Chociaż studio Naughty Dog ma u mnie (i milionów graczy) opinię jednego z najlepszych i najbardziej niezawodnych na świecie, mocno obawiałem się „Uncharted 4: Kres Złodzieja” -seria ta planowana była jako trylogia i fani otrzymali już satysfakcjonujące zakończenie w części trzeciej. Kolejne przygody Nathana Drake’a jawiły się więc niczym odgrzewany kotlet, stworzony jedynie dla kasy. Ponieważ recenzja ta ukazuje się w kilka dni po premierze gry, zapewne wiecie już jednak, że nic takiego nie ma miejsca!
Nathan Drake się ustatkował. Choć wydawało się to niemożliwe, porzucił niebezpieczne życie poszukiwacza przygód na rzecz spokojnej pracy przy wydobywaniu wraków (w której więcej jest roboty biurowej niż nurkowania), a szaleńcze gonitwy po rozpadających się starożytnych miastach zamienił na małżeństwo z Eleną. I choć wydaje się szczęśliwy, w jego oczach brakuje dawnej iskry, towarzyszącego im niegdyś blasku. Czyżby dopadł go kryzys wieku średniego? Na szczęście dla gracza fabuła szybko wskakuje na tory godne TGV wraz z pojawieniem się dawno zaginionego brata głównego bohatera, uznanego za zmarłego, Sama Drake’a.
Opowieść serwowana jest graczowi w typowy dla serii sposób – mamy mocny początek (efektowny, choć nie tak jak ten z rozbitym pociągiem), po którym przeskakujemy do różnych etapów – teraźniejszości (z piękną, nostalgiczną wizytą w domu Nathana i Elen) i przeszłości, w której poznajemy Sama i jego relacje z bratem. Wraz z kolejnymi rozdziałami gracz rzucany jest po całym świecie, od mroźnego szkockiego wybrzeża aż po Madagaskar, dzięki czemu lokacje są niezwykle urozmaicone. I chociaż Naughty Dog korzysta z podobnych narzędzi co w poprzednich częściach, jest w stanie podać wszystko w sposób, który nie wywołuje znużenia i poczucia powtarzalności. Zaledwie kilka miesięcy temu przechodziłem ponownie trylogię Drake’a w jej odświeżonej wersji na PS4, a w „Uncharted 4: Kres Złodzieja” ani razu nie miałem wrażenia, że wszystko to już gdzieś widziałem.
Tym co wpłynęło na serię odświeżająco są rozległe, dość otwarte lokacje. W końcu nie mamy do czynienia z zamkniętymi, korytarzowymi mapami (chociaż takie fragmenty także występują) – Naughty Dog dało graczom więcej swobody w eksploracji, co w przypadku gry o poszukiwaczu skarbów jest wręcz rzeczą podstawową. Rozmiar map wpłynął na różne aspekty gry – od poruszania się po walkę. Część lokacji stała się teraz zbyt duża żeby przemierzać je na piechotę, dlatego w kilku miejscach oddano nam do dyspozycji pojazdy (jeep i łódź). Naughty Dog nie poszło przy tym na łatwiznę i przygotowało znakomity model jazdy, godny osobnej, skupionej na samochodach produkcji. Dzięki temu eksploracja bezdroży Madagaskaru w jeepie stała się jednym z moich ulubionych fragmentów w całej serii! Cieszę się, że twórcy nie wpadli w pułapkę stworzenia sandboxa kosztem jakości rozgrywki.
Mapy rozrosły się nie tylko w poziomie, ale również w pionie, na czym mocno zyskały potyczki. Teraz to już nie tylko bieganie od osłony do osłony i strzelanie – w trakcie walk dostajemy ogromną swobodę, możemy próbować zarówno skradania, jak i bardziej frontalnego podejścia. Nic nie stoi na przeszkodzie, żeby wspinać się na wysokie elementy i spadać na nieświadomych wrogów, uciekać przy użyciu kotwiczki (nowość w serii), czy kryć się w wysokiej trawie i stopniowo eliminować kolejnych przeciwników. To w jaki sposób rozprawimy się z wrogami zależy jedynie od naszej inwencji – do rąk dostajemy naprawdę wiele narzędzi. A skoro już o tych mowa, to trzeba wspomnieć też o broni. Tej używa się po prostu niesamowicie! To jak celownik pływa w trakcie prowadzenia ognia, jak broń reaguje na wystrzał… jeśli model jazdy z „Uncharted 4: Kres Złodzieja” sprawdziłby się spokojnie w grze wyścigowej, tak modelu strzelania pozazdrościć mogą shootery z najwyższej półki!
W trakcie trwania poprzedniej generacji konsol wielokrotnie zastanawiano się, jakim cudem Naughty Dog udało się wyciągnąć z PS3 taką grafikę. Przy okazji „Uncharted 4: Kres Złodzieja” studio robi to ponownie, tym razem z PS4! To najpiękniejsza gra nie tylko na tę konsolę, ale w ogóle- silnik stworzony dla „Uncharted 4: Kres Złodzieja” jest po prostu niesamowity! Olśniewające widoki, zjawiskowe detale, ciekawa fizyka i zniszczalność otoczenia, animacje, wygląd postaci, efekty pogodowe oraz świetlne – wszystko to powoduje opad szczęki. Miejscami nie potrafiłem odróżnić, czy mam jeszcze do czynienia z cut-scenką na silniku gry, czy już z samą rozgrywką (co kosztowało mnie kilka zgonów)! Przy tym wszystkim Nauhty Dog umieszcza w grze szereg drobnych szczegółów, które jedynie zwiększają imersję. Powiewające poły koszuli, podrygująca kabura, plamy błota – każdy z tych smaczków normalnie zostałby wycięty w trakcie optymalizacji silnika, tymczasem tutaj nie tylko udało się je zmieścić, ale także zachować płynność gry! Wielokrotnie łapałem się na tym, że zamiast skakać, biegać, jeździć czy strzelać zatrzymywałem się, by podziwiać widoki, animacje lub efekty.
Jakby mało było długiej i emocjonującej kampanii, w „Uncharted 4: Kres Złodzieja” czeka na nas także niezwykle satysfakcjonujący tryb multiplayer. Wszystkie zalety walki z singla przenoszą się do sieciowych potyczek – tutaj także ważna jest mobilność oraz próby zaskakiwania przeciwników poprzez wykorzystanie ukształtowania terenu. Bawić możemy się w kilku trybach – drużynowy deathmatch, przejmowanie punktów oraz przenoszenie bożka do bazy. Mapy są na tyle małe, żeby akcja była intensywna, a wykorzystanie unikalnych mocy dokupowanych w trakcie rozgrywki może mieć kluczowe znaczenie dla wyniku meczu. Do odblokowania jest tu też ogrom skórek i gadżetów (za walutę z gry lub za prawdziwe pieniądze). Jedyne do czego mam zastrzeżenia, to nieco zbyt mała liczba map.
W momencie w którym spodziewałem się już jedynie odcinania kuponów od popularności serii, Naughty Dog dostarczyło najlepszą grę w swoim gatunku. W „Uncharted 4: Kres Złodzieja” na każdym kroku widać miłość i pasję do tej produkcji, a także dążenie do perfekcji. W miejscach, w których każdy inny deweloper machnąłby ręką i kazał odpuścić, pracownicy Naughty Dog dodawali kolejne szczegóły, dzięki którym udało im się stworzyć dzieło unikalne. Jednym z moich ukochanych filmowych doświadczeń jest trylogia Indiany Jonesa, a jej duch cały czas unosi się nad Nathanem Drakiem. Mam wrażenie, że seria Uncharted jest dla współczesnych dzieciaków właśnie tym, czym dla mnie była ta z Indianą. „Uncharted 4: Kres Złodzieja” to gra o której można rozprawiać godzinami, zachwycając się każdym najdrobniejszym szczegółem, szczytowy przedstawiciel gatunku, a także produkcja, po której po prostu widać, jaką miłością darzą ją jej twórcy. Ideał!