Blizzard od lat nie stworzył żadnej nowej marki, dlatego też premiera „Overwatch” była równie wielkim wydarzeniem dla graczy, jak i pracowników studia. Tym większym, że gra powstała przecież na gruzach nieudanego projektu znanego pod nazwą „Titan”. Ogromne oczekiwania zostały dodatkowo podsycone przez wielką kampanię reklamową oraz pierwsze recenzje, wychwalające tytuł pod niebiosa. Czy produkcja Blizzarda warta jest rozkręconego wokół niej szumu?
„Overwatch” jest przeznaczoną dla wielu graczy grą z popularnego ostatnimi czasy gatunku hero shooter. Zabawa polega na tym, że podzieleni na dwie drużyny gracze wybierają sobie postać spośród dwudziestu jeden zdefiniowanych klas, a następnie toczą na mapie potyczki w celu osiągnięcia konkretnego celu – przejęcia punktu, eskortowania pojazdu, kontrolowaniu obszaru, lub mieszanki powyższych – weterani „Team Fortress 2” poczują się tu jak w domu. Mecze, w zależności od tego jak dobrze radzą sobie drużyny, trwają od kilku do kilkunastu minut, a po zakończeniu między uczestników zostają rozdzielone punkty doświadczenia, pozwalające awansować na wyższy poziom. Póki co, kolejne levele pozwalają jedynie na otwieranie skrzynek z dodatkami dla naszych postaci, ale Blizzard planuje też w najbliższym czasie stworzyć odpowiednie rankingi, co w zamyśle ma nadać grze zupełnie nowego, konkurencyjnego wymiaru. Już teraz na Publicznym Serwerze Testowym udostępniono wspomniany tryb, a płynące zewsząd opinie są jak najbardziej pozytywne. Póki jednak rankingi znajdują się na horyzoncie, spragnieni konkurencji gracze muszą zadowolić się jedynie podsumowaniem serwowanym na zakończenie każdego meczu. To właśnie w nim widać wyraźnie, że w rozgrywce nie chodzi jedynie o to, by mieć jak najwięcej zabójstw (ta statystyka często nie jest nawet pokazywana) – „Overwatch” wyróżnia graczy, którzy najwięcej dali swojej drużynie, lecząc, przejmując punkty, asystując, tworząc wieżyczki i teleporty, itd.
Kluczem do zwycięstwa w „Overwatch” jest znalezienie odpowiedniej synergii pomiędzy poszczególnymi członkami drużyny. Co prawda niektóre klasy pozwalają na zabawę w samotnego wilka, ale nawet i one lepiej działają w pełnej kooperacji z zespołem. W trakcie meczu. można zmienić klasę swojej postaci, dlatego jeśli naszej załodze nie idzie, warto spróbować innych kombinacji – śledzenie losów potyczki oraz dostosowywanie się do strategii przeciwnika niejednokrotnie pozwoliło przekuć porażkę w zwycięstwo, często w ostatniej chwili. Odkrywanie wspomnianych zależności łączących postaci stanowi zresztą jedną z największych zalet gry: latająca nad polem bitwy Fara, wraz z którą unosi się zwiększająca jej obrażenia (lub lecząca) Łaska pozwala kontrolować duży obszar przy zaangażowaniu zaledwie dwójki graczy, Reinhardt stojący na eskortowanym pojeździe, osłaniający tarczą Bastiona lub wieżyczkę Torbjörna jest zmorą obrońców, a to tylko dwie spośród naprawdę wielu kombinacji, które będziemy mogli odkryć. Ich zastosowanie w kluczowym momencie meczu gwarantuje naprawdę niesamowitą satysfakcję, warto więc jak najszybciej poznać każdą z klas, jej zalety i wady. W tym celu najlepiej grać w trybie, w którym po każdym zgonie odradzamy się z nową, wybraną losowo postacią – mecze o takich parametrach można ustawić ze znajomymi lub botami. Oprócz tego można też sprawdzić się w grze z SI lub wyzwaniach tygodnia. Te ostatnie bywają ciekawe: przez tydzień np. obowiązywał tryb „Wszyscy jesteśmy żołnierzami”, w którym każdy z graczy kierował Żołnierzem-76, obecnie można grać jedynie obrońcami.
Przy dwunastu mapach i dwudziestu jeden postaciach do wyboru początkowo można czuć się przytłoczonym, jednak szybko okaże się, że opanowanie każdego z bohaterów na poziomie co najmniej podstawowym wcale nie zajmuje tak wiele czasu. Ma to także swoje zalety, ponieważ gracze odczuwający znużenie kilkoma herosami znajdującymi się w ich strefie komfortu chętniej będą sięgać po kolejnych. Jednak po kilkudziesięciu godzinach spędzonych przy „Overwatch” żałuję, że nie dodano kilku bohaterów więcej. Fakt, że nie możemy w żaden sposób rozwijać lub modyfikować postaci sprawia, że nasz heros nie różni się właściwie niczym od pozostałych. Jedyne na co mamy wpływ, to zmiana skórek, graffiti, odzywek, itd., które losowo otrzymujemy wraz z kolejnymi poziomami (można je także będzie kupić za realną walutę). Blizzard zapewnia, że planuje jeszcze długo rozwijać „Overwatch”, a kolejne modyfikacje będą darmowe, dlatego można się spodziewać, że w przyszłości każda z postaci doczeka się nowego trybu, ale na dzisiaj odczuwam jednak niedosyt. Szkoda, że herosi nie występują co najmniej w dwóch wariantach, posiadając alternatywny zestaw umiejętności i wyposażenia.
Tym samym doszliśmy do największej, a być może jedynej wady „Overwatch” – gra początkowo miała być wydana w modelu „free to play” z mikrotranskcjami. Tymczasem wydawca zdecydował się wypuścić ją w standardowej dla gier AAA cenie, ale… nie dodał więcej zawartości. I dość szybko okazuje się, że brakuje tu treści. Nie ma kampanii dla pojedynczego gracza (nawet znakomitych przerywników filmowych z których słynie Blizzard nie ma na płycie!), a „Overwatch” oferuje tak naprawdę jedynie jeden tryb gry w kilku wariantach, postaci – choć świetnie zbalansowane – szybko sycą, map jest niewiele, brakuje rozwoju bohaterów, a możliwości dostosowania rozgrywki do indywidualnego stylu nie ma aż tak wielu, jak mogłoby się początkowo wydawać. Odnoszę wrażenie, że gdyby za tą grą nie stał Blizzard, zarówno gracze jak i recenzenci znacznie częściej podnosiliby ten argument w rozmowach na temat „Overwatch”. Blizzard jednak, niczym pilny uczeń, dawno już wyrobił sobie znakomitą opinię i teraz czerpie z tego korzyści. Sam do dzisiaj grywam w „Diablo III” i wiem, jak wiele zmian i dodatków wprowadzono do tej produkcji od czasu jej premiery (poza „Reaper of Souls” – darmowych!), dlatego też jestem skłonny zaufać deweloperowi. Żałuję jedynie, że „Overwatch” nie posiada bardziej rozbudowanego systemu lootu, który we wspomnianym hack’n’slashu wciąga jak rzadko co w grach – skórki i inne bajery otrzymujemy jedynie co poziom, a te wcale nie wpadają tak szybko.
Ciekawi mnie w którą stronę pójdzie „Overwatch” wraz z kolejnymi aktualizacjami. Dość długo zbierałem się do napisania tej recenzji, ponieważ za każdym razem kiedy do niej siadałem, miałem ochotę napisać, że to tytuł, w którym mimo wszystko brakuje zawartości. Tyle, że każdego kolejnego wieczoru włączałem konsolę i siedziałem przy „Overwatch” do trzeciej w nocy, ciesząc się z jeszcze jednej udanej akcji drużyny i odkrywając nowe synergiczne zagrania pomiędzy poszczególnymi klasami. „Overwatch” wciąga niczym narkotyk, ma też tę ogromną zaletę, że o tej grze po prostu chce się rozmawiać – z kolegami i koleżankami w pracy, w szkole, na siłowni czy w barze. Okazuje się bowiem, że choć klasy są z góry zdefiniowane, każda rozgrywka potrafi zapewnić unikalne wrażenia i szereg widowiskowych scen. Biorąc pod uwagę entuzjastyczne reakcje graczy na całym świecie, „Overwatch” może lada moment dołączyć do największych e-sportowych tytułów. Ja tymczasem nie mogę się już doczekać pierwszego sezonu, przynoszącego tryb rankingowy!