Po mocno nacechowanej politycznym komentarzem „Czarnej Panterze”, oraz potężnej dawce emocji w „Avengers: Wojna bez granic”, szefostwo Marvel Studios doszło do słusznego skądinąd wniosku, że w środku wakacji warto dać widzom nieco odpocząć i poczęstować ich produkcją lekką, łatwą i przyjemną. A cóż innego w MCU nadawało się do tego celu lepiej, niż kontynuacja „Ant-Mana” z 2015 roku?
Akcja „Ant-Man i Osa” rozpoczyna się przed wydarzeniami, jakich byliśmy świadkami w „Avengers: Wojna bez granic”. Scott zmaga się z konsekwencjami swych działań z „Kapitana Ameryki: Wojny Bohaterów”, wspinając się na wyżyny kreatywności, aby tylko nie zawalić relacji z córką przebywając w areszcie domowym. Nieco mniej szczęścia ma rodzina Pymów, która w wyniku działań Langa musi się ukrywać. Oczywiście szybko okazuje się, że drogi dawnych współpracowników muszą się ponownie zbiec, co prowadzi do szeregu pościgów – z czasem, przeciwnikami oraz agentami. Więcej o fabule pisać nie warto, szczególnie, że jest ona dość pretekstowa i stanowi jedynie tło dla interakcji pomiędzy bohaterami oraz kolejnych scen akcji. Ot, jedno wielkie bieganie za MacGuffinem.
W ostatnim czasie mieliśmy kilka produkcji superbohaterskich, których pierwsze odsłony odniosły ogromny sukces, jednak kontynuacje niekoniecznie potrafiły udźwignąć ciężar oczekiwań. „Strażnicy Galaktyki 2” okazali się wielkim bałaganem, który ratowało dopiero zakończenie, drugiego „Deadpoola” nie ratowało już jednak nic. „Ant-Man i Osa” nie wpada w tę pułapkę – nie stara nam się zaoferować czegoś, czym nie była jedynka. To znów bardzo prosta w założeniach opowieść, która jest jedynie pretekstem dla wszystkiego, za co można było polubić produkcję z 2015 roku – masa żartów, mnóstwo zabawy ze zmianą rozmiaru osób oraz przedmiotów codziennego użytku, relacje ojców z córkami oraz wzajemne interakcje fantastycznych aktorów, którzy na planie bawią się co najmniej równie dobrze co widzowie przed ekranami. W „Ant-Man i Osa” otrzymujemy wszystkiego dwa razy więcej! Michael Douglas to za mało? Do obsady dołączają zjawiskowa jak zawsze Michelle Pfeiffer oraz Laurence Fishburne. Ant-Man często się zmniejszał? Teraz pokaże pełne spektrum rozmiarów, od mrówki, przez metrowego gościa, po kolosa wielkości budynków, a w akcji wspomoże go wyszkolona w sztukach walki Osa. Fantastycznie wypadł pojedynek w dziecięcym pokoju? Zobaczmy jak wypadną pościgi po ulicach z autami, które regularnie rosną i maleją. Właściwie każdy wątek który dobrze wypadł w części pierwszej, tutaj doczekał się swojego rozwinięcia.
W „Ant-Man i Osa” ewidentnie czuć inspirację znakomitym komiksem „Ant-Man. Druga Szansa” Nicka Spencera, który niedawno został wydano przez Egmont. Nie pod względem samej fabuły, ale podstawowych założeń; Scott Lang jest dokładnie tym samym nieudacznikiem, który choć stara się działać jak najlepiej, zawsze coś spieprzy. Choćby jednak zmarnował każdą szansę jaką dostanie, zawsze najważniejsza będzie dla niego relacja z jego córką, Cassie, i to jej podporządkuje każdy aspekt swego życia. Podobieństw pomiędzy komiksem a filmem jest nieco więcej, dlatego przed lub po wizycie w kinie koniecznie sprawdźcie „Drugą Szansę” (osobiście znacznie wyżej cenię zresztą dzieło Spencera). Szczególnie, że album ten zawiera jedną z najlepszych okładek w historii Marvela (ta z numeru czwartego).
„Ant-Man i Osa” to produkcja, która powinna zadowolić większość fanów jedynki, i jednocześnie idealna pozycja na wakacyjny seans filmowy. Najnowszy film z MCU pokazuje przy okazji, jak bardzo pogubiło się siostrzane Lucasfilm, które z podobnymi założeniami przystępowało do realizacji „Han Solo: Gwiezdne Wojny – historie”. Podczas gry „Solo” zaoferował seans miałki i momentami wręcz nudny, „Ant-Man i Osa” umiejętnie ukrywa swe wady wśród znakomitych kreacji aktorskich, zabawnych sytuacji i kolejnych unikalnych dla tej produkcji zabaw ze zmianą rozmiaru bohaterów i ich otoczenia.