg możliwości.
Kolejną niezwykle ważną dla taktyczno-turowych strzelanin cechą, którą odnajdziemy w „Mario + Rabbids: Kingdom Battle”, jest umiejętne złożenie drużyny, tak, by dać nam jak największą liczbę możliwości rozwiązania problemów; synergia w składzie jest obok umiejętnego poruszania podstawą. Dysponująca dużą ilością potężnych wślizgów Rabbid Peach bardzo chętnie korzysta z posiadanej przez Luigiego możliwości zwiększenia zakresu ruchu, a wyposażona w broń z szansą na odepchnięcie rywala znakomicie wystawia kolejnych przeciwników na działanie trybu warty drugiego z braci Mario. Tego typu kombinacji jest mnóstwo, a ich wzajemne odkrywanie sprawia ogromną przyjemność, postaci mocno się bowiem od siebie różnią. W trakcie walki oraz eksploracji świata zdobywamy monety i kryształy, które pozwolą nam na wykupowanie coraz lepszego uzbrojenia, oraz rozwijanie naszych postaci. Początkowo nie ma to większego znaczenia, jednak na dalszych etapach poziom trudności rośnie znacząco, a o sukcesie mogą zadecydować najdrobniejsze detale. Z myślą o młodszych graczach przygotowany został tryb w którym pojedynki są ułatwione (do włączenia na początku każdego starcia), jednak nawet wtedy nie przechodzą się one same. Przeciwnicy z czasem pojawiają się w coraz nowszych, potężniejszych wariantach (choć przydałyby się ich jeszcze dwa-trzy rodzaje), zyskując umiejętności, które mogą naprawdę uprzykrzyć nam życie. Weterani X-COM obawiający się, że w „Mario + Rabbids: Kingdom Battle” nie znajdą wyzwania, mogą więc odetchnąć z ulgą – miejscami żeby osiągnąć sukces trzeba się naprawdę mocno napocić. Warto się przykładać, ponieważ gra ocenia każdy nasz pojedynek pod kątem liczby tur potrzebnych na jego wygranie oraz ewentualnych strat w drużynie. Na tym jednak zabawa się nie kończy – po ukończeniu fabularnej części każdego z czterech światów, zyskujemy dostęp do umieszczonych w nich bonusowych poziomów oraz wyzwań (po dziesięć na każdy). Na te, podobnie jak na część fabularnych questów, składają się cztery rodzaje zadań: eksterminacja wszystkich wrogów, pozbycie się określonej ich ilości, dotarcie do celu i eskorta „cywila”. Gdyby komuś było jeszcze mało, po pokonaniu ostatniego bossa pojawiają się cztery dodatkowe wyzwania, przeznaczone dla prawdziwych arcymistrzów taktyki. Pokonanie jednego może zająć ponad godzinę, a liczba przekleństw jakie gracz z siebie wyrzuci, kiedy w ostatniej turze zabraknie mu raptem jednego pola do sukcesu, jest wprost proporcjonalna do stopnia ich trudności. Sprawdzałem osobiście…
„Mario + Rabbids: Kingdom Battle” działa na znanym z „The Division” silniku Snowdrop. Początkowo obawiałem się, że słynący z dużej liczby baboli i obniżania standardów graficznych w stosunku do tego co pokazuje na zwiastunach Ubisoft znów zagwarantuje graczom możliwość tworzenia kompilacji glitchy, jednak nic takiego nie miało miejsca. Snowdrop na Switchu działa świetnie, a modele, tła, efekty świetlne czy animacje prezentują się znakomicie, a gra jest naprawdę śliczna! Do tego działa niezwykle stabilnie; na kilkadziesiąt godzin rozgrywki do systemu zostałem wyrzucony jedynie raz – po niemal całonocnej sesji. Miłośnicy przygód wąsatego hydraulika zarówno w warstwie wizualnej jak i dźwiękowej znajdą dla siebie mnóstwo smaczków: od projektów plansz, aż po odgłosy wchodzenia do rur. Jedyne do czego mógłbym się przyczepić, to praktycznie brak możliwości zmiany wyglądu naszych postaci – zamiast kolejnych kart, artworków czy piosenek wolałbym zbierać nowe skórki dla postaci lub broni. Fajnie byłoby pograć na przykład pikselowym Mariem rodem z Super Mario Bros.
„Mario + Rabbids: Kingdom Battle” okazało się ogromnym zaskoczeniem – nie tylko ze względu na to, jakie elementy gier wideo łączy, ale też na jakość wykonania. Ta z pozoru niezwykle ryzykowna mieszanka okazała się być moim zdaniem jedną z najlepszych gier 2017 roku! Twórcy wzięli co najlepsze zarówno ze świata Maria, jak i taktycznych strzelanin (a przy tym niewiele od kórlików, co także należy zaliczyć na plus), zapewniając graczom kilkadziesiąt godzin satysfakcjonującej rozgrywki. Mając do wyboru najnowszy dodatek do „X-COM 2” oraz „Mario + Rabbids: Kingdom Battle” zdecydowałbym się na to drugie – ze względu na platformę. Switch w przeciwieństwie do PC pozwala wszak na granie mobilne, przez co z syndromem jeszcze jednej tury możemy się przenieść na z góry upatrzone pozycje.