Kawerna - fantastyka, książki fantastyczne, fantasy
MEDIA
Kategorie: Planszówki

Stronghold (2.edycja) – Ignacy Trzewiczek (recenzja)

Dwuosobowa – sic! – gra strategiczna „Stronghold” Ignacego Trzewiczka przywołuje od razu dwa skojarzenia: pierwsze z popularną grą komputerową o tej samej nazwie (bardzo zbliżone fabularnie i „technicznie”), a drugie z wydaną niedawno planszówką „Wygnańcy. Oblężenie”, polegającej właściwie na tym samym, co recenzowana gra. Oba projekty są ciekawe, imponujące i silnie angażujące grających, ale choć w oba gra się niemal równie przyjemnie, gdybym na bezludną wyspę miał wybrać tylko jedną – wybrałbym „Stronghold”.

Jeżeli ktoś chociaż odrobinę interesuje się grami planszowymi, karcianymi czy RPG z pewnością słyszał o Ignacym Trzewiczku, polskim projektancie i wydawcy gier, który w branży zanurzony jest po uszy – słowem, to człowiek tworzący i popularyzujący z czystej pasji. Na swoim koncie ma wiele głośnych tytułów, między innymi z planszówek „Wiedźmin. Gra planszowa” czy „Robinson Crusoe: Przygoda na przeklętej wyspie”, a z fabularnych „Neuroshima” i „Monastyr”. Z reguły są to gry bardzo zróżnicowane i o odmiennych parametrach – co należy autorowi liczyć na plus. Wynika z tego, że Trzewiczek na grach bez prądu zjadł zęby i potrafi stworzyć intrygujący projekt, co druga edycja „Stronghold” potwierdza.

Wykonanie planszówki nie budzi zastrzeżeń i tam, gdzie „Wygnańcy” wracali na tarczy, tam „Stronghold” wraca z tarczą – i chodzi choćby o planszę, która tu jest gładka i dopasowana. Pokaźna mapa składa się z kilku podzielonych lokacji zamku z wyznaczonymi polami do działań. Sama ilustracja zdobiąca planszę, bogata w szczegóły, robi wrażenie, ale i – wespół z wielkością mapy – budzi swoistą obawę, że rozgrywka może sprawiać trudności. Na szczęście w takim uprzedzeniu kwitnie tylko połowa prawdy. Co ciekawe, płytki zadań, działań etc. wykonano z wielką pieczołowitością i w wielu wariantach (by nawet w minimalnym stopniu niwelować powtarzalność) – i to właśnie one, obok planszy, estetycznie trzymają najwyższy poziom. Pozostałe komponenty – z wyjątkiem dodatkowego motywującego fabułę listu (stylizowanego) – zostały zrobione dobrze, współgrają z całością i wspierają budowanie atmosfery podczas rozgrywki.

„Stronghold” rozrywce stara się nadać głębię fabularną, aby gracze jeszcze bardziej „wczuli” się w partię (i niejako narrację). Gracz ma do wyboru rolę obrońcy zamku, gospodarującego i uzyskującego surowce, zarządzającego siłami zbrojnymi i opracowywaniem strategii; oraz oblegającego, za zadanie mającego nie wyłącznie wysyłanie na mury szturmu, lecz także ułożenie planu ofensywy, a potem czujne obserwowanie poczynań obrońcy i wypracowania odpowiedniej taktyki. Każda rozgrywka ma inne oblicze i generuje inne style rozgrywki, przez co nie można wytworzyć wielu uniwersalnych modeli oblegania bądź defensywy. Bardzo pozytywnie wpływa to na regrywalność.

Pierwszą i drugą edycję „Stronghold” odróżnia kilka aspektów i gdyby ktoś zastanawiał się nad wyborem wcześniejszej i nowszej – musi zdać sobie sprawę, że ma do czynienie właściwie z dwoma tematycznie podobnymi, osadzonymi w tych samych realiach, ale różniącymi się od siebie, jak „Wiedźmin: Zabójcy królów” oraz „Wiedźmin: Dziki Gon” grami. Zasadniczymi odmiennościami w tych produktach jest skala: druga edycja jest większa i łączy się z tym zwielokrotniona ilość możliwości i pól operacyjnych. Sama warstwa wizualna pierwszej edycji się postarzała, więc dla niektórych – estetycznie – może trącić myszką.

Czasowo gra „Stronghold” zależna jest zawsze od poczynań i sprawności graczy – i od tego też czynnika (w około jednej trzeciej) wynika losowość, która w porównaniu z innymi planszówkami strategicznymi jest raczej znormalizowana (gra rozkłada akcenty na inne aspekty), wspomagająca mechanikę tytułu. Mechanikę wymagającą z kolei więcej od gracza, na którego barkach spoczywa większa odpowiedzialność. Niemniej, liczne wymagania wobec grającego sprawiają, że rozgrywka jest dość skomplikowana (przynajmniej na początku) – szczęściem, takie rozwiązanie przyczynia się do głębszego zaangażowania uczestników, oferując w zamian satysfakcję i przyjemność.

W pamięci mam solidne, wytrzymałe i barwne wykonanie „Wygnańców”, które ze „Stronghold” łączy wiele wspólnego: oczywisty brak skalowalności, wysoka regrywalność, motywacja fabuły (i w jednej, i w drugiej będącej właściwie pretekstem, ale nie to jest w nich ważne), względnie średnia losowość, skomplikowanie czy zbliżona mechanika. Ale choć oba tytuły zapewniają ponadprzeciętną dawkę rozrywki i wykształcają strategiczno-taktyczne myślenie – to ostatecznie wybrałbym „Stronghold”.