Przy „Call of Duty: WWII” spędziłem o wiele więcej godzin, niż początkowo zakładałem. Z przyjemnością robiłem kolejne zadania, polowałem na dodatkowe mundury w zrzutach zaopatrzenia i wbijałem poziomy prestiżu ulubionych dywizji. Mimo to, po kilkudziesięciu godzinach w rozgrywkę wkradła się pewna monotonia. Na pamięć poznałem osiem podstawowych map oraz trzy operacje, odblokowałem co się dało, zdobyłem wszystkie skórki do ulubionych gnatów, więc po prostu sięgnąłem po inne tytuły. Czy wydane 30 stycznia pierwsze DLC do nowej odsłony tasiemca Activision ma szanse zachęcić graczy do powrotu na wirtualne pola bitwy?
Zgodnie z zapoczątkowanym przez „World at War” trendem, DLC ma do zaoferowania cztery mapy do zmagań multiplayer oraz jedną do trybu zombie, co nieodmiennie łączy się z oporem graczy przed wyłożeniem niebagatelnej sumy sześćdziesięciu jeden złotych za stosunkowo skromny pakiet. Jest to tym bardziej przykre, że właśnie cena jest największą wadą skądinąd solidnego dodatku, jakim jest „The Resistance”. Jeśli oferowana przez „Call of Duty: WWII” zawartość przypadła wam do gustu, bez problemu odnajdziecie się i na nowych mapach. Mój niekwestionowany faworyt – „Valkyrie” przenosi graczy do niezwykle klimatycznie oddanego Wilczego Szańca. Najmniejsza z dodatkowych map, daje zdecydowaną przewagę użytkownikom shotgunów (amunicja zapalająca dominuje) oraz nowej dywizji, wprowadzonej do gry podczas dostępnego dla wszystkich graczy wydarzenia „The Resistance”. Członkowie wspomnianego Ruchu Oporu dysponują perkami doskonale sprawdzającymi się w ciasnych bunkrach Wilczego Szańca. Wykrywanie pobliskich wrogów do spółki z zakłócaniem ich minimapy oraz korzystanie z duetu pistolet-nóż tworzy prawdziwie zabójczą mieszankę. Dodatkowym smaczkiem jest naszywka wspomnianej dywizji, przedstawiającą biało-czerwoną flagę na tle litery V.
Drugą z wprowadzonych przez dodatek map jest przedstawiająca ulice czechosłowackiej Pragi „Anthropoid” i to właśnie ona najczęściej doprowadzała mnie do szewskiej pasji. Niebo dla kamperów, z ogromną wręcz ilością ścieżek, ścieżynek i zakamarków, w których gracze aż za często rozbijają obozy, a przy tym mapa oferuje kilka odsłoniętych korytarzy, co powinno zadowolić graczy lubujących się w snajperkach. Nie ukrywam, że „Anthropoid” właśnie dlatego nie przypadło mi szczególnie do gustu, choć niejednokrotnie natrafiałem na graczy aż zbyt dobrze czujących się na ulicach targanej wojną Pragi… co zwykle kończyło się dla mnie uszczerbkiem na dumie i statystykach k/d.
Trzecia mapa, „Occupation”, wywołuje we mnie mieszane uczucia. Z jednej strony jest ona świetnie zbalansowana, oferując starcia na długich, średnich i krótkich dystansach, a z drugiej… jest remake’iem „Resistance” z „Modern Warfare III”, która została już raz zremake’owana i wypuszczona w lipcu 2017 roku jako część „Absolution”, czyli trzeciego pakietu DLC do „Infinity Warfare”. Choć to wciąż bardzo dobra i grywalna mapa, remaster zaledwie pół roku od poprzedniego nie jest praktyką, którą można pochwalić. Szczególnie, że „Call of Duty” obfituje w dobre i bardzo dobre plansze aż proszące się
o solidną renowację.
Choć „Valkyrie”, „Anthropoid” oraz „Occupation” świetnie pasują do wydanych wraz z podstawką ośmiu map, tak największe nadzieje wiązałem z nową operacją – „Intercept”. Tryb wojny, czyli największa innowacja wprowadzona do serii przez „WWII” doskonale trafił w moje gusta, oferując interesującą, kilkuetapową rozgrywkę przywodzącą na myśl świetny „Assault” z „Unreal Tournament”. Niestety, „Intercept” nie spełnił wszystkich pokładanych w nim nadziei. Akcja nowej operacji rozgrywa się w okolicach Saint-Lô, niewielkiego miasteczka w Normandii i choć sam design jest bardzo klimatyczny, tak cała reszta zdaje się być skopiowana z istniejących już operacji. „Intercept” jest podzielona na trzy etapy, a mianowicie próby odbicia jeńców z dwóch punktów, zniszczenie dwudziestu radiostacji oraz odeskortowanie czołgu. Każda z trzech dostępnych w podstawce operacji oferowała coś nowego, niezależnie czy było to szturmowanie plaży, odbudowanie mostu, czy zdobycie paliwa… Na tym tle „Intercept” wypada blado. Co nie znaczy, że jest to słaba mapa. Choć ciasnota kolejnych punktów czyni shotguny i spam granatami szczególnie zabójcze.
„Darkest Shore”, czyli nowa mapa dla trybu zombie, okazała się najciekawszym elementem DLC. Niesamowicie klimatyczna, rozgrywająca się na znajdującej się na Morzu Północnym niemieckiej wyspie Heligoland, gdzie doktor Straub przechowuje swoje najgroźniejsze stwory. Zadaniem graczy jest infiltracja bazy szalonego naukowca, odzyskanie głowicy miecza Barbarossy, a następnie ewakuacja oraz demolka. Choć nie jestem fanem tego trybu, tak ta mapa przykuła mnie do ekranu na długie godziny. „Darkest Shore” oferuje przyjemny, mroczny klimat (choć nie aż tak, jak mapa „Last Reich”) i konkretne wyzwanie niezależnie od tego, czy macie ochotę chwilę postrzelać do nazi-zombie, czy jesteście zatwardziałymi łowcami easter-eggów.
„Resistance” to bardzo bezpieczny dla dewelopera dodatek. Sledgehammer nie zdecydowało się na żadne innowacje, dostarczając więcej znanych z podstawki motywów i środowisk (może za wyjątkiem świetnej i klimatycznej „Valkyrie”). Jeśli jesteście w stanie wydać te sześćdziesiąt jeden złotych na pakiet kilku map, a przy tym regularnie wracacie do „Call of Duty: WWII” możecie spokojnie sięgnąć po „Resistance” nie powinniście być rozczarowani. DLC jest obecnie dostępne jedynie na PS4. Posiadacze XOne i PC muszą uzbroić się w cierpliwość i poczekać na premierę na przełomie lutego i marca.