Kawerna - fantastyka, książki fantastyczne, fantasy
MEDIA
Kategorie: Arcyważne, Konsole, PC, Recenzje

Recenzja: The Elder Scrolls Elsweyr

W ciągu dwóch miesięcy od wydania najnowszego dodatku do „The Elder Scrolls Online” nie tylko napisałem cztery teksty dotykające różnych sfer gry, ale też spędziłem zdrowo ponad trzydzieści godzin na eksplorowaniu Elsweyr w skórze nowo stworzonego orka nekromanty (cóż, mam słabość do Orsimerów). Po ukończeniu sporej liczby zadań i zwiedzeniu podziemi w ilości znacznej, ostatecznie stwierdzam, że jestem gotów do napisania piątego, ostatniego w serii tekstu. W telegraficznym skrócie? Większość reprezentantów MMORPG po dwóch miesiącach mniej lub bardziej regularnego grania solo potrafi solidnie wynudzić. „The Elder Scrolls: Elsweyr” się do tego grona nie zalicza.

Do ojczyzny Khajitów trafiamy w dość ciekawych czasach. Z jednej strony Knahateńska Grypa dziesiątkuje mieszkańców Elsweyr, a z drugiej Euraxia Tharn dokonała krwawego zamachu stanu, zwanego jako Przewrót Frostfall, zajmując miasto Rimmen i obwołując się królową wszystkich Khajitów… nie wspominając o pewnym „drobnym” problemie w postaci powrotu ziejących ogniem jaszczurów (nie do końca zgodnie z kanonem, ale zakładając, że wydarzenia pomiędzy ESO a „Skyrimem” dzieli jakiś tysiąc lat, raczej nikt nie powinien kruszyć kopii o kanoniczność nękania biednych Khajitów przez nieszczególnie uprzejme jaszczurki). Choć sama główna oś fabularna nie zaskakuje niczym szczególnym, tak ZeniMax Online Studios zapewniło w dodatku mnóstwo roboty dla chętnych graczy. I choć zdobywanie dwóch połówek Wrathstone’a, mogącego wreszcie zakończyć Wojnę Trzech Sztandarów, potyczki ze smokami, czy mieszanie się w wewnętrzną politykę Elsweyr dostarcza sporo frajdy, tak standardowo już największe smaczki czają się poza utartą ścieżką. Chyba najbardziej w pamięć zapadło mi zadanie zlecone przez khajitkę Tasnasi, a polegające na pomocy w organizacji pewnego napadu w niezwykle interesującej lokacji zwanej Stitches (o tym nieco później). Niby nic wielkiego, ale gdy dotarłem do etapu wymagającego rekrutacji pewnej magini… poczułem chęć zabrania jej ze sobą w dalszą podróż. Sereyne, bo o niej mowa, jest przedstawicielką rasy Alfiq, Khajitów przypominających bardziej domowe kociaki aniżeli człekokształtnych i wszystko w niej, od głosu, aż po ciężki przypadek alkoholizmu sprawiało, że wyróżniała się z tłumu zwykłych NPC-ów.

Z drugiej strony spektrum znalazły się wspomniane wyżej smoki, a raczej te z nich, na które można się natknąć w trakcie eksploracji. Chyba każdy pamięta pierwsze prawdziwe starcie z ziejącą ogniem bestią w Skyrimie. Spokojna wędrówką, zbieranie kwiatków i motylków, czasem ucieczka przed gigantem lub stadem mamutów, aż tu nagle klimat drastycznie się zmienia. Z głośników płyną pierwsze nuty utworu, który nawet po latach wywołuje ciarki, aż tu nagle okolica, wraz z graczem, staje w płomieniach. W porównaniu z tym, ESO wypada blado. Przede wszystkim, starcia są całkowicie opcjonalne. Owszem, smok pojawi się na niebie, polata chwilę, by ostatecznie gdzieś przysiąść i grzecznie czekać na mniej lub bardziej zorganizowaną grupę graczy. Chcecie, to się dołączacie do walki. Nie, to nie. Pozbawia to emocji oraz nieprzewidywalności jeden z najważniejszych elementów dodatku. Kumpli Alduina nie obchodzi czy jesteście gotowi na ich atak. Bawicie się w kowala w mieście? To spalą kilka chałup. Macie na głowie eskortę nieporadnego NPC? To może skończyć jako skwarek… Owszem, w pewnym momencie smoki przestały stanowić jakiekolwiek wyzwanie, ale wciąż ich pojawienie się potrafi napsuć krwi. Gdy jednak dochodzi już do walki, to ESO wyprowadza się na prowadzenie. Przede wszystkim, starcia z nimi to sport drużynowy (dla niskopoziomowych graczy chwila nieuwagi oznacza szybki zgon, o czym mój nekromanta przekonał się o tym na własnej skórze, a spory wachlarz umiejętności smoków zapewnia interesujące pojedynki. Od aury spalającej zdrowie wszystkich, którzy poważyli się podejść za blisko, przez atak ogonem aż po znane ze Skyrima okrzyki – jest się czego obawiać. Po kilku takich starciach można jednak rozpoznać schemat smoczego zachowania, co nieco psuje płynącą z wyzwania frajdę.

Nie mogę natomiast przyczepić się do samego Elsweyr – To świetnie zaprojektowana kraina, w której spalona słońcem pustynia sąsiaduje z gęstą i tętniącą życiem puszczą. Wszystko to jednak blednie w starciu z moją nową ulubioną lokacją – osadą Stitches. Zbudowana wśród kanionów miejsca zwanego Blizną jest zbieraniną zbudowanych z patyków chat oraz mostów łączących jedną stronę kanionu z drugą. Niezwykle upierdliwe do zwiedzania, banalnie proste do zmylenia drogi, ale posiadające niepowtarzalny charakter miasteczka zamieszkiwanego przez typków spod ciemnej gwiazdy. Trzeba jednak przyznać, że Elsweyr jest znacznie bardziej… przyziemne niż wprowadzone w przeszłości lokacje. Przy grzybach-drzewach Morrowind i baśniowym klimacie Sommerset, buro-zielona paleta barw tegorocznego dodatku wypada dość… zwyczajnie. Niemniej, graficznie ESO wciąż potrafi zachwycić, nawet pomimo lat na karku silnika, a feeria barw i błysków towarzysząca walce wciąż robi wrażenie.

Nowa, wprowadzona wraz z dodatkiem klasa jest kolejnym elementem trafiającym w moje gusta. Wcielając się w nekromantę możecie wyspecjalizować się w każdej z trzech podstawowych ról MMORPG. Parająca się magią umarłych postać równie dobrze może spełniać się jako tank, healer, czy dps (mniejsza o skuteczność – lepiej traktować nekromantę jako offtanka niż maina). Każda z trzech dróg rozwoju oferuje własny wachlarz zaklęć i z przyjemnością oddawałem się testom, ostatecznie decydując się na Żyjącą Śmierć (Living Death), czyli specjalizację skupiającą się na utrzymywaniu towarzyszy przy życiu, choć nie powiem, reszta nie pozostawała daleko w tle.

Jeśli dodać do tego aktywności grupowe w postaci lochów i PvP (omawiane w poprzednim tekście), otrzymujemy solidny dodatek do jednego z najlepszych obecnie MMORPG. Jeśli jeszcze nie mieliście okazji sięgnąć po ten tytuł, a lubicie „The Elder Scrolls”, lub macie zwyczajnie ochotę na pogrążeniu się w solidnym MMORPG o niskim progu wejścia, to nie szukajcie dalej. Pozostaje mieć nadzieję, że poziom obecnych w „Elsweyr” smoków nie jest ostatnim słowem ZeniMax na ich temat. W końcu deweloper ochrzcił rok 2019 mianem Sezonu Smoka, a te tutaj… cóż, potrafią rozczarować.