„Gra o tron: Początek” to pierwsza komputerowa produkcja osadzona w świecie Pieśni Lodu i Ognia George’a R.R. Martina, który wielbicielom seriali znany jest z serialu „Gra o tron”. Czy spełnia wysokie wymagania fanów produkcji HBO?
Na wstępie należy zaznaczyć, że gra nie opowiada o wydarzeniach znanych z powieści czy serialu. W ramach kampanii zostajemy przeniesieni w przeszłość i uczestniczymy w znanych wydarzeniach ze świata Pieśni Lodu i Ognia. Pierwsza kampania (z ośmiu) opowiada o tym, jak Nymeria ze swym ludem ląduje w Dorne, a później śledzimy lądowanie Targaryenów. To właśnie wraz z ich pojawieniem wybucha wojna, po której Aegon Zdobywca został władcą prawie całego Westeros i wykuł słynny Żelazny Tron.
W końcowych kampaniach dane nam jest pograć Nedem Starkiem i Robertem Baratheonem, gdy byli młodzi i mężni. Pierwsze dwie kampanie robią wrażenie – są obszerne (każda ma 5 misji), różnorodne i nawet ciekawe. Później, nieoczekiwanie poziom zaczyna spadać w dół. Zadań jest mniej, niektóre zbyt krótkie i za łatwe, inne nudne i głupie. Pomimo tego, cała kampania zapewnia na kilka godzin raczej przyjemną rozrywkę. Zdziwił mnie także rozbudowany tutorial w pierwszych misjach, gdyż samouczek dostępny w grze jest bardzo szczegółowy i rozbudowany – powinien wystarczyć graczowi do zapoznania się z wszelkimi tajnikami rozgrywki.
Podczas kampanii poznajemy fabularne historie znane z Pieśni Lodu i Ognia, a także podstawowych graczy i ich nazwiska. Natłok danych (czuć, że gra robiona jest głównie dla fanów) powinien zadowolić wielbicieli prozy Martina. Od razu zaznaczam, że grę przechodziłem na normalnym poziomie trudności, który dla strategów jest optymalny. Łatwy poziom przeznaczony jest dla totalnych nowicjuszy w gatunku.
Dużym minusem kampanii jest brak możliwości zapisania stanu gry w dowolnym momencie. Nienawidzę czegoś takiego w grach, szczególnie w strategiach, gdzie jest to obowiązek, by do rozgrywki można było wrócić w dowolnym momencie. Gra zapisuje się dopiero w momencie, gdy misja zostanie zakończona. Szkoda.
Graficznie komputerowa „Gra o tron” nie wybija się ponad przeciętność. Lokacje są przyjemne dla oka, a tekstury nie rażą szczególnie niską rozdzielczością. Tylko że taka grafika w grach była standardem wiele lat temu, a po grze osadzonej w świecie Pieśni Lodu i Ognia oczekiwania miałem o wiele większe. Rozczarowała muzyka, która jest kompletnie pozbawiona klimatu i narracyjnej mocy. Nawet bardzo słabe kompozycje z serialu lepiej budowały klimat niż to, co nam zaserwowano w grze.
Poza kampanią dostępny jest też tryb „ród vs ród”, w którym na różnych mapach (część związana ze światem Martina, część stworzona przez twórców gry) walczymy o dominacje razem z innymi rodami. Brakowało mi tutaj kompletnej swobody, która pozwoliłaby mi na dłuższą i bardziej rozrywkową grę. Naszym celem nie jest zniszczenie innego rodu, ale zdobycie największej ilości prestiżu. Gdy ktoś osiągnie poziom, rozgrywka się kończy. Grając, miewałem sytuacje, kiedy zabawa kończyła się po 15-20 minutach. Tryb ten dużo lepiej sprawdza się w multiplayerze, gdzie poza faktem, że sama rozgrywka jest atrakcyjniejsza, to zabawa jest dłuższa i bardziej różnorodna.
Sama walka jest bardzo przeciętnym elementem gry. Gdy małe figurki żołnierzy zaczynają walczyć, przez niedopracowania graficzne trudno rozeznać się kto wygrywa. Mamy dostępny szereg armii oraz najemników, których werbujemy za jedzenie i pieniądze. Nie ma jakichś limitów ilości jednostek, ale nigdy nie ma czasu, aby zgromadzić naprawdę olbrzymią liczbę wojsk. Ważnym aspektem jest to, że werbujemy armię, a nie pojedynczych żołnierzy.
Największa zaletą „Gry o tron” jest element charakterystyczny dla całego świata George’a R.R. Martina – intrygi, knucie i zakulisowe utarczki. Mamy do tego kilka jednostek – emisariuszem zawieramy sojusze z sąsiadującymi miastami, z których czerpiemy korzyści majątkowe. By sojusz był trwały i wróg nie przekabacił nam miasta na swoją stronę, możemy wykorzystać szlachetną panią, by nawiązać z nimi więzy krwi. Szlachetna pani może też uwodzić wrogie jednostki, co często okazuje się kartą atu. Mamy także szpiega, który może zawierać tajne umowy we wrogich miasteczkach – wówczas wszelkie zyski idą do nas, a póki przeciwnik nie dokona inspekcji miasteczka swoim szpiegiem, nie odkryje tajnej umowy. Największy atut szpiega to wysłanie go do wrogiej siedziby, w której ma zaciągnąć się jako wrogi żołnierz lub emisariusz. Wówczas lord, któremu źle życzymy, będzie mieć zdrajcę w swoich szeregach pracującego dla nas. U nas także czasem można znaleźć zdrajców, których odkrywają szpiedzy.
Gdy chcemy przeciągnąć wrogie włości na słuszną stronę, ale przeszkadzają w tym więzy krwi, pomoże nam w tym skrytobójca, który cichaczem pozbędzie się problemu. Często przeciwnik wykorzystuje gwardzistów do ochrony swoich jednostek dyplomatycznych, co może zakończyć się pojmaniem naszych agentów i wtrąceniem ich do lochów, z których możemy wykupić ich za sowitą opłatą. Mamy także łotra, czyli speca od wzniecania buntów. Jak widzicie, możliwości tutaj jest wiele i są one naprawdę dobrze przemyślane. Jak na RTS-a są one nietypowe i wręcz idealne dla świata „Gry o tron”. Dodatkowo nasz możnowładca płodzi sobie bękartów, lub też, jeśli jest po ślubie, synów z prawego łoża. Gdy nam go ubiją, jeden z zaakceptowanych dziedziców zostaje jego następcą. Nie wiem dlaczego, ale grając Starkami miałem prawdziwą armię bękartów, których możnowładca produkował w zastraszającym tempie. Przy innych rodach nie miałem takiej sytuacji.
„Gra o tron: Początek” cierpi przez sukces serialu „Gra o tron”. Gdy firma Cyanide podpisywała umowę na grę w 2009 roku, był to projekt atrakcyjny, ale nie miał on aż takiego priorytetu i ważności, jak stało się to nagle w 2011, gdy cały świat zakochał się w tym świecie dzięki serialowi. Jednocześnie oczekiwania graczy, znających serial, urosły do kosmicznych rozmiarów. Podobno firma próbowała „na szybko” ratować się zatrudnieniem nowej armii pracowników do poprawienia gry, ale najwyraźniej było już za późno (jeśli jednak poprawili dużo, to nie chcę wiedzieć, jak to wyglądało wcześniej).
Pierwsza komputerowa gra osadzona w świecie „Gry o tron” jest po prostu przeciętna. Firma Cyanide najwyraźniej nie potraktowała poważnie wyzwania. „Gra o tron: Początek” jest produktem, który może dać kilka godzin dobrej zabawy (zwłaszcza multiplayer), ale pozostaje niesmak i świadomość zmarnowanego potencjału. Oby kolejna gra, przy udziale HBO, spełniła nasze oczekiwania.
Ocena: 6/10
{youtube}1W5wWXo8dx4{/youtube}