Chyba nikomu nie trzeba przedstawiać serii „Dragon Ball”? Jak wielu z was, tak i ja pędziłem po szkole do domu, byle tylko zdążyć na kolejny odcinek tego anime. Owszem, RTL7 oferował wtedy i inne serie, ale nawet „Slayers” (tragicznie przerobieni na „Magicznych Wojowników”) bledli w obliczu przygód Goku i spółki. Teraz, osiemnaście lat od zakończeniu emisji (nie licząc powtórek), „Dragon Ball” powraca!
Fani uniwersum stworzonego przez Akirę Toriyamę nie mają łatwego życia. Ostatni odcinek anime ukazał się aż osiemnaście lat temu, a od tego czasu raczeni byliśmy jedynie komputerowymi grami-mordobiciami, różniącymi się od siebie ilością dostępnych postaci, grafiką, jednym tragicznym oraz kilkoma mniej lub bardziej przeciętnymi filmami i… to by było na tyle. Mimo to gry się sprzedawały, a pełnometrażowe przygody Goku z ekipą zbierały przed ekranami zaskakująco dużo ludzi. Gdy świat obiegła plotka o tym, że sam Toriyama bierze się za nową serię, hype’owa bomba eksplodowała.
Wstyd się przyznać, ale zapomniałem, że pierwszy odcinek miał się ukazać w niedzielę, piątego lipca; pewnie dalej trwałbym w błogiej nieświadomości, gdyby nie zbłąkany wpis na facebooku. Pomimo upałów, uzbrojony w dwa wiatraki oraz butelkę wody, zasiadłem przed monitorem i już po kilku sekundach zostałem oczarowany. Zdaję sobie sprawę, że to zaledwie pierwszy odcinek, ale już teraz poczułem klimat oraz humor, które seria GT dość nieudolnie próbowała naśladować.
„Dragon Ball Super” to powrót do przeszłości w najlepszym wydaniu. Od walki z Buu minęło około pół roku, a życie na Ziemi toczy się spokojnym rytmem. Gohan i Videl zamierzają się pobrać, Goten z Trunksem próbują wybrać prezent dla nowożeńców, Mister Satan odgrywa zbawcę, a Goku próbuje pogodzić pracę na polu rzodkwi z treningiem. Zdziwieni? Nawet najpotężniejszy wojownik na Ziemi nie jest w stanie odmówić własnej żonie. Fabuła pierwszego odcinka nie powala na kolana, ale też nie miała takiego zadania. Widz jest wprowadzany do świata, który od osiemnastu lat trwa w zawieszeniu, spotyka starych znajomych i dowiaduje się co porabiali przez ten czas.
Początkowo obawiałem się, że po tak długiej przerwie Toriyama zatraci tak charakterystyczny dla oryginału klimat, gdzie walka o losy wszechświata przeplata się z sytuacjami najeżonymi żartami (o podtekstach nie wspominając). Z ogromną ulgą przekonałem się, że to nadal stary, dobry „Dragon Ball” z beztroskim Goku, zboczonym Boskim Miszczem oraz wiecznie zirytowanym Piccolo (odmawiam używania jego imienia z wersji RTL7). Jeśli do tego dodać świetną kreskę i płynną animację, jak również przyjemną dla ucha ścieżkę dźwiękową, otrzymujemy odcinek, który rozbudza nadzieje na naprawdę dobrą serię.
Hurraoptymistyczny charakter tego tekstu nie powinien pozostawiać złudzeń. „Dragon Ball Super” będę śledził z zapartym tchem i jeśli Toriyama utrzyma poziom, to fanów tego kultowego anime czeka prawdziwa uczta. Trzymając kciuki za kolejne odcinki, zachęcam do oglądania.